List z Kuby. Smutny, ale ufny list październikowy

Wakacje to był piękny czas. Obecność studentów, diakonów, czułem jedność Kościoła białostockiego i Ruchu. To, co się wydarzyło trwa. Teraz moi młodzi przebudzeni, radośniejsi, bardziej otwarci
ks. Adam Wiński

8 września święto Matki Bożej z el Cobre. Naprawdę tłumy ludzi, wiele sensownych rozmów, piękna wieczorna celebracja dla nieochrzczonych i tłumy ze łzami w oczach przychodziły do Maryi. Może i oni nie wierzą w Boga, ale w Maryję wierzą i kochają Ją jak własną matkę. Oto Kuba – cudowna wyspa.
Dzieła wielkie i Boże potwierdzają się, kiedy obecny jest też i Zły. Ciągle tego doświadczam, że jak rodzi się coś nowego, wielkiego i bożego to wtedy diabeł szaleje. Więc trzeba przetrwać, zaufać i pozostać jak Maryja pod krzyżem. Zaczęło się w popołudnie [święta] Matki Bożej. Jak tylko wyjechali diakoni, wykąpałem się i zszedłem, aby towarzyszyć ludziom niewierzącym, tak po kościelnemu modlącym się do Maryi. Zauważyłem zaniepokojenie pracowników obecnych w kościele. Przyłapali oni kościelnego jak liczył pieniądze w pomieszczeniu, do którego nie miał klucza... czyli zwyczajnie kradł. Wyprosiłem go z pomieszczenia i także inną starszą kobietę, być może wspólniczkę – dwoje moich najbliższych współpracowników. Następnego dnia, kiedy tylko pojawili się, jak gdyby nigdy nic, w pracy, poprosiłem o oddanie wszystkich kluczy, aż do wyjaśnienia sprawy i nie pojawianie się w okolicach kościoła... I ze smutkiem zostałem z tym wszystkim sam. Zaufani ludzie i trzeba im po wielu latach powiedzieć „do widzenia”. A do tego tłumaczyć wszystkim skąd się wziął taki akt barbarzyństwa z mojej strony. A do tego ich spiski, obmawianie, oszczerstwa... Pomyślałem o Maryi. Matka stała pod krzyżem...
Prezentem dla mnie była krótka wizyta Diany i Pawła, którzy uczestniczyli przed rokiem w misji wakacyjnej, a teraz byli w podróży poślubnej. Wiele wyjątkowych rozmów i chwil. Ile to trudności i stresów mieli na lotnisku, wiedzą tylko oni – czerwoni nie dali za wygraną, wszak to przyjaciele Rogatego i kiedy dzieje się dobro oni są zwyczajnie wściekli... „Czerwonizm” nie jest ludzki i pochodzi od Złego. Do tego odwiedzili mnie dwukrotnie czerwoni dostojnicy w wyjątkowo nieprzyjemny sposób... A Matka stała pod krzyżem...
Teraz to już bezpośrednio mam stróżów, bynajmniej nie aniołów, a nawet jedną młodą kobietę. Nawet na wieczorny spacer za mną chodzi. Taki sposób na wywieranie presji, aby zbyt nie pracować. A Matka stała pod krzyżem...
Zaraz po wakacjach wzięli się za przepytywanie moich studentów. Długie nieprzyjemne rozmowy, dopytywanie o szczegóły, zapisywanie rozmów... Trzy osoby zrezygnowały z bycia katolikami. Jedna nawet mi to powiedziała osobiście, popłakaliśmy razem i Matka stała pod krzyżem...
Kiedy duch męczony, to ciało słabnie. Dopadła mnie denga i straszna samotność... Tydzień wysokich temperatur, bólów kości i stawów, pieczenia w oczach, a do tego biegunka i poty... A później jak różyczka stałem się w kropki i kropeczki. Organizm się wykańcza, ale walczy. Już wszystko dobrze, nawrotów nie ma. Matka stała pod krzyżem…
Pracy ciągle przybywa, rodzą się nowe inicjatywy, dotychczasowe zadania wymagają więcej zaangażowania. Moja najlepsza siostra jezuitka Anabelis wylatuje na Dominikanę. A do tego ks. Radek już wyleciał z Kuby. Matka stała pod krzyżem…
W sklepach pustki, nie ma oliwy, paliwa brakuje, gazu nie ma od sierpnia, chleb ograniczony, prąd regularnie zabierany. Matka stała pod krzyżem…
Na [uroczystości] posłania misyjnego dostaje się krzyż. Krzyż nie bombonierkę czy whisky. To znaczy, że przyjdzie cierpieć, ale z ufnością i miłością. Wiem, że muszę bardziej patrzeć na Jezusa, bo to spojrzenie ocala i wszystko zwycięża. Codzienne postanowienia, obok modlitwy brewiarzowej, porannej medytacji – codzienny Różaniec spacerowy oraz godzina adoracji. I burza się uspokaja, wszystko wraca do normy. Jak jest źle, to może Jezus dopomina się o moje serce i moje zbawienie?
A teraz trochę radości. Udało się przełamać rozłam w młodzieżowej grupie – jak cudnie widzieć ich razem i cieszyć się z nimi. Nowe osoby są pełne entuzjazmu. A na wioski jeździ ze mną zawsze pełen samochód młodych. Bawimy się z dziećmi, katechizujemy. Jest nadzieja i radość.
Jeden z moich więźniów wyszedł na wolność, szkoda, bo wiele pomagał w duszpasterstwie, innego przenieśli do więzienia w stolicy. Najbardziej ucieszył mnie więzień Eduardo. Rozmawiałem z nim, że wiara nie ma w sobie nic ze strachu i lęku. Kubańczycy używają talizmanów, magicznie traktują obrazki i tzw. reguardos (chroniące przed złem), w tym tygodniu dwóch więźniów oddało mi swoje talizmany – już nie wierzą w ich moc... To chwile radości, a kratkowy zastępca dyrektora przyszedł raz do kościoła i tajemnie poprosił, abym ochrzcił jego dziecko... małe cuda.
Z czerwonymi relacje się uspakajają. Dopełniłem dzieła – przyleciały dwie siostry z Polski do pracy w mojej poprzedniej parafii. Kolejny mały wielki cud. A czerwonym pozwoliliśmy powiesić na ich świętach wielki obraz wodza rewolucji na murze kościoła i panu sekretarzowi podarowałem flaszkę wódki i obrazek Matki Bożej... Diabła też trzeba lubić, przynajmniej trochę...
Ufnie potwierdzam, że tu jest moja ziemia święta i że kocham, szczerze kocham powierzony mi lud i chcę iść z nimi za Nim.
Kochani dziękuję za serce dla mnie i proszę o więcej modlitwy, wsparcia, bliskości. To wy dodajecie [mi] skrzydeł i Wasza modlitwa unosi mnie ponad ziemią.
Wdzięczny za wszystko w postawie radosnego żebraka

Wasz Adam
Bayamo 14.10.2019 r.