List z Kuby. Niedziela misyjna
Dla mnie jest to niedziela wdzięczności za Wasze serce dla misji i za to, że nie zostawiacie mnie samegoPrzyjaciele,
dziś niedziela misyjna, więc myślami i modlitwą wszystkich Was ogarniam i za wszystko pięknie dziękuję. Tutaj niedziela misyjna ma trochę inny charakter - przypomina, że wszyscy jesteśmy misjonarzami i jesteśmy wezwani do bycia świadkami, chociaż wczoraj w jednej wspólnocie podarowano mi kwiaty (po raz pierwszy, bo towar kryzysowy), a ludzie modlili się, żeby padre Adam nigdy nie wyjechał…
Dla mnie jest to niedziela wdzięczności za Wasze serce dla misji i za to, że nie zostawiacie mnie samego.
Jakie nowości - udało się kupić trochę farby, więc w dwa dni wymalowaliśmy cały dom parafialny wewnątrz. Moim pragnieniem jest wymalowanie kościoła na zewnątrz, ale to przerasta możliwości finansowe jak na dzień dzisiejszy, a farby chwilowo nie ma - takie przejściowe trudności. Mieszkanie jak nowe, czyste i piękne.
Udało się skompletować materiały budowlane do zrobienia dwóch łazienek dla potrzeb pastoralnych. W poniedziałek „załatwiłem” piasek, specjalne polvo (proch), cement i wiele innych. Ceny na ulicy są znacznie wyższe niż w sklepie, ale kiedy w sklepie nic nie ma to nie ma innego wyjścia. Kiedy rozładowywałem przyczepę piasku przechodził pastor i wykrzyczał - zobaczcie pan ksiądz ziemię wozi, a co to Watykan w kryzysie finansowym? Odpowiedziałem – widzisz, nie wiem co się stało, ale dziś rano nie dotarła walizka z pieniędzmi z Watykanu, ale za to dotarła z laptopami… I pastor poszedł.
Zmarła Elda, miała prawie dziewięćdziesiątkę. Zawsze uśmiechnięta, szczera, choć poruszała się z bólem. I każdej niedzieli z buziakiem mówiła mi te quiero mucho padrecito [kocham Cię tak bardzo, ojcze]. Wróciła Edelista z leczenia psychiatrycznego. Czuje się dobrze. Jeden z bliźniaków połamał rękę, a nowo wyuczona lekarka jest w ciąży i do tego w depresji. Udało mi się przekonać, a zajęło mi to sześć godzin!!!, aby nie zabijała dziecka… Teraz obiecałem zajmować się trochę tą całą sytuacją. Tak, lista moich osobistych dzieci wzrasta, ale odpowiedzialność także…
Zepsuł się samochód - nikt nie wie co się stało. Dlatego mam czas i piszę. Zacząłem niedzielę misyjną usmarowany smarami i odwołaniem dwóch porannych Mszy świętych… Zepsuła się pompa pompująca wodę, więc chwilowe, przejściowe trudności z wodą, ale na szczęście tylko przejściowe. Zepsuł się komputer do prezentacji i katechezy - bateria nie ładuje. A najgorsze - pękł dzwon na wieży kościoła i już nigdy nie zadzwoni… i nie ma dla niego żadnego ratunku - na Kubie nie ma odlewni dzwonów… Do tego zepsuły się organy… I wszystko jakoś trzeba ogarnąć.
Zrobiłem ołtarz i ambonę do kościoła św. Rity. I tak radości przeplatają się z przejściowymi trudnościami.
Pełną parą rozpoczął się rok formacyjny i szkolny, więc katechezy, spotkania, formacja, wizyty u chorych, przygotowania do sakramentów i każdego roku więcej pracy. Otworzyłem nowy dom misyjny - miejsce modlitwy w domu oddalonym od kościoła o kilka kilometrów - będziemy się spotykać raz w tygodniu, we czwartki. Wzrosła i umocniła się grupa młodzieżowa - pracujemy nad Youcat katechizmem dla młodzieży nad częścią poświęconą modlitwie. Urządziliśmy pierwsze spotkanie Polaków misjonarzy na Kubie. Dobrze było spotkać się, pośmiać i tak zwyczajnie pobyć razem. Kolejne cztery osoby uciekły za granicę do lepszego świata… i kolejne się przygotowują.
Taka codzienność, bez fajerwerków, ale za to przepełniona niewidzialną łaską, której nie brakuje.
Dziękuję za Wasze serce dla misji i każde wsparcie! Wielkie małe rzeczy dzieją się dzięki Waszemu zaangażowaniu.
ks. Adam Wiński, Jiguani (Kuba)