List z Kuby. Święta z wiaderkiem

Przyjaciele, Święta to czas bardzo konkretnego przyjścia Pana, który utwierdza nas w prawdzie, że chrześcijaństwo nie jest czymś zwyczajnym. Moje świętowanie też było, że tak napiszę, niecodzienne

Król Nieba schodzi na ziemię i nie ma dla Niego miejsca. Stwórca Świata leży owinięty w pieluchy. Śmierdzący pasterze, żyjący na marginesie świata, adorują Go jako swojego Pana…
W sobotę obudziłem się z mega gorączką – nie wiem, jak wysoką, bo w mieście nie ma ani jednego termometru – nawet w szpitalu. Później zaczęły się wymioty i biegunka, poza tym więcej nic nie pamiętam… Wirus czy coś tam innego, ale pierwszy raz byłem tak silnie bezsilny. Całe szczęście owieczki wyczuły zapach pasterza i wezwały lekarza – a nawet trzech – i do tego szamankę-czarodziejkę. Ze mną kontaktu nie było – całą historię znam tylko z opowieści – choć wstawałem i chodziłem – zero kontaktu. Lekarz dał kroplówkę, drugi zrobił masaż mięśni nóg, aby przegonić biegunki. Ale najlepsza była miejscowa uzdrowicielka – ta od rodziny po przejściach z martwym kotem (o czym moi wierni nie wiedzieli). Przyszła, zapaliła kadzidło i liściem palmowym wyganiała choroby, podśpiewując sobie przy tym, a gdy chcieli jej zapłacić, z honorem powiedziała: „Nie, od kolegów po fachu nie biorę!”. I poszła. Szamanka, a taki dobry człowiek!
W niedzielę przebudziłem się z silnym bólem głowy, kiedy „moje Msze” odprawiał padre Rogelio, mój sąsiad z innej diecezji. Zostały wymioty i biegunka, gorączka znikła. Miałem nawet siłę, żeby się wykąpać i wrócić do łóżka… Długo co prawda nie poleżałem, bo co chwilę sprawdzałem, czy baczek przy sedesie już się napełnił… Po południu wypiłem litr wody i zaraz wszystko wyszło, ale wodę trzeba pić. Zjadłem kilka tabletek, to znaczy wszystkie trzy dostępne na Kubie: różową, brązową i białą oraz taką super słodką i smaczną (przywiózł mi ją wspominamy Rogelio, widocznie był gdzieś za granicą). Ale jako żem człowiek silny i walczący, wstałem i wykąpałem się, żeby odprawić Pasterkę o 22.00. W tym roku znowu zjechały się wszystkie wioski, aby świętować razem: po Mszy św. jasełka, śpiew i wino, które zakupiłem dużo wcześniej. Ale jako że byłem jeszcze słaby i wirusy uchodziły ze mnie wszelkimi możliwymi drogami, w zamkniętej zakrystii przygotowałem wiadro i ręcznik, i inne takie, a potrzeby tego dnia miałem wielkie. Chór wiedział, że dzisiaj śpiewy będą niekonwencjonalne i w różnych, nieprzewidywalnych momentach…. Wyglądało to mniej więcej tak: „A teraz chór zaśpiewa kolędę”, ja tymczasem do świątecznego wiaderka… i dalej. I tak trzy razy… Mało świątecznie, ale za to nadzwyczaj pobożnie, także z mojej strony: ileż modlitwy, aby nie ustać w drodze, ale byłem dzielny. A i ludzie pochwalili takie uzupełnienie liturgii śpiewami… Na zakończenie byłem zlany potem i zapachem bardziej przypominałem betlejemską szopę…
Po zakończeniu padłem i spałem dosyć długo. W poniedziałek w południe było już lepiej: pozostała jeszcze biegunka i nie-jedzenie, ale za to wypijałem litry wody. Parafianie przynieśli mi sok jabłkowy: co za smak! Jabłka na Kubie to prawdziwy rarytas, jak zresztą większość normalnych produktów. Kryzys zażegnany… Teraz tylko wyszło mi osiem guzów na mięśniach i mam usta jak amerykańska aktorka: ogromne i czerwone, ale to wszystko przejściowe trudności, bo przecież przyjście Chrystusa jest niewątpliwe i napełnia spokojem oraz radością…
Wszystkie problemy przeszły po kilku dniach. Prace budowlane kontynuuję. Teraz pora deszczowa, więc leje, ale kiedyś przejdzie. Rozpadł mi się dach w kaplicy – kolejny kryzys finansowy… Dziś urządziliśmy dzieciom wielkie święto z okazji Trzech Króli – dla 70 dzieciaków – z pajacami, ciastem, prezentami… Ludzie to stanowczo lepsza inwestycja niż łatanie dachów… Ochrzciłem 26 dzieci z całego świata – wszak to czas, gdy niektórzy Kubańczycy przylatują do swoich rodzin.
Przyjechali dwaj nowicjusze od dominikanów, było więc wesoło, a momentami poważnie. Zepsuł się samochód, ale to standard. „Naprawi się” – usłyszałem. Kupiłem sześć nowych talerzy, bo pojawiły się w sklepie.
Dziękuję za przyjaźń, wsparcie i modlitwę.

ks. Adam Wiński, Jiguani (Kuba)