Porcja jasnej pewności
O tym jak robiąc dobry uczynek można zostać obdarowanym i zrozumieć, że w całej rzeczywistości chodzi najpierw o miłość a nie o porządekSądziłam, że jadę spełnić dobry uczynek – pomodlić się za zmarłą oraz towarzyszyć w tych znaczących chwilach przyjacielowi, księdzu Waldkowi, bo przecież lubię go, cenię i sporo mu zawdzięczam, a pogrzeb jego Mamy jest dla niego ważnym momentem w życiu. A tu niespodzianka – to nie ja zrobiłam dobry uczynek, to ja zostałam obdarowana! Sądziłam, że urywam się nieco wcześniej z lekcji, odpuszczając sobie belferskie obowiązki z niezwykle szlachetnych pobudek, a tymczasem w tych zgoła smutnych okolicznościach pogrzebu Pan podarował mi porcję niezwykle jasnej pewności – że jestem ukochana i że wszystkie moje walki mają głęboki sens, i że nawet jeśli nie umiem jeszcze przebaczać pewnych rzeczy, to nie znaczy, że mam przestać próbować. Bo przecież w całym moim życiu, w całej rzeczywistości chodzi najpierw o miłość, a nie o porządek. Na zwyczajnym pogrzebie zrozumiałam więcej niż ze stu mądrych kazań! Niby nic nadzwyczajnego, a ja od tamtej chwili cieszę się jak dzieciak! Bo zobaczyłam coś prawdziwego! To właśnie ujrzenie Prawdy było źródłem łez – nie żalu jednak czy smutku, mimo że był to pogrzeb. Starannie przechowuję w pamięci to, co przez chwilę jawiło się mi tak jasno i klarownie. Dziękuję.
Agnieszka, Świdnica
Z ceremonii pogrzebowej Cecylii Przyklenk (mamy ks. Waldemara Przyklenka), 19 maja 2014
Jest nas trójka rodzeństwa: ja jestem najstarszy, potem dwa lata młodszy brat i dokładnie siedem lat młodsza ode mnie siostra. Wszystko na to wskazuje, że rozwijaliśmy się normalnie; według wszelkich prawideł psychologii rozwojowej, a co za tym idzie, w wieku naszego dojrzewania rodzice nie mieli z nami lekko.
Czyniliśmy wtedy Mamie wymówki w stylu: temu pozwoliłaś na to, a mnie nie; ten może to, a ja nie; tego bardziej lubisz, a mnie nie. I razu pewnego usłyszeliśmy pełną szczerości odpowiedź: „Ja was przecież wszystkich lubię jednakowo, od najstarszego do najmłodszego”. Nie muszę chyba dodawać, że lapsus ten, zwłaszcza moje młodsze rodzeństwo, doskonale zapamiętaliśmy i był on stałą „ozdobą” wielu rodzinnych spotkań.
Skoro jestem owym prius inter pares (pierwszym pośród równych), pozwólcie na parę słów.
Dobrze, że Mama nie posłuchała naszych młodzieńczych rad! Gdy chodziło o rozwiązanie jakiejś trudnej, konfliktowej sytuacji, o rozładowanie napięcia (nie tylko w domu), nieraz jej podpowiadaliśmy, że powinna zawalczyć o swoje, że się powinna postawić, że nie może tak ciągle ustępować, że nie może „dać się robić za głupią”. A ona nas nie słuchała. Długo tego nie pojmowaliśmy. Dopiero po latach zaczynamy rozumieć metodę uzdrowienia międzyludzkich relacji, od małżeńskich poczynając, poprzez rodzinne, a na wielkich więzach społecznych kończąc. Po latach zaczynamy rozumieć, że asertywność, stawianie granic, układanie się wniosą w relacje międzyludzkie co najwyżej porządek.
Natomiast miłość – ale taka na wzór miłości Dobrego Pasterza, który wydaje siebie za owce; który sam się naraża i wystawia, żeby owce mogły w tym czasie bezpiecznie czmychnąć przed drapieżnikiem – tylko taka miłość wnosi nowość, świeżość i oddech w ten duszący się świat. Bez zaciśnięcia zębów, przemilczenia, może i pomyślenia sobie czegoś w duchu, ale bez darowania urazy, ścierpienia i przebaczenia, nie zmieni się w tym świecie nic!
Jej raptowne odchodzenie rozpoczęło się nie kiedy indziej jak w niedzielę Dobrego Pasterza. Ten jej najstarszy, wezwany, aby w sposób szczególny naśladować Dobrego Pasterza, zanim zabrało ją pogotowie, osobiście udzielił jej sakramentu namaszczenia chorych i Wiatyku.
Rzecz ciekawa, to, czego nie rozumieliśmy intelektualnie, i tak w nas wnikało; na zasadzie ewangelicznego zaczynu nasiąkaliśmy tym bezwiednie, niejako przez osmozę – niestety przez filtr naszej opornej woli – mojej z pewnością.
Jej prosty przykład pokazał nam, że Dobry Pasterz ma rację! Warto tak żyć! Łatwe to to nie jest, ale warto tak żyć!
Ks. Waldemar Przyklenk