Więcej niż prosimy
Wizja odpoczynku nad Adriatykiem w towarzystwie przyjaciół oraz oczekiwanie na to, co Bóg dla mnie przygotowałDo wzięcia udziału w pielgrzymce do Medjugorja nie skłoniła mnie wcale głęboka chęć nawrócenia, ale raczej wizja tygodniowego odpoczynku nad Adriatykiem: plażowania, kąpieli i podziwiania przepięknych widoków w towarzystwie moich przyjaciół. Tymczasem już pierwszego dnia pobytu w Vionnicy, w miejscu naszego zakwaterowania, oddalonym kilka kilometrów od Medjugorja, zrozumiałam, że jestem tu z zupełnie innego powodu. Słuchając historii medjugorskich objawień, wraz z przytoczonymi słowami Maryi, uświadomiłam sobie, że jest Ona mostem łączącym nas z Chrystusem. Jest to niesamowity dar, dar bliskości z samym Bogiem.
Po obiadokolacji wyruszyliśmy do Medjugorja, aby uczestniczyć w modlitwach wieczornych. Po wszystkich opowieściach nie mogłam się wprost doczekać, aby móc zobaczyć to miejsce. Dwie części Różańca, Msza św., Koronka pokoju, modlitwa o uzdrowienie duszy i ciała, a po niej kolejna część Różańca – tak przebiegał zwykle wieczorny program modlitewny. Natomiast w środy i soboty po przerwie dochodziła jeszcze godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu. Gdy jeszcze przed wyjazdem czytałam program pielgrzymki, wydawało mi się to co najmniej dużą przesadą, a na pewno czymś niemożliwym do przeżycia w takim upale. Jednak już pierwszego dnia przekonałam się, że po trzech godzinach modlitw chciało się tam zostać jeszcze dłużej. A powodem tego jest po prostu Chrystus – Jego stała obecność.
Następnego dnia odwiedzaliśmy wspólnotę Cenacolo, miejsce w którym młodzi chłopcy, wychodząc z uzależnień, powracają do normalnego życia i odkrywają swoje prawdziwe pragnienia. Na koniec, po tym jak opowiedzieli o swoim życiu, zachęcali nas do pozostawienia intencji, obiecując polecać je podczas wspólnotowych Mszy św. Pomyślałam, że to dobra okazja, by powierzyć intencje wszystkich tych, którzy prosili mnie o modlitwę i którym ją obiecałam. Oczywiście pierwsza myśl to moi przyjaciele, dzięki którym jestem w tym miejscu. Zastanawiając się od czego zacząć, uświadomiłam sobie jednak, że jest w moim sercu cierń, który przeszkadza mi w pełni przylgnąć do Chrystusa. Chodzi o relacje z moim tatą. Już sama myśl o tym sprawiła, że poczułam z tego powodu wielkie wzruszenie, pomieszane ze smutkiem. Natychmiast zapisałam jako pierwszą prośbę o uzdrowienie relacji z tatą, a dopiero potem wszystkie inne. Intencja ta była owocem moich przeżyć podczas wcześniejszej modlitwy o uzdrowienie.
W sobotę planowaliśmy wejście na górę Kriżevac, której nazwa pochodzi od ustawionego na szczycie na pamiątkę 1900. rocznicy śmierci Jezusa Chrystusa białego krzyża. Podczas wchodzenia na szczyt odprawia się Drogę Krzyżową, co i my planowaliśmy uczynić. Organizatorzy zaproponowali, abyśmy się przygotowali i spróbowali włączyć w rozważania. Zastanawiałam się, czy któraś stacja jest mi szczególnie bliska, przy której mogłabym powiedzieć kilka słów o swoim własnym doświadczeniu. Nic nie przychodziło mi do głowy. Dopiero w czasie samej Drogi Krzyżowej, gdy usłyszałam słowa: „Pan Jezus z szat obnażony”, zrozumiałam, że to była moja stacja. Obnażenie z szat, czyli z moich ułomności, niedoskonałości, z grzechu… – to były moje obawy przed samym wyjazdem. Sprawiały, że nie umiałam się nim do końca cieszyć… Powtarzałam sobie tylko, trochę bez przekonania: Jezu ufam Tobie! Po pierwszej Mszy św. w Medjugorju uświadomiłam sobie, że wszystkie moje obawy prysły jak bańka mydlana, wręcz przestały mieć znaczenie, zaczęłam się prawdziwie cieszyć, że tam jestem. Moje myślenie zostało uzdrowione. On znów zadziałał.
W jednym z ostatnich dni naszej pielgrzymki spotkaliśmy się z człowiekiem, który przez wiele lat był uzależniony od narkotyków i sam o sobie mówi, że jest wybrykiem natury, że to cud, że jeszcze żyje. Gdy Wiesiek, bo tak miał na imię, opowiadał swoją historię, poczułam jedność z nim. Uświadomiłam sobie, że mamy bardzo podobne doświadczenia, tylko w innych okolicznościach. Ja, tak samo jak kiedyś on, chciałam swojej śmierci… Powodem tego była moja samotność. Czułam się niekochana, nieakceptowana nie tylko przez innych, ale też przez samą siebie. Żyjąc ze świadomością, że jestem jakimś wybrykiem natury i nie wiem, po co w ogóle Pan Bóg chciał mnie na tym świecie, zaczynałam błądzić, to znaczy grzeszyć, co powodowało, że często budziłam się z lękiem przed potępieniem wiecznym.
On jednak wiedział, po co mnie stworzył, i był ciągle blisko. Pewnego dnia w jakimś akcie desperacji napisałam w swoim pamiętniku, że skoro ciągle jeszcze nie spotkałam tego jedynego, który miałby mnie wyrwać z mojej samotności, rozwiązać wszystkie moje problemy i dać mi szczęście, to może chociaż mogłabym spotkać przyjaciół, którzy pomogliby mi nie myśleć ciągle o tym, że jestem sama, i wśród których czekanie na to szczęście stałoby się przyjemnością. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że to nie jest czekanie na…, ale życie w oczekiwaniu, życie pełnią w oczekiwaniu na to, co Bóg dla mnie przygotował.
Długo nie musiałam czekać na odpowiedź „z góry”, bo już na pierwszym roku studiów spotkałam Agnieszkę. Jej życzenia wielkanocne, wysłane mailem, choć wtedy zupełnie dla mnie niezrozumiałe (zawierały cytat z księdza Giussaniego), pokazały, że wreszcie znalazł się ktoś, kto mnie zauważył, kto wyłowił mnie z tłumu 150 studentów i komu nie były obojętne, tak jak większości, pragnienia mojego serca. Wzruszyły mnie te życzenia, od razu na nie odpisałam. Potem ona zaproponowała rozmowę i tak zaczęła się nasza przyjaźń, która zaowocowała moim uczestnictwem w życiu CL. Spotkanie wspólnoty ludzi wierzących, chcących pogłębiać swoją wiarę – to było coś, o czym również marzyłam. To dowód na to, że Bóg daje nam więcej, niż to, o co Go prosimy, i że On, jak nikt inny, zna pragnienia naszych serc. Tam poznałam wielu młodych ludzi, którzy nosili w sobie pragnienia podobne do moich. Dzięki temu krąg moich przyjaciół znacznie się poszerzył. Zaczęłam prawdziwie żyć, cieszyć się życiem, zachwycać nim i szukać znaczenia, sensu we wszystkich moich doświadczeniach. Wreszcie poczułam się kochana i lubiana, zobaczyłam, że moje życie naprawdę ma sens.
Dziś moja wiara zmieniła swoje oblicze i Jezus jest mi jeszcze bliższy, czuję Jego obecność nie tylko poprzez drugiego człowieka, ale poprzez Eucharystię, Słowo Boże i sakrament pokuty.
Jest jeszcze jedna rzecz, która upodabnia moją historię do historii Wieśka. Tego dnia, gdy wchodziliśmy na górę Kriżevac, po zdobyciu szczytu, usiadłam na kamieniu i poczułam głęboki żal w sercu. Zaczęłam płakać. To było pewnego rodzaju wzruszenie, jakiś żal, smutek. Nie umiałam tego wtedy nazwać, ale czułam, że ranię Jezusa. Po tym jak łzy już wyschły, powiedziałam sobie w duchu: Dobrze, że jest ci wstyd z powodu twoich grzechów, ale zastanów się, jak możesz zmienić swoje życie. Pomyślałam o spowiedzi… Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie chodziło tu o „zwykłą spowiedź”. Duch Święty, który natchnął mnie tą myślą, prowadził mnie do spowiedzi z całego życia – spowiedzi generalnej. Spowiedź taką musiał odbyć także Wiesiek po tym, jak na nowo zachwycił się Chrystusem i obudziło się w nim pragnienie większej bliskości z Nim. Było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie, bo musiałam wrócić do grzechów z przeszłości, o których bardzo chciałam zapomnieć. Dopiero teraz, gdy ofiarowałam je Panu, powierzając Mu wszystko, co czyniło mnie nieczystym w Jego oczach, poczułam, że wreszcie mogę je sobie wybaczyć i o nich zapomnieć, bo On zmył je wszystkie swoją własną Krwią, przelaną na Krzyżu.
Dopiero teraz czuję się prawdziwie wolna i szczęśliwa, bo mam pewność, że choćbym nie miała nikogo i tonęła w błocie moich grzechów, to jest Ktoś, kto zawsze będzie przy mnie i nigdy się ode mnie nie odwróci, bo mnie ukochał, zanim jeszcze pojawiłam się w łonie mej matki. Jest nim oczywiście Bóg w osobie Jezusa Chrystusa.
Wiesiek zakończył swoją wypowiedź słowami, które i ja dziś mogę wypowiedzieć z większą pewnością: Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, bo czuję się naprawdę kochana.
Karolina, Wrocław