List z wakacji

Ważne spotkania, potrzeba pogłębienia spojrzenia na samą siebie, wychodzenie od własnych ograniczeń na „dzień dobry” oraz towarzyszenie w drodze ku Przeznaczeniu

Na wakacje w Jarnołtówku czekałam od roku, tym bardziej że z powodu narodzin Agatki i konieczności opieki nad nią nie mogłam uczestniczyć (tak przynajmniej to sobie tłumaczyłam) ani w Inauguracji, ani w beatyfikacji Jana Pawła II, ani też w Rekolekcjach Bractwa. Swego rodzaju przebudzenie, po blisko półtorarocznym okresie zajmowania się córką, nastąpiło w momencie, gdy zdałam sobie sprawę, iż na Rekolekcje do Świdnicy przy lepszej organizacji mogłam pojechać. Tymczasem coś uśpiło moją czujność i dyspozycyjność: może wzięło górę zmęczenie macierzyństwem i poczucie obowiązku? Pojawiła się myśl: „Co przekażę mojej córce, jeśli pozbawię siebie tych ważnych spotkań i wydarzeń?”. Pytanie stało się jeszcze bardziej palące, gdy okazało się, że ponownie jestem w ciąży. Ogromna potrzeba ponownego pogłębienia spojrzenia na samą siebie oraz świadomość konieczności nawrócenia dojrzała we mnie wraz z lekturą tegorocznych Rekolekcji Bractwa. Do Jarnołtówka przyjechałam mocno przeziębiona. Wiedziałam, że nie będę mogła uczestniczyć we wszystkich propozycjach. Cieszyłam się jednak na spotkanie z przyjaciółmi, wspólne posiłki, rozmowy. W poniedziałek rano miała być lekcja prowadzona przez księdza Jurka. Od śniadania wiele osób oferowało mi swoją pomoc w opiece nad Agatą. Byłam im za to wdzięczna, odmawiałam jednak. „Muszę przecież poradzić sobie sama, inni mają więcej dzieci, a ofiarują mi swoje wsparcie” – mówiłam sobie. Nie docierało do mnie, że wszyscy chcieli mi umożliwić wysłuchanie lekcji, że w ten sposób sam Chrystus próbował do mnie przemówić. Na lekcję poszłam więc z Agatką, gdy jednak zaczęła się nudzić i trochę hałasować, pogodzona z losem poddałam się okolicznościom i zabrałam córkę z sali. Na korytarzu wpadłam na Dorotę, która zaoferowała mi swoją pomoc, mówiąc: „Idź na lekcję, ja zajmę się Agatką”. Wtedy dotarło do mnie, że to jest dla mnie szansa. Wystarczyła chwila uwagi i możliwość skupienia się, by usłyszeć słowa: „Zazwyczaj dokonujemy błędnego osądu, wychodząc od naszych ograniczeń (...), podczas gdy powinniśmy wszystko porównywać z podstawowymi wymogami naszego serca (...), w ten sposób będziemy prawdziwi i bliżsi naszego przeznaczenia”. Od razu pomyślałam o swojej kondycji w ostatnich dwóch miesiącach, o kumulującym się zmęczeniu macierzyństwem, o kolejnej ciąży. Budzę się rano i niemal od razu czuję się zmęczona, niewyspana, zaczynam dzień od ograniczeń, od myśli o tym, czego nie uda mi się lub czego nie mam siły zrobić. I w ten sposób „na dzień dobry” eliminuję Chrystusa z mego życia. Nawet jeśli staram się modlić, ba, nawet ofiarowuję swój trud w jakiejś intencji, czuję, że wiara i to, co wiem o ofierze, nie ma związku z moją codziennością, nie podtrzymuje mnie. Moje macierzyństwo nagle zaczęło mnie ograniczać, moje ego cierpi, bo nie może realizować się zawodowo, towarzysko, kulturalnie tak jak dawniej, cierpi mimo całej satysfakcji płynącej z macierzyństwa. Dzięki lekcji księdza Jurka towarzyszy mi myśl: osądzaj według tego, czego pragnie twoje serce, a ono pragnie osiągnąć swoje Przeznaczenie, według tego pragnienia osądzaj swoje codzienne zadania, twoje obecne obowiązki. Co może przynieść kobiecie większe spełnienie niż wychowywanie, czyli towarzyszenie dziecku w drodze do jego Przeznaczenia? To zaczyna się od karmienia, nauki chodzenia, wspólnego czytania książeczek, spacerów, modlitwy, budowania więzi w każdej drobnej czynności. I jeszcze jedno: moje dziecko, jego twarz, przypomina mi, że Ty, Chryste, jesteś, a ja tak często tego nie dostrzegam.

Krystyna, Warszawa