Nie ma nic zwyczajnego
2 lipca, sto lat temu, urodziła się polska poetka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla. Rodzinna kolacja, łzy neandertalczyka, cud. Dla niej żaden fakt nie jest bez znaczenia. Jaki rodzaj poznania i pewności wyzwalają jej wersy?„Poeta ignoruje i często zawsze będzie ignorował swojego prawdziwego odbiorcę” – tak powiedział Eugenio Montale w 1975 roku, kiedy otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Rzeczywiście długą drogę pokonują wiersze czytane, tłumaczone, rozpowszechniane w internecie, rozproszone to tu, to tam. Czy jednak istnieje coś takiego jak „prawdziwy adresat”?
Jeśli o mnie chodzi, zawsze myślałem, że jestem „prawdziwym adresatem” wierszy Wisławy Szymborskiej (1923–2012). Oczywiście nigdy się nie poznaliśmy i z pewnością nie myślała o mnie, kiedy je pisała. Niemniej jednak polska autorka, również nagrodzona Literacką Nagrodą Nobla w 1996 roku, ma zdolność czynienia osobistym każdego swojego słowa. Wydaje się, że nigdy nie zwraca się ogólnie do publiczności lub do współczesnych, ale tylko do mnie, właśnie do mnie, z moją codziennością przeplataną faktami pozornie nieistotnymi.
Żaden fakt nie jest bez znaczenia. Jest to jeden z fundamentalnych punktów poetyki Szymborskiej. Weźmy rodzinną kolację. Dzieci się denerwują, jedno musi się uczyć, bo będzie pytane, drugie jest zmęczone, a może zakochane, kto wie… W tym momencie dzwoni telefon. Rodzice się rozpraszają na chwilę i najmłodsza córka korzysta z okazji, aby zbadać fragment rzeczywistości: „Od ponad roku jest się na tym świecie, / a na tym świecie nie wszystko zbadane / i wzięte pod kontrolę”. Mała dziewczynka postanawia zbadać „rzeczy, / które same nie mogą się ruszać”. Niektóre są nieporuszone. „Ale już obrus na upartym stole / – jeżeli dobrze chwycony za brzegi – / objawia chęć do jazdy. // A na obrusie szklanki, talerzyki, / dzbanuszek z mlekiem, łyżeczki, miseczka / aż trzęsą się z ochoty” (Mała dziewczynka ściąga obrus).
Wiersz przedstawia autentyczny fakt: Szymborska rozmawiała przez telefon ze swoim sekretarzem, kiedy jego córka ściągnęła obrus, strącając naczynia i szklanki. Współpracownik opowiada o swoim zaskoczeniu, dodając, że – prosto z mostu – Szymborska wykrzyknęła: „To dobry temat na wiersz”.
Dlaczego był to dobry temat? Może dlatego, że ciekawa „dziewczynka”, która chce poruszyć naczynia, aby zobaczyć, co się z nimi stanie, jest postacią autorki; w istocie Szymborska stara się obserwować bacznie najzwyklejsze rzeczy, drobne, wyrażając swoje zdumienie. Potwierdziła to już w młodzieńczym wierszu: „Ze zdumienia / wstaje potrzeba słów / i oto każdy wiersz / ma na imię Zdumienie” (Szycie sztandaru). W przypadku Szymborskiej to „Zdumienie” jawi się przede wszystkim jako tajemnica, w przekonaniu, że nikt nie może powiedzieć: wiem to, jest to temat lub fakt, który jest mi znany, studiuję go od lat, wiem już wszystko.
Kiedy w życiu zostałem dotknięty pokusą, by dojść do stałego punktu, zawsze wiersz Szymborskiej przywoływał mnie do porządku. W przemówieniu wygłoszonym z okazji przyznania Nagrody Nobla poetka oświadczyła: „Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego «nie wiem»”. Może się to wydawać zaproszeniem do wycofania się; wręcz przeciwnie, ona nie ufa tym, którzy „wiedzą, a to, co wiedzą, wystarcza im raz na zawsze”. W istocie „wszelka wiedza, która nie wyłania z siebie nowych pytań, staje się w szybko martwa, traci temperaturę sprzyjającą życiu”.
Żadna wiedza nie wyczerpuje tajemnicy. Oto kolejny decydujący element twórczości Szymborskiej. Jest to umiejętność patrzenia na rzeczywistość jak na cud, ponieważ każda rzecz ukazuje nieoczekiwaną głębię. „Cud, tylko się rozejrzeć: / wszechobecny świat”. Uważność na szczegóły odsłania „cud, który nie tak dziwi, jak powinien: / palców u dłoni wprawdzie mniej niż sześć, / za to więcej niż cztery”. Albo jeszcze fakt, że nawet dzisiaj słońce „wzeszło o trzeciej czternaście / a zajdzie o dwudziestej zero jeden” (Jarmark cudów). Wiersz Szymborskiej jest rozkwitaniem pytań, a te najbardziej naiwne, te, które wydają się dziecinne, są najbardziej ponaglające.
W słynnym wierszu zatytułowanym Wietnam wersety relacjonują rozmowę z Wietnamką, która na każde pytanie odpowiada: „Nie wiem”, jak w litanii. Jak się nazywasz, kiedy się urodziłaś, skąd pochodzisz, dlaczego wykopałaś sobie norę w ziemi, odkąd się tu ukrywasz, czy wiesz, że nie zrobimy ci nic złego, po czyjej stronie jesteś, teraz jest wojna, musisz wybrać, czy twoja wieś jeszcze istnieje?… Pytania następują jedno po drugim, a kobieta za każdym razem mówi: „Nie wiem”. Następnie pada ostatnie pytanie: „Czy to są twoje dzieci? – Tak”. Pewność nie opiera się na wiedzy teoretycznej, ale na tym, co definiuje to stworzenie, co czyni je ludzkim pośród poniżenia: macierzyństwo.
Umiejętność wychodzenia od drobnych faktów, uważność, pytania, wielość punktów widzenia… wszystkie te aspekty charakteryzują poezję Szymborskiej, wraz z siłą wyobraźni. Może dlatego jest popularną autorką: jej wiersze są tłumaczone na wiele języków, jej antologie są sprzedawane w bardzo dużych nakładach, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że chodzi o poezję. Jednocześnie cieszy się szacunkiem i uwagą krytyków. W swoim życiu popełniła poważne błędy, takie jak wspieranie sowieckiego reżimu komunistycznego, pisząc wiele młodzieńczych wierszy na cześć Lenina i Stalina. Sama się do tego przyznała: „Nie usprawiedliwiam się, napisałam je; żałuję tego”.
Warto zauważyć, że dla niej w tych wersach brakowało „wiedzy i wyobraźni”. Nie wiedziała dobrze, jak naprawdę układały się sprawy pod rządami Stalina, jasne, ale jednocześnie nie znalazła jeszcze charakterystycznych dla swojej twórczości cech stylistycznych: siły wyobraźni właśnie, połączonej z ironią i autoironią. To także są kluczowe elementy jej poetyki: są nie tylko antidotum na każde ideologiczne okrucieństwo, ale uzdalniają ją do współczucia. Wystarczyć przeczytać olśniewające zakończenie wiersza Wszelki wypadek: „Posłuchaj, / jak mi prędko bije twoje serce”.
To właśnie wychodząc od tej zasadniczej cechy, twórczość Szymborskiej znajduje tę zdolność bycia osobistą, przemawiania do intymności każdego. Dzieje się tak także z tekstami mniej literackimi, jak artykuły pisane do gazet lub periodyków. Weźmy recenzje publikowane w dziale „Lektury nadobowiązkowe” w jednym z polskich czasopism. Nie były to klasyki, często nie były one nawet powieściami ani wierszami, ale w większości podręcznikami ornitologii lub eleganckiego ubierania się, esejami poświęconymi postaciom historycznym, grafologii, delfinom, różom, wraz z Księgą Rekordów Guinnessa, rocznikami statystycznymi, słownikami. Lekko i precyzyjnie udaje jej się przekształcać materię.
Przeglądając te „lektury nieobowiązkowe”, jak sama nazywa je autorka, mam wrażenie, że znajduję się w prywatnym salonie poetki, w deszczowy dzień. Pijemy herbatę, wertując najdziwniejsze książki, uważni na poszukiwanie śladów nas samych, jak zawsze. Ach, spójrz, jest tom o prehistorii! I od razu przechodzi do rzeczy: „Czy neandertalczyk płakał? Czy jego gruczoły łzowe reagowały na ból, a zwłaszcza na smutki najprzeróżniejsze? Być może nie potrafił jeszcze tych smutków precyzyjnie nazwać – ale czy byłoby to takie dziwne? Ja sama mam z tym czasami niemałe kłopoty”.
Od antropologii dotarliśmy do istoty twórczości poetyckiej: znajdowania nazw, aby wyrazić to, co czujemy w sobie. To jest trudne, ponieważ rzeczy są rozleglejsze od naszych definicji. Jest to jednak napięcie, które nie pozwala nam zasnąć i które wyrywa nas z każdej pozostałości nihilizmu. Z tą samą co zwykle ironią Szymborska wyraża nieuchronność nadziei: „Wolę brać pod uwagę nawet tę możliwość, / że byt ma swoją rację”. Również dlatego, jak mówią dwa ostatnie wersy Trzech najdziwniejszych słów, „kiedy wymawiam słowo Nic, / stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie”.
CZYTAJ TAKŻE: Koniec życia. „Nigdy nie traćcie nadziei”
Oto ostatni kluczowy element jej twórczości: nadzieja. Często jest ukryta, często pojawia się jej odwrotność, melancholia, gorycz; ale zawsze jest jakiś punkt oporu. W wierszu Stary profesor autorka przytacza serię pytań zadanych starszemu nauczycielowi, zmęczonemu już i rozczarowanemu: „Spytałam go, czy bywa czasami szczęśliwy. / Pracuję – odpowiedział”. Dwa ostatnie wersy otwierają szczeliną: „Spytałam o ogródek i ławkę w ogródku. / Kiedy wieczór pogodny, obserwuję niebo. / Nie mogę się nadziwić, / ile tam punktów widzenia / – odpowiedział”.
W przemówieniu wygłoszonym z okazji otrzymania Nagrody Nobla odkrywa swoje marzenie o tym, że ma „okazję porozmawiania z Eklezjastą, autorem jakże przejmującego lamentu nad marnością wszelkich ludzkich poczynań”. Jest on autorem biblijnej księgi o tym samym tytule, znanej również jako Księga Koheleta. Po złożeniu mu ukłonu Szymborska bierze go za rękę i mówi: „«Nic nowego pod słońcem» – napisałeś, Eklezjasto. Ale przecież Ty sam urodziłeś się nowy pod słońcem. A poemat, którego jesteś twórcą, też jest nowy pod słońcem, bo przed Tobą nie napisał go nikt”. Następnie zwraca mu uwagę, że jego czytelnicy, cyprys, pod którym siedzi, również są nowe, bo wszystko jest jedyne w swoim rodzaju. I konkluduje: „Świat, cokolwiek byśmy o nim pomyśleli zatrwożeni jego ogromem i własną wobec niego bezsilnością (…), jest (…) zadziwiający”. Nie ma nic zwyczajnego, ani chmury, ani kamienia; każda pojedyncza osoba, jaka istnieje na Ziemi, jest godna podziwu.