Sydney, 14 lipca 2008

Geniusz i regularność

Od dzieciństwa kochał Mozarta. Być może dlatego, że ta muzyka przypominała jego sposób wyrażania myśli. Mistrzowie łaski i wdzięku
Alessandro Banfi

Autorytatywni komentatorzy powiedzieli i napisali w ostatnich dniach: Josepha Ratzingera otaczała „mozartowska aura” (Claudio Magris), był wielkim wielbicielem i wykonawcą Wolfganga Amadeusza Mozarta (Riccardo Muti), żył w „krainie dźwięków, która w cudzie inspiracji i bardzo racjonalnej mądrości kompozycji w tajemniczy sposób przewyższa ludzkie ograniczenia i granice, przybliżając nas do wieczności” (Nazzareno Carusi). We wspomnieniu tego, kim był Benedykt XVI, mały rozdział dotyczy w istocie relacji między Papieżem emerytem a Amadeuszem. Jako zapalony wielbiciel obydwu chciałbym zatrzymać kilka migawek tej głębokiej relacji.

Cudowne dziecko. Pierwsza, bezpośrednia refleksja dotyczy prostoty. Muzykolodzy i biografowie Mozarta pisali dużo o jego byciu w pewnym sensie wiecznym cudownym dzieckiem, w tym sensie że przez całe swoje, niestety krótkie, życie nigdy nie odszedł od tego prostego ducha dzieciństwa, bezpośredniej prostoty, prawdziwej spontaniczności duszy właściwej początkowi. Wystarczy pomyśleć o utworach fortepianowych napisanych w Paryżu latem 1778 roku (Marsz turecki, „Ach! Vous-dirai-je maman”), o żartobliwości jego dramatów, o głębokiej lekkości jego symfonii. Zdumienie jest prawdziwym motorem muzyki Mozarta. A pogoda ducha jest ostatecznym przeznaczeniem, ostatnim słowem jego dzieł. Karol Barth pisze w swojej książce Dogmatyka kościelna: „Mozart uchwycił harmonię stworzenia, usłyszał, że w nim też jest mrok, ale mrok nie jest ciemnościami, jest też potrzeba, ale potrzeba nie jest defektem, jest też smutek, ale nie może przerodzić się w rozpacz, a także to, co jest tam ponurego, nie przeradza się w tragedię”. Benedykt XVI z okazji koncertu w Castel Gandolfo w 2010 roku powiedział o swoim ukochanym Amadeuszu: „Za każdym razem, gdy słucham jego muzyki, muszę wrócić pamięcią do mojego kościoła parafialnego, gdzie, gdy byłem chłopcem, w dni świąteczne rozbrzmiewała jedna z jego Mszy: w sercu odczuwałem, że dotarł do mnie promień piękna Nieba, i za każdym razem czuję to samo także dzisiaj”. Często, gdy Ratzinger mówi o Mozarcie, odnosi się również do siebie jako do dziecka, chłopca, w kontekście tej ostatecznej pogody ducha, która zjednoczyła ich obydwu. Davide Prosperi bardzo trafnie ujął to w przesłaniu do Ruchu poświęconym Benedyktowi XVI (zob. „Gigantyczne dziecko”): „Gigantyczne ze względu na swoją intelektualną i duchową postawę, na głębię swojej myśli; dziecko, ponieważ naprawdę w szczerości jego spojrzenia, w jego sposobie mówienia, tak prostym i bezpośrednim, przeświecało serce dziecka”.

Kontrapunkt i używanie rozumu. Drugą oczywistą wspólną cechą muzyki Amadeusza i dzieła Ratzingera jest szczególna forma mentis ich rozumowania. Cała niemiecka forma mentis opiera się na prostocie eksponowania dwóch linii, które się od siebie odróżniają i przeciwstawiają się sobie. W niemal geometryczny, rygorystyczny i zarazem zgrabny sposób. Młody Amadeusz uczył się sztuki kontrapunktu w Bolonii u księdza Giovan Battisty Martiniego. Młody teolog Soboru Watykańskiego II, Ratzinger, wielbiciel Karla Bartha, zdobył szacunek teologów, przedstawiając w bardzo jasny sposób koncepcje. Postępowanie Mozarta i Ratzingera jest geometryczne, łacińskie, logiczne. A zarazem piękne, estetycznie warte posłuchania i naśladowania. Kiedy dokładnie 11 lutego 1785 roku Wolfgang zmierzył się z pierwszym płatnym koncertem w swoim życiu w Wiedniu, być może po raz pierwszy w swojej karierze wolny od jakiegokolwiek zleceniodawcy, skomponował niezwykły Koncert n. 20 na fortepian i orkiestrę (K 466), w którym fortepian, na którym grał, jest postacią dialogującą dramatycznie z orkiestrą. Niezapomniane są początek, a także świetliste i pogodne zakończenie. W tym niezwykłym dziele kontrapunkt stał się formą przedstawienia intymności ludzkiej duszy. Sięgnijcie natomiast po wystąpienie Benedykta XVI skierowane do Bundestagu we wrześniu 2011 roku: jest to doskonała przemowa w przedstawieniu, rozwinięciu i zakończeniu. Doskonała pod względem treści, ale rygorystycznie geometryczna także w formie, w posługiwaniu się rozumem. I z zakończeniem przepełnionym jasną i pogodną nadzieją.

Przy pianinie podczas wakacji w Alpach, lipiec 2006

Mistrzowie łaski i wdzięku. Trzecia i ostatnia kwestia dotyczy koncepcji fundamentalnej dla dzieła tych dwóch bawarskich gigantów (Salzburg należał do Bawarii pod koniec XVIII wieku, jako Marktl am Inn w XX wieku). A jest to koncepcja łaski (wł. grazia). Koncepcja, która często towarzyszy koncepcji bliskiej wdziękowi (wł. grazia). Zawsze uderzało mnie, że tak wybitny muzykolog, ateista i komunista jak Massimo Mila użył ostatecznie tego terminu w swoim drogocennym monograficznym eseju o Weselu Figara, aby wyjaśnić muzykę Amadeusza. Pisze właśnie o „łasce”, która zstępuje „z góry” i która nie tylko przebacza i rozwiązuje komedię oszustw, „szalony dzień” fabuły, ale sprawia, że publiczność odbiera samo dzieło, uderzona boskim, „świętym” przebaczeniem.

CZYTAJ TAKŻE: NEW YORK ENCOUNTER. PIERWSZA WIELKANOC I POKÓJ

Muzyka Mozarta sama w sobie jest synonimem łaski i wdzięku: najwyraźniej jest to dar, coś, co spada z góry na widownię z wielką oczywistością. Coś, co się narzuca i wydaje się pochodzić, że tak powiem, spoza samego artysty. O ile muzyka Ludwiga van Beethovena jest tytanicznym wysiłkiem budowania, tak muzyka Amadeusza wydaje się wypływać bez żadnych potknięć i wstrząsów skądinąd. A jednocześnie jest to muzyka pełna wdzięku, pełna uroku, że tak powiem delikatna. Pełna łaski. I wdzięku. Ratzinger wyznaje Peterowi Seewaldowi w swoich Ostatnich rozmowach: „Wiem, że nie działam sam, nie dałbym nawet rady. Wiem, że On zawsze jest obok mnie. Muszę tylko słuchać i otwierać się na Niego”. Niewielu teologów takich jak Ratzinger podejmuje świadomość Łaski, także jako doktryny. To on będzie ostrzegał, wznawiając bitwę tygodnika „Il Sabato”, przed ryzykiem współczesnego pelagianizmu, przed herezją zaprzeczającą Łasce. W ostatnich dniach wiele napisano i powiedziano o wrażliwości emerytowanego papieża. To prawda: dla Ratzingera była to także forma życia. Ale korzeń tej łaski, pisanej przez duże „ł”, jest głęboki. Sięga ostatecznie pozytywnej wizji osoby i życia ludzkiego. Tak jak w muzyce Wolfganga Amadeusza Mozarta, w pismach i dziełach Ratzingera istnieje zawsze uspokojone, przemyślane zakończenie, które opiera się na nieskończonym zaufaniu. W filmie Amadeusz Milos Forman każe Mozartowi powiedzieć na łożu śmierci do swojego kolegi Antonio Salieriego, że pisze inwokację Salva me do Requiem: ale czy naprawdę w to wierzy? Salieri się waha, Mozart jest pogodny i zasypia w spokoju. O Papieżu emerycie wiemy, że jak mówią jego ostatnie słowa, kochał Pana, pewny zbawienia.