Dar wydarzenia Mariny Lorusso: „Matka przygarnia, ojciec strzeże, syn się nie boi”

Widzialne i niewidzialne

Wystawa poświęcona Famiglie per l’Accoglienza powstała ze spojrzenia kilku artystów na doświadczenie stowarzyszenia. Jeden z nich opowiada, co zobaczył (z wrześniowych „Tracce”)
Daniele Mencarelli

Pasja do człowieka to pasja, którą znajdujesz na twarzach tego, kto cię zatrzymuje, może dlatego, że przeczytał twoje książki, że znalazł w nich dobre słowa dla swojego życia. To jest pasja tych, którzy w dwie minuty chcieliby opowiedzieć swoją historię, swoje losy, krzyże. Ale aniołowie stróżowie Meetingu, chłopaki i dziewczęta, którzy towarzyszą, prowadząc prelegentów po ogromnym wydarzeniu, po chwili biorą cię i zabierają ze sobą, ponieważ jest ciągłe opóźnienie oraz nieoczekiwane wydarzenia za rogiem.
A wtedy pozostaje się z wieloma historiami, spojrzeniami, zduszonymi w gardle. Ogarnia cię poczucie winy, ponieważ być może ta osoba czekała tylko na ciebie. Chciała ciebie.
Ale życie zawsze oferuje drugą szansę.
Pozostaje się z obietnicą napisania maila, odbycia spotkania. Jeśli pasja jest prawdziwa, śmiało można zawiesić dyskursy i tak samo podjąć je na nowo. Ponieważ obietnicy wystarczy jedno spojrzenie, mrugnięcie okiem.
Zobaczymy się ponownie. Tak.
To kwestia honoru, nie tylko pasji.
Meeting znów stał się zagłębiem życia i aktywności, które znałem, a które Covid jedynie spowolnił na dwa lata.
Wydarzenia i wystawy, młodzi, wielu młodych, przy pracy. Każdy jest portretem młodzieży, o której nikt nie opowiada. Wychowanej. Zaangażowanej. Pięknej.
Jak pięknie jest widzieć wszystkich ludzi, którzy spotykają się ponownie, uderza cię ciągłe pozdrawianie się i obejmowanie ludzi z całych Włoch, nie wszystkich w doskonałym zdrowiu, wielu niepełnosprawnych, ale radość jest prawdziwa. I przychodzi ci ochota zapytać niebiosa, dlaczego życie nie zawsze może być tą nowością przyjaźni, która się odnawia, życiem, które jest piękniejsze, jeśli jest przeżywane w prawdziwym poczuciu wspólnoty, składającym się z rzeczywistości i teraźniejszości.
Wspólne przeznaczenie.
23 sierpnia rano muszę spotkać się z grupą Famiglie per l’Accogilienza. Znaleźli mnie, żeby zaangażować w instalację, którą stworzyli na tę edycję Meetingu. Dzwoniliśmy do siebie i spotykaliśmy się wielokrotnie w miesiącach zimowych i wiosennych.
Wystawa nosi tytuł „Nie jak, ale to. Artyści i rodziny doświadczający niespodziewanie darmowości”. Pomysł jest prosty, a jednocześnie atrakcyjny. Przybliżyć działalności Famiglie per L’Accoglienza wizję sztuki i artystów. Ze wszystkich dyscyplin. Od sztuk wizualnych po literaturę, a nawet muzykę.
Rezultat, który stanie się wędrowny i dlatego będzie dostępny dla tych, którzy zechcą zobaczyć go w różnych miejscach Włoch, zapiera po prostu dech w piersi. Od dzieła Matteo Negriego, które widzicie na zdjęciu obok – instalacja, która bawi się światłem, kolorami, pieszcząc je – po przepiękny tekst znanego aktora Giovanniego Scifoniego, Non siamo nati interii („Nie urodziliśmy się w całości”). A potem Carlo Steiner i Maurizio Carugno, Marina Lorusso i Lara Leonardi. I wielu innych. Rezultat jest polifonią głosów i wizji, których nie można przegapić. Ponieważ sztuka odsłania widzialne i niewidzialne.
I oto 23 sierpnia nad ranem. Są rodzice z Famiglie per l’Accoglienza. Także tutaj wiele znajomych twarzy, przyjaciół. Zawsze czuję to samo, kiedy jako pisarz jestem zapraszany przez rzeczywistość, która z pozoru niewiele ma wspólnego z literaturą. Są to prawie zawsze rzeczywistości działające często w sektorze społecznym, niejednokrotnie w kontekstach, które są co najmniej problematyczne, jeśli nie tragiczne.
Gdy tylko oddają mi głos, zaczynam od jakiegoś żartu, który jak zawsze mówi o wiele więcej prawdy, niż się wydaje. „Zaprosiliście człowieka, pisarza, który ledwo wspiął się na Terminillo, najwyższą górę w Lacjum, liczącą niecałe dwa tysiące metrów, gdy tymczasem w porównaniu do tego wy zdobyliście wszystkie ośmiotysięczniki na ziemi, co więcej, wszystkie dwudziestotysięczniki Marsa”.
Żart wywołuje zbiorowy śmiech. Ale tak właśnie jest.
Mam przed sobą mężczyzn i kobiety, którzy oddali się przyjmowaniu. Którzy otworzyli swoje domy, wiedząc, że to dziecko wydarte często ze strasznych sytuacji stanie się częścią ich rodziny. Ale nie na zawsze.
To jest chyba najbardziej uderzający fakt. Gigantyczny.
Ten, kto przyjmuje, mężczyźni i kobiety, których mam przed sobą i którzy słuchają mnie teraz, dostaną w posagu dziecko, wychowają je, pokochają tak, że stanie się dla nich ich własnym dzieckiem, aby następnie odesłać je z powrotem do jego rzeczywistości, zwrócić je jego światu.
To jest heroiczny gest. Po prostu heroiczny.
Nie ma ani grama retoryki w nazwaniu go w ten sposób.
To jest coś, co wnika w miłość jeszcze głębiej niż rodzicielstwo biologiczne, a kto tak nie uważa, musi się nad tym zastanowić, i to mocno.

Instalacja Matteo Negri zatytułowana (W przybliżeniu) Tysiąc gwiazd i dalej, jedno z 14 dzieł prezentowanych na wystawie

Spotkanie jest spotykaniem wewnątrz tych samych pytań, problemów, nadziei. Kocha się, to jest pewność, reszta codziennie jest nowym wyzwaniem, nowym zapytaniem, i nie jest powiedziane, że zawsze można się z tym pogodzić.
Ale czy to nie jest przypadkiem bycie jedną rodziną?
Codzienne odnawianie więzi, która jest wystawiana na próbę, która żyje przepięknymi chwilami, a jednocześnie tymi, o których chciałoby się zapomnieć.
To jest obietnica, którą każdy dzień poddaje próbie.
Która kosztuje trud, jak wszystkie piękne rzeczy, o które trzeba się troszczyć i ich bronić.
Tina, mój anioł stróż, zabiera mnie jeszcze przed zakończeniem spotkania. Przepraszam kilka razy, zakłopotany, czekają na mnie inne zobowiązania.

CZYTAJ TAKŻE: GIUSSANI. „BYŁAM JEGO KIEROWCĄ, A ON MOIM SPOWIEDNIKIEM”

Pasja do człowieka, ta edycja Meetingu, to przepiękny bieg, za mną podążają żona i dwójka dzieci. W szybkim tempie pokonujemy przestrzenie. „Daniele!!!”. Kiedy idziemy, zatrzymuje mnie jakiś około 70-letni mężczyzna, dziękuje mi, a potem od razu mnie obejmuje.
Pytam go, jak ma na imię, ale on kręci głową: „To nie ma znaczenia. Dziękuję ci za książki”.
Odchodzi powoli.
Tina bierze mnie pod ramię i ciągnie za sobą.
Zostaję przy tamtym mężczyźnie.
Być może to właśnie on, uczyniony z ciała, był pasją.