Kardynał Angelo Scola

Angelo Scola: Wolność w zawieszeniu

Tematem spotkania jest spuścizna roku sześćdziesiątego ósmego, rewolucja seksualna i wyzwanie dla Kościoła. Dialog z kardynałem Angelo Scolą na temat „cezury” czasu i dzisiejszego człowieka, który jest jak „skok wzwyż” ... („Ślady”, nr 3/2018)
Alessandra Stoppa

Angelo Scola rok ’68 przeżył w seminarium. Prośbę o przyjęcie złożył latem 1967 roku, a święcenia kapłańskie przyjął w 1970 roku. Gdy wybuchła kontestacja w Mediolanie, ówczesny arcybiskup, kardynał Giovanni Colombo, zwrócił się do niego – należał on wówczas do kierownictwa katolickich studentów FUCI (Federazione Uniersitaria Cattolica Italiana – Włoskiej Studenckiej Federacji Katolickiej) – oraz do innych byłych studentów Uniwersytetu Katolickiego, by pomogli mu zrozumieć bieżące wydarzenia.
„Na zawsze zapamiętam przymiotnik, którym posłużył się ksiądz Giussani w obliczu tego, co się rozpoczynało: gwałtowna potrzeba zmiany” – opowiada kardynał w swoim domu położonym nad jeziorem Annone niedaleko Lecchi, w pobliżu miejsca, w którym się urodził i dorastał. O roku ’68 mówił często, także ostatnio. Stawiając akcent na spuściźnie, jaką pozostawił: od rewolucji seksualnej („dla Kościoła wyzwanie nie mniejsze od wyzwania rzuconego przez rewolucję marksistowską”) po ideał wolności. Udaliśmy się w odwiedziny do niego, by zgłębić te tematy, a zarazem by lepiej zrozumieć, co znaczy dzisiaj odpowiedź, której udzielił wówczas sam ksiądz Giussani, skondensowaną w zdaniu wybranym na tytuł tegorocznego Meetingu w Rimini: „Siły poruszające historię to te same siły, które czynią człowieka szczęśliwym”.

Wasza Eminencjo, jakie „siły” znajdowały się na polu walki w tych latach? Czym był rok ’68?
Przede wszystkim trzeba rozwiać mit, że był to niespodziewany ruch buntujący się przeciwko dominującemu społeczeństwu. Niektórzy mówili o walce „dzieci” z „ojcami” albo o podobnych kategoriach. W rzeczywistości przygotowania do roku ’68 trwały długo i rozkładały się na serię działań grup obecnych w zbiorowym życiu, które rozprzestrzeniały się autonomicznie w różnych krajach i zajmowały miejsce poza dominującą logiką ówczesnych władz – także instytucjonalnych. Tworzyły przestrzenie w ciągłym ruchu, w których kwitła potrzeba odmiennej wolności. Obok niej, na przykład w Stanach Zjednoczonych, pojawiało się zagadnienie braku przemocy, protest przeciwko wojnie w Wietnamie, wyzwolenie czarnoskórych z Martinem Lutherem Kingiem na czele… Oraz wolność seksualna, poprzez którą występowano zwłaszcza przeciwko formie uchodzącej za postać władzy Kościoła. Niektórzy teoretycy roku ‘68 mówili o jego „represyjnej władzy”, wychodząc właśnie od zagadnienia seksualności.

Ksiądz Kardynał mówił często o dobrych korzeniach roku ’68. Dlaczego?
Mimo że potrzeba innej przyszłości była grząska i nieuporządkowana, była ona słuszna. Była to różnorodna interpretacja pilnej potrzeby większej autentyczności, zmiany, przezwyciężenia społeczeństwa osłabionego i niepotrafiącego już fascynować, dać przyszłości młodym – dzisiaj problem występuje pod inną postacią, ale już wtedy był poważny. Następnie potrzeba ta wymknęła się spod kontroli, pociągając ze sobą elementy same w sobie słuszne i ważne wraz z elementami nieprawdziwymi i ostatecznie negatywnymi. Odnosząc się do Włoch, wraz z upływem czasu, seria okupacji i manifestacji potrzebowała jednoczącej zasady, której dostarczył marksistowski ekstremizm.

Nawet ksiądz Giussani widział w roku ’68 całą pozytywną siłę pragnienia, wołania o zmianę, ale dostrzegał także kłamstwo kryterium, z jakim ta potrzeba była przeżywana: „«Ja» miarą wszystkiego”. Jest to ten sam rok, w którym Paweł VI ogłasza Credo, a Joseph Ratzinger publikuje Wprowadzenie w chrześcijaństwo. Co dzieje się wówczas w Kościele?
Racją tego, co ksiądz Giussani zrobił w 1954 roku, poświęcając karierę teologiczną, żeby pójść do szkoły i wychowywać, była intuicja, że znajdujemy się w „sytuacji, w której chrześcijanie sami wykluczali się pod względem wychowawczym z życia publicznego”. Moim zdaniem jest to zasadnicze stwierdzenie dla odczytania historii Kościoła we Włoszech, właśnie wtedy, gdy katolicki świat, także świat młodych, był światem masowym. Widać było, w jaki sposób, pomijając jej ludowe korzenie, chrześcijańska propozycja miała generalnie charakter etyczny, opierając się zasadniczo na hojności, powadze, kompetencji… Ale głęboki powód, odpowiednia racja, „dla kogo” robić wszystko, został zagubiony. Otóż tym, co różniło GS od innych rodzajów katolickiego zaangażowania, było właśnie ukazanie relacji z Chrystusem w żywej chrześcijańskiej wspólnocie.

Czy to właśnie spoiwo katolickiej propozycji nie wytrzymało?
Nieoczekiwana nowość roku ’68 była pewną formą o wiele bardziej zaskakującej hojności, która rzucała wyzwanie istniejącym władzom i chciała naprawdę zmienić świat. Wielkiej masie młodych wydawała się odpowiedzią bardziej adekwatną od odpowiedzi, którą można było znaleźć w oratoriach, w parafiach i w stowarzyszeniach. I to dlatego odeszli. Kiedy ówcześni członkowie GS także zaczęli odchodzić, by zaangażować się w działalność społeczną, powodem tak naprawdę była iluzja, że wyzwolenie jest warunkiem zbudowania komunii: a więc że „ja” jest zdolne do autonomii w wyzwoleniu się. Tymczasem to właśnie przyjście Jezusa ofiarowało nam dar oswobodzenia naszej wolności. Ksiądz Giussani nie robił z tego problemu ilości: nie przejmował się tym. Jemu zależało na utrzymaniu prawdy stanowiska, z którego potem zrodziło się Comunione e Liberazione.

Mediolan, 1967. Demonstracja przeciwko podwyższeniu opłat za studia

W tym kontekście wypowiedział zdanie będące tytułem tegorocznego Meetingu w Rimini: „Siły poruszające historię to te same siły, które czynią człowieka szczęśliwym”. Co mówi nam dzisiaj to stwierdzenie? I czy Ksiądz Kardynał widział, jak urzeczywistniało się z czasem?
W tym stwierdzeniu rozpoznaję dwa filary chrześcijańskiej koncepcji rzeczywistości. Po pierwsze, możliwość posiadania takiego samego spojrzenia na całą rzeczywistość. W świecie tak pokawałkowanym jak nasz, w którym różne wymiary i różne środowiska życia zostają, w najlepszym wypadku, przeciwstawione sobie, uznanie, że istnieje związek między historią a „sercem” każdego człowieka, jest zasadniczy. Jest to warunek, żeby spotkać każdego człowieka w każdym czasie. Drugi filar, mówiąc w ogromnym skrócie, utwierdza prymat osoby. Prymat – przynajmniej ideowo – chroniący przed utopijną pokusą budowania królestwa Bożego na ziemi. Iluzją jest myślenie, że sprzeczności historii znajdą odpowiedź – oto odniesienie do sił poruszających historię – inną niż odpowiedź zaspokajająca serce każdego człowieka, to podstawowe konstytutywne doświadczenie, łączące wszystkich w jednej ludzkiej rodzinie. Otóż ostatecznie – jak przypomina jeszcze ksiądz Gius – „siłą tworzącą historię jest człowiek, który zamieszkał pośród nas, Chrystus”.

Benedykt XVI w 2007 roku mówił o roku ’68 jako o „historycznej cezurze”, nie tylko w stosunku do tradycji, ale także jako o pewnym „kryzysie kultury na Zachodzie”. Czy tak jest? I jakie są tego skutki w teraźniejszości?
„Cezura” jest rzeczywista. Ale moim zdaniem, koniec końców, patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie sprawdziła się w tym, o co rok ’68 wydawał się walczyć: w stosunku do istniejących władz, polityki. Oczywiście powstał pewien styl sprawowania władzy – w różnych postaciach – ale sądzę, że tak zwany dominujący system wyłonił się ponownie z większą mocą i siłą.

A więc w jakim przypadku „cezura” się zrealizowała?
Na najważniejszym ze wszystkich poziomów, o którym dzisiaj nikt nie mówi. Właśnie na poziomie obyczajowości, stylu życia. Jest to przekonanie, które stało się dla mnie jasne dawno temu, mniej więcej w połowie lat 90. Już wtedy było widać, że zasięg tego, co jest nazywane, w terminach być może nieco ogólnych, „rewolucją seksualną”, był tak duży, że rzucił wyzwanie Kościołowi w istocie jego doświadczenia. Wbrew temu, co wielu uważa, Paweł VI przeczuł to już w Humanae vitae. Teologia ciała oraz Familiaris consortio Jana Pawła II pogłębiły od strony antropologicznej encyklikę Pawła VI. Dopiero wtedy połączono zagadnienie prawne – w tym przypadku nierozerwalność wymiaru jednoczącego od wymiaru prokreacyjnego aktu małżeńskiego – z chrześcijańską wizją osoby. Zrozumiano, że stanowisko Humanae vitae nie było tylko etyczne: było uważne na kulturę osoby, na doświadczenie osoby jako całości. Autentyczne proroctwo.

A więc na czym polegało przeczuwane wyzwanie?
Pojmowano – pośrednio w Humanae vitae oraz bezpośrednio w nauczaniu Jana Pawła II – że tak zwana „rewolucja seksualna” miała dogłębnie zmienić relację mężczyzna-kobieta, a przede wszystkim miała ukierunkować słuszną potrzebę przezwyciężenia dyskryminacji kobiet w stronę naśladowania mężczyzn. A więc wprowadzając ideę przezwyciężenia różnic płowych. Ta hipoteza stała się jasna z czasem: wprowadzenie chemicznej antykoncepcji otwarło dostęp do równego używania wolności, które rozbrzmiewało echem we wszystkich późniejszych odkryciach naukowych. Dołączyły do nich roszczenia o charakterze kulturowym, społecznym i politycznym.

Zasięg był o wiele większy niż wymiar seksualny.
Tak, wówczas stało się oczywiste, że rana zadana – nie tylko chrześcijańskiej, ale także autentycznie ludzkiej – wizji osoby miała przybrać zasięg powszechny. I w pewnym wymiarze, nieodwracalny. Nie miała ograniczyć się do noszenia długich włosów czy też do hipisów, Beats, Provos albo wszystkich rzeczywistości, które prowadziły do wydarzeń roku ’68, ale miała stać się zjawiskiem masowym.

Dlaczego poziom obyczajowy jest najważniejszy?
Ponieważ obyczaje wyprzedzają ethos. Obyczajowości człowiek uczy się przez osmozę od swoich rodziców. Dla mnie modlitwa różańcowa ma sens, ponieważ widziałem moją mamę, która odmawiała Różaniec w pewien sposób. Obyczaj mojej mamy stał się także moim obyczajem, przyczyniając się do ukształtowania się mojej etyki. Oczywiście rok ’68 pokazał, że odniesienie do tradycji już nie wystarczało, a uczynił to odcinając pępowinę żywiącą ówczesne obyczaje i kulturę. W ten sposób doprowadził do wyłonienia się ważnego pytania o to, czym powinna być wolność. Czy jest to niszczenie jakiejś więzi, poruszanie się w dowolnym kierunku, czy też przyzwolenie na to, by ukształtował nas i pociągnął, pośród okoliczności życia – nie wykluczając własnej kruchości i grzechów – Ktoś, kto nas stworzył, kto nas kocha, towarzyszy nam i kto w Jezusie objawił się jako samo oblicze trójjedynej Miłości i kto zrodził towarzystwo, które zawsze może liczyć na Jego bliskość, na Jego obecność.

Ważnym zagadnieniem była wówczas wolność. Dzisiaj – w zupełnie innym kontekście, mniej ideologicznym i ideowym – wolność wciąż jest „problemem”. Silniejszym jako potrzeba, ale jednocześnie bardziej kruchym.
Oczywiście jest to „problem” także dzisiaj. Porównuję wolność nas współczesnych do lekkoatlety skaczącego wzwyż, który dociera do poprzeczki, przeskakuje ją, a potem niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki pozostaje tam zablokowany…

Zawieszony…
Jest to wolność w zawieszeniu. Zablokowana. Jednak fakt ten może stać się – jeśli wolność jest właściwie pojmowana – wielką kartą przetargową w chrześcijańskim wychowaniu dzisiaj.

Dlaczego?
Do roku 1989, w którym doszło do upadku muru berlińskiego oraz urzeczywistnionych ideologii, dominowały dwie kategorie w debacie toczącej się między ludźmi: prawda i rozum. Dwie decydujące kategorie, których nigdy nie można pominąć. Ale dzisiaj jakby zniknęły: o prawdzie i rozumie mówi się bardzo mało. Wydaje mi się, że w powszechnym języku, przede wszystkim języku młodych, kategorie te zostały zastąpione przez wolność i szczęście. Kiedy bogaty młodzieniec pyta Jezusa: „Co muszę zrobić, żeby otrzymać życie wieczne?”, to znaczy spełnienie, Jezus odpowiada: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, rozdaj ubogim i chodź za mną”. Ostateczna treść propozycji Jezusa opiera się na wolności i szczęściu: właśnie na tym, czego dzisiejsze chłopaki i dziewczyny, ale także dorośli w inny sposób, poszukują. Moim zdaniem problem polega na przywróceniu wolności i szczęścia ich prawdzie i rozumowi. Nie wolno się gorszyć tym, że wydaje się, iż te zniknęły, ale trzeba, by znów zaczęły się liczyć, gdy mówi się właśnie o szczęściu i wolności.

Wobec tak dogłębnie odmiennych wizji człowieka jak wizje, które mnożą się i dominują dzisiaj, mówi Ksiądz Kardynał, że „nie wystarcza intelektualna odpowiedź, ale trzeba od podstaw zrodzić na nowo lud Boży”.
Tak właśnie jest. Nie ma innego sposobu. Żyć, świadczyć o potędze przemiany „ja”, na jaką pozwala ci Chrystus, nie za sprawą twojej zasługi, ale za sprawą daru łaski, i tworzyć wokół siebie więzi, które zasadzałyby się na głębokiej prawdzie wydarzenia Chrystusa. To właśnie Papież nazywa „kulturą spotkania”, a Joseph Ratzinger opisał rzeczowo w ważnym wprowadzeniu do encykliki Deus caritas est, kiedy mówi, że na początku bycia chrześcijaninem nie znajduje się decyzja etyczna czy też wielka idea, ale osobiste spotkanie z Chrystusem w chrześcijańskiej wspólnocie. To są dwa bieguny.

I co takiego zakładają wobec wyzwania rewolucji seksualnej?
Na przykład nie powinno się obawiać proponowania na nowo dobra czystości. Czystość wskazuje na umiejętność panowania nad sobą: nie odnosi się tylko do sfery seksualnej, ale do całego zachowania człowieka. Kiedy byłem patriarchą Wenecji, pewien proboszcz z Mestre zapytał mnie, czy byłbym gotowy porozmawiać o tym z młodymi, ale ostrzegł mnie: „Przyjdzie niewiele osób…”. Przyjechałem i młodzieży było tak dużo, że nie mieścili się w kościele. Byli spragnieni zrozumienia, nie chcieli iść dalej pośród zamętu: jedna sprawa to kruchość, w którą się popada, a drugą jest zamęt, marnowanie siebie, trwonienie, do którego prowadzi liberalne praktykowanie seksualności. Przy tej okazji powiedziałem, że przede wszystkim dziewczyny powinny być uważne. Była tam grupka, która kontestowała moje słowa. Zaprosiłem te dziewczyny do episkopatu na rozmowę i zaskoczyło mnie zarówno to, jak były otwarte, jak i ich nieznajomość praktyki chrześcijańskiej w tej kwestii. Nawet najważniejsze w życiu słowa z czasem się zużywają, a więc trzeba to sobie uświadomić i przełożyć je na język przystępny dzisiaj. Popełniamy błąd, gdy rezygnujemy, gdy nie mówimy już – naszym życiem – o wspaniałej atrakcyjności, którą jest Jezus w życiu i której można doświadczyć w chrześcijańskiej wspólnocie. Chrześcijaństwo jest życiem. A więc praktyką, doświadczeniem. Bardzo często nie komunikuje się całej atrakcyjności chrześcijaństwa, zwłaszcza na polu miłości. Świadectwo nie jest tylko dobrym przykładem, ponieważ sam tylko dobry przykład nie prowadzi do istoty sprawy: do Jezusa.

Czym jest zatem świadectwo? Czego nauczył się Ksiądz Kardynał w swoim doświadczeniu pasterza?
Świadectwo jest poznaniem rzeczywistości. I w zależności od tego, na ile jest właściwym poznaniem, staje się komunikowaniem prawdy. Zrozumiałem to dobrze podczas pewnej wizyty duszpasterskiej u chorych: byłem w domu mężczyzny chorego na stwardnienie zanikowe boczne, który zmarł kilka tygodni później, i komunikował się tylko za pomocą powiek. Miał trójkę małych dzieci i najstarszy syn – w wieku 13-14 lat – przy pomocy tabletu układał jego słowa. Cierpliwie napisał takie oto zdanie ojca: „Patriarcho, jestem szczęśliwy”. Kiedy widzisz taką osobę, wówczas zaczynasz rozumieć, czym jest rzeczywistość. Zaraz potem, wychodząc, spotkałem mężczyznę w wieku około 70 lat, którego proboszcz przedstawił mi, mówiąc: „Kilka tygodni temu stracił syna, który urodził się z poważną niepełnosprawnością, miał 45 lat. Nigdy nie było wiadomo, czy coś rozumiał, czy nie, nie potrafił mówić, zrobiono dla niego lektykę na kółkach. A on zawsze był z synem, zwłaszcza po śmierci żony. Jedyną jego «rozrywką» była niedzielna Msza św. o godzinie 7.00…”. Wtedy ja, nieco powierzchownie, jak to my księża często robimy, zamiast milczeć, wybełkotałem: „Niech Bóg panu wynagrodzi…”. Wtedy ten człowiek uśmiechnął się szeroko, mówiąc mi: „O nie, Patriarcho. Ja miałem już wszystko. Ponieważ zrozumiałem, co znaczy kochać”. To jest świadectwo!

Także Meeting powstał w pewnym sensie dlatego, że wszystko postawiono na świadectwo. I dzisiaj nadal świadectwo jest jego istotą: możliwość komunikowania prawdy ludziom poprzez spotkanie. Jakiego wkładu oczekuje Ksiądz Kardynał dzisiaj w perspektywie potrzeb naszych czasów?
W tym roku mam zamiar złożyć krótką wizytę… Czego oczekuję? Przede wszystkim spotkać mężczyzn i kobiety zafascynowanych wolnością i gotowych o niej opowiadać, by ułatwić owo wzajemne uznanie, którego nasze pluralistyczne społeczeństwo tak bardzo potrzebuje.