Etty Hillesum

Myślące serce obozu

Zmarła w Oświęcimiu „ze śpiewem na ustach”. Urodziła się sto lat temu. Pozostawiła nam przede wszystkim ludzką drogę, która w nieustannym dialogu z Bogiem pozwoliła jej patrzeć na rzeczy takimi, jakimi są („Ślady”, nr 1/2014)

Pozostawiła nam pamiętnik i zbiór listów. Ale przede wszystkim ludzką drogę, która w nieustannym dialogu z Bogiem pozwoliła jej patrzeć na rzeczy takimi, jakimi są. I wszystko obejmować. Nawet swoich prześladowców. „Ponieważ wdzięczność będzie zawsze większa od cierpienia”.
Pocztówkę znalazł jakiś rolnik. Leżała przy torach przecinających równinę niedaleko Nieuweschans. Żadnych zdjęć. Tylko data (7 listopada 1943 r.), adres (Sz. P. Christine van Nooten, Deventer) i tekst zapisany gęstym, okrągłym pismem. „Otwieram Biblię na przypadkowej stronie i znajduję zdanie: «Panie, ostojo moja…» (…). Wezwanie przyszło jednak dość niespodziewanie (…). Ze śpiewem na ustach opuściliśmy obóz. (…) Do widzenia!” (Listy*, s. 145). Napisała ją 29-letnia Etty Hillesum, Holenderka żydowskiego pochodzenia. Wyrzuciła ją z dwunastego wagonu pociągu, którym jechała do Oświęcimia. Miała tam umrzeć dwa miesiące później. Urodziła się dokładnie sto lat temu.
Czy można iść do komory gazowej ze śpiewem na ustach? Czy można osobiście przeżyć horror Szoah – patrząc na śmierć przyjaciół, krewnych, planów, marzeń – i wsiąść z radosnym sercem do pociągu, który wiezie cię na spotkanie ze śmiercią? Na tej pocztówce niczym stempel odbiło się krótkie życie, którego świadectwo przyprawia o dreszcze, ponieważ zadaje właśnie to pytanie oraz wiele innych. I czyni to stopniowo, krok po kroku, opowiadając o tym, co odkrywa ona sama, obserwując siebie. Etty pozostawiła nam pamiętnik oraz zbiór listów. Wszystko skoncentrowane na przestrzeni trzech lat, między 1941 a 1943 rokiem. Pamiętnik stał się wydarzeniem nie tylko wydawniczym.
Esther „Etty” Hillesum urodziła się w Middelburgu nad Morzem Północnym w rodzinie mieszczańskiej. Ojciec był dyrektorem liceum, matka pochodziła z Rosji i odznaczała się wybuchowym charakterem. Etty miała dwóch braci, równie inteligentnych i błyskotliwych jak ona (Mischa był jednym z najbardziej obiecujących europejskich pianistów, a przed Jaapem stała otworem droga do kariery po tym, jak w wieku 17 lat odkrył nową proteinę). Etty najpierw ukończyła prawo, a następnie filologię słowiańską. Studiowała także psychologię, ale było już zbyt późno, by obrać jakąś drogę – obozy koncentracyjne otwierały swe podwoje, zaczął się Holokaust. Etty chciała zostać pisarką, powtarzała to często przyjaciołom i samej sobie. Nie wiedziała, że tak naprawdę już nią była.

Kontra-dramat.
W tym pamiętniku, powstałym w tym samym mieście i w tym samym czasie co pamiętnik Anny Frank, znajduje się o wiele więcej wątków i romansów. Wyłania się niezwykle intensywna ludzka droga, wędrówka poszerzania rozumu oraz zmysłów i serca, spotkanie po spotkaniu, cierpienie po cierpieniu. Coś, co pozwala jej w latach, w których cała Europa przeżywa tragedię, „pisać kontra-dramat”, jak mówi Jan Gert Gaarlandt, holenderski redaktor pamiętnika. Robi to z błyskotliwością oraz duchową siłą – nie z wysiłkiem; pojawia się coraz wyraźniejsza świadomość tego, jak naprawdę mają się sprawy – które zadają pytanie. Skąd pochodzi ta siła?
Pierwsza odpowiedź znajduje się w niespokojnym sercu. Bardzo niespokojnym. Sercu, które każe jej kochać Rilkego i świętego Augustyna, Leonarda da Vinci i Dostojewskiego. Które każe jej powtarzać nieustannie i na tysiąc sposobów: „Chcę czegoś, ale nie wiem czego” (Pamiętnik**,s. 31). I które otwiera się na oścież, kiedy spotyka człowieka mającego naznaczyć jej życie. Nazywał się Julius Spier, był od niej dwa razy starszy, studiował z Jungiem i jest ojcem „psychochirologii”, polegającej na analizie i terapii na podstawie obserwacji linii dłoni, co dziś może budzić uśmiech. Z pewnością Spier miał charyzmat i ponadprzeciętne zdolności – oraz wielki wpływ na tę dziewczynę, której został kochankiem (niejedynym). „Wziął mnie za rękę i powiedział mi: właśnie tak musisz żyć” – pisze w pamiętniku, rozpoczętym prawdopodobnie właśnie za jego namową. Na tych stronicach będzie on obecny nieustannie. Będzie miał jednak przede wszystkim jedną zasługę: „Dokonał wielkiego dzieła w moim życiu: odkrył w moim wnętrzu Boga i sprawił, że się dla mnie narodził. Teraz ja będę to robić dalej, odkrywając Boga w sercu wszystkich spotkanych ludzi”.
Towarzyszenie i droga – dziwne, nierówne, jak życie, ale rzeczywiste. Wiążąc się ze Spierem i jego przyjaciółmi oraz pozostając mocno związana z doświadczeniem („Tylko rzeczywistości nie można wyeliminować w dyskusjach – wyobrażenia można zamazać i zniszczyć”), Etty przeżywa wątpliwości wyłaniające się w duszy pośród wewnętrznego dramatu. „Strach przed życiem na całej linii. Głęboka depresja. Brak wiary we własne siły. Wstręt. Lęk” (Pamiętnik,s. 70) – streszcza krótko w wersie zapisanym 30 października 1941 roku. Są i powrócą. Nie stanowią jednak przeszkody – są krokami na drodze.
Etty zmierza nią, angażując całą siebie, odkrywając w działaniu „rozległy rozum”, który miał się spodobać Benedyktowi XVI (nieprzypadkowo Ojciec Święty cytował jej słowa podczas jednej ze swoich ostatnich audiencji w lutym ubiegłego roku). Pisze, że trzeba „myśleć sercem”, ponieważ „być może mamy inne organy oprócz rozumu” i to one pozwalają nam stawiać czoła i rozumieć – to znaczy obejmować – to, w co nie uwierzylibyśmy, że jest możliwe. I widzi całe zadanie, powierzone jej przez tego rodzaju wrażliwość: „Pozwól mi stać się myślącym sercem baraku” (Pamiętnik, s. 212) – pisze. To nie zarozumiałość – to pewność, że tylko serce, które myśli, widzi i kocha, może wytrzymać szaleństwo wojny i Szoah – ze względu na siebie i na innych.

Studnia.
Stopniowo zapisywane przez nią stronice stają się modlitwą, nieustannym dialogiem z Bogiem („Weź mnie za rękę, a ja pójdę za Tobą posłusznie, bez oporu”, Pamiętnik, s. 76), wykopem w tej „głębokiej studni, którą zajmuje Bóg. Czasem mogę się do niej dostać, ale częściej przed studnią leżą kamienie i gruz, wtedy Bóg leży zakopany i muszę Go na nowo odgrzebywać” (Pamiętnik,s. 56). Każdy dzień pokazuje zażarte poszukiwanie istoty. Przekształca sposób, w jaki Etty patrzy na wszystko i wiąże się ze wszystkim. „«Jestem tak przywiązana do tego życia». Co chcesz powiedzieć, mówiąc «życie»? Wygodne życie, które teraz prowadzisz? Dopiero się okaże, czy naprawdę jesteś przywiązana do nagiego i prostego życia, w jakiejkolwiek postaci się ono wyłoni”. Zaczyna poszukiwać tego, co naprawdę jest potrzebne do życia. Nawet oczekując na obóz zagłady.
Zdumiewający jest widok owocu wyłaniającego się z tej coraz bardziej rzeczywistej, osobistej wiary. Pojawia się oderwanie, które pozwala jej posiąść rzeczy, poznać je naprawdę: „Musimy umieć żyć bez książek i bez niczego. Zawsze przecież będzie istniał kawałek nieba, na który będzie można patrzeć, i wystarczająco dużo przestrzeni we mnie, by złożyć ręce do modlitwy”. Pojawia się wciąż coraz większe otwarcie na rzeczywistość: „Czy jeśli zaczyna się akceptować, nie trzeba zaakceptować wszystkiego?”. I dalej: „W pewnym momencie nie można już zrobić nic więcej, ale tylko być i zaakceptować”. Jest to darmowa miłość do tego, co jest, ponieważ jest, a nie dlatego, że może albo powinno być nasze. W przepięknym fragmencie Etty opisuje to odkrycie, opowiadając o spacerze podczas zachodu słońca. „Kiedy podobał mi się jakiś kwiat, miałam ochotę przycisnąć go do piersi lub po prostu zjeść. (…) Zbyt fizycznie pragnęłam wszystkiego, co uważałam za piękne. Chciałam to mieć. (…). Ale tamtego wieczoru zareagowałam inaczej. Uległam radości, że boski świat, mimo wszystko, jest cudowny. Przez chwilę delektowałam się intensywnie tym tajemniczym, cichym pejzażem o zmroku, ale tym razem jakby «bardziej rzeczowo». Już nie miałam ambicji «posiadania»” (Pamiętnik,s. 25–26).

Upokorzenie.
Posługując się chrześcijańską terminologią, takie posiadanie nazwiemy dziewictwem. Uderza, że właśnie przy tych fragmentach pojawiają się cytaty z Ewangelii świętego Marka („nie troszczcie się o jutro…”) oraz z Listów świętego Pawła. Ale ta postawa jest źródłem, a jednocześnie wyrazem wciąż coraz potężniejszej wewnętrznej wolności, która pozwala jej wydawać przygnębiające osądy o tym, co widzi dookoła („Do poniżenia konieczne są dwie strony: ten, kto poniża, i osoba, którą chce się upokorzyć, a przede wszystkim, która pozwala się upokorzyć. Brakuje więc drugiego elementu, jeśli strona pasywna okaże się odporna na każdą taką próbę, poniżenia spełzną na niczym”, Pamiętnik,s. 122), nie uciekając przed tym, wręcz przeciwnie.
Etty nie pozostaje na zewnątrz piekła, aby obserwować – wchodzi do środka. W lipcu 1942 roku otrzymuje posadę urzędniczki w Radzie Żydowskiej, instytucji pośredniczącej między Niemcami a wspólnotą żydowską: mediuje, chroni, negocjuje. Ale tak naprawdę zajmuje się Żydami przebywającymi w obozie w Westerbork, skąd w każdy wtorek wyjeżdżają pociągi do Oświęcimia. Wyjedzie stąd ponad sto tysięcy osób, które skończą w komorach gazowych. Etty decyduje się tam pojechać i pozostać. Nawet wtedy, gdy pojawia się możliwość ukrycia się albo gdy przyjaciele proponują jej udawane porwanie. W tym obozie opiekuje się chorymi i rodzinami, organizuje przywóz paczek żywnościowych i towarzyszy dzieciom. Oddaje się cała. W międzyczasie jednak wciąż coraz bardziej zbliża się do krawędzi otchłani, w jakiś sposób z własnej woli. W sposób wolny.

„Muszę wyjechać”.
Dużo pisze w swoim pamiętniku o Westerbork. Są to przekrojowe opisy wielkości i nędzy tych, którzy żyją, wyglądając śmierci: baraki, oczekiwanie, walki o pieczątki, które mogą ci podarować kolejny tydzień życia, troska o rodziców i rodzeństwo. Są fragmenty wstrząsające („Młodziutka dziewczyna przywołuje mnie. Siedzi wyprostowana na łóżku z szeroko otwartymi oczami. Ma wąskie przeguby i przezroczystą drobną twarz. Dziewczyna jest częściowo sparaliżowana. Dopiero co zaczęła na nowo uczyć się chodzić (…). – Słyszałaś, muszę iść na transport – wyszeptała. (…) – Szkoda, wszystko, czego się nauczyłam w życiu, pójdzie na marne”, Listy, s. 130 ). Nie brak też ironii. Na przykład kiedy mówią jej, że także ona musi wyjechać, a potem, że nie, że „został popełniony błąd”: „Nieco dziwne jest to sformułowanie «błąd», tak jakby nie był popełniany w przypadku wszystkich innych…”
Jest także inne niż zazwyczaj postrzeganie oprawców. Poszukiwanie w nich najmniejszego okruchu człowieczeństwa, nawet najbardziej ukrytego. Czyste, pozbawione nienawiści spojrzenie: „Wiem, że ci, którzy nienawidzą, mają ku temu uzasadnione powody, ale dlaczego stale mielibyśmy wybierać najłatwiejszą i najtańszą w sensie moralnym drogę?”. I dalej: „(…) tylko miłość – o której pisał kiedyś Żyd Paweł w trzynastym rozdziale pierwszego listu, skierowanego do mieszkańców Koryntu – byłaby w stanie sprawić, by ta ziemia trochę bardziej nadawała się do zamieszkania” (Listy, s. 63). To jest „hymn o miłości”.
To w tym „dziwnym stanie zbolałego zadowolenia” toruje sobie miejsce tajemnicza i ogromna konieczność – pomaganie Bogu. Nie tylko przebaczenie Mu absurdalnego zła, które wydarza się na naszych oczach („Rzecz w tym, że ma się w sobie wiele miłości, by móc przebaczyć Bogu” – pisze w sierpniu 1942 roku), ale właśnie służenie Mu, współpraca na rzecz Jego tajemniczego dzieła: „Jeśli Bóg nie będzie mi już pomagał, ja pomogę Jemu” (Pamiętnik, s. 155). To nie bluźnierstwo – to pragnienie, by człowiek pozostał człowiekiem, by nie zagubił samego siebie pośród dramatu życia. I tylko wtedy, gdy nie zerwie więzi, może nim być. Etty chce, by to On się nie zagubił, by ocalić samą siebie i innych: „Zawsze będę wychodzić z założenia, że mam pomagać Bogu w takim stopniu, jak to tylko możliwe, a jeśli to się uda, wtedy także innym” (Pamiętnik, s. 156).

Opatrunek.
Ostateczny cel to wdzięczność, która staje się całkowita, bezwarunkowa. Radykalna miłość do drugiego, wytryskująca z istnienia, które dotarło do istoty siebie („Kiedy się modlę, nigdy nie modlę się za siebie, zawsze za innych (…). Modląc się za nią [inną osobę], przekazuję jej nieco własnej energii”, Pamiętnik, s. 165). Staje się motywem przewodnim, który uderza, gdy czyta się jej słowa, wznosi się i narasta w nieustannym crescendo. Ostatnie zdanie pamiętnika opowiada o wszystkim w ośmiu słowach: „Gdybym tak mogła być opatrunkiem na wszystkie rany!” (Pamiętnik, s. 218).
Oto Etty Hillesum żyła w ten sposób. „Piękne życie, właśnie tak!” – opowiada, przebywając w tym obozie oczekiwania. Ponieważ „wdzięczność zawsze będzie większa od cierpienia”. Aż po zapisek z ostatnich dni: „Powietrze pełne jest ptaków (…). Słońce oświetla moją twarz, a niemal na naszych oczach rozgrywa się masowy mord. To wszystko jest niepojęte. Dobrze mi się wiedzie” (Listy, s. 79).
Rozkaz o wyjeździe nadchodzi w przeddzień wieczorem. Do pociągu wsiadają Etty, rodzice i Mischa. Ostatnie słowo, jakie daje się słyszeć z jej ust, to radosne „Cześć!”, które wykrzyczała z dwunastego wagonu, odjeżdżając z Westerbork. „Poszliśmy ze śpiewem na ustach”. To prawda.


* E. Hillesum, Myślące serce. Listy, tłum. I. Piotrowska, Kraków 2002.

** E. Hillesum, Przerwane życie. Pamiętnik 1942–1943, tłum. I. Piotrowska, Kraków 2002.