(Foto Unsplash/Matea Gregg)

„Dilexit nos”. Ta pokorna i uparta wiara

Hymn o prawdziwej religijności, o „spotkaniu naszego małego serca ze zranionym Sercem Chrystusa”. Luca Doninelli czyta encyklikę papieża Franciszka

Temat, od którego zaczyna się najnowsza encyklika papieża Franciszka Dilexit nos, jest tym, z którym zawsze musimy się zgodzić, niezależnie od naszej pozycji, wierzącej lub niewierzącej, dobrej lub złej. Zasługi i wady nie zmieniają tej kwestii. Słowo, które ją definiuje, jest nam dobrze znane, być może aż za dobrze: serce.

Ci, którzy mieli szczęście dorastać w szkole księdza Giussaniego, dobrze znają biblijne znaczenie tego słowa: zespół wymogów i nieodpartych potrzeb, które każdy człowiek nosi w sobie: prawda, sprawiedliwość, piękno, miłość. Dilexit nos przedstawia je nam w podobny sposób: „Biblia mówi, że «słowo Boże jest żywe, skuteczne [...], rozpoznaje uczucia i myśli serca» (Hbr 4, 12). W ten sposób mówi nam o rdzeniu, sercu, które kryje się za każdym pozorem, nawet za powierzchownymi myślami, które nas mylą”. Jest to pierwsza, pierwotna tajemnica „bycia naszym”.

A jednak boimy się serca. Rozmawiając ze znajomym, który jest dumnym ateistą, wspomniałem o tym jakiś czas temu. Uśmiechnął się drwiąco: „Słuchaj, dla mnie serce to tylko mięsień, który pompuje krew i musi być okresowo monitorowany przez kardiologa: reszta mnie nie interesuje”. Pamiętam niemal histeryczny ton jego słów, chęć jak najszybszego zamknięcia tej sprawy. Ale jego strach był również moim, między nami nie istniała już różnica między „wierzącym” a „niewierzącym”. Budujemy nasze życie, nasze kariery, nasze domy, dajemy dobre rzeczy tym, których kochamy (jak wszyscy dobrzy poganie), robimy dobre uczynki, a jednak można to wszystko robić, próbując umieścić na swoim miejscu, to znaczy odłożyć na bok lub przenieść do momentów „religijnych” słowa poety: „Cokolwiek mówisz lub robisz / jest w tobie krzyk: / to nie po to, to nie po to! / I tak wszystko wskazuje / na tajemne pytanie: / czyn jest pretekstem”.

Dlatego właśnie, jak sądzę, prowadzimy razem Szkołę Wspólnoty: aby starać się nie unikać naszych serc. I to samo zaproszenie, pierwszy, podstawowy warunek, kieruje do nas Papież w swojej encyklice. Wiemy jednak, że samo serce nie wystarczy, aby odnaleźć drogę: jest jak otwarta rana w naszym życiu, jest sercem kruchym, małym, podatnym na oszustwa, redukcje, niezrozumienie. Dlatego może tylko czekać na swoje zbawienie, na słowo, które ostatecznie rozjaśni to ciągłe poczucie pustki, bezsensu. Istnieje bowiem inne Serce, gotowe zająć się naszym, Serce krwawiące miłością, które czekało na nas, zanim my nauczyliśmy się czekać na Nie. Pochodzenie wiary leży w tym spotkaniu zranionych serc, z których jedno błaga drugie, jak powiedział ksiądz Giussani. To błaganie jest, jeśli można tak powiedzieć, sercem serca.

Wszyscy pamiętamy ojca tych dwóch młodzieńców, z których jeden chciał odejść i żyć własnym życiem, zażądał połowy majątku i roztrwonił go na prostytutki; wszyscy pamiętamy tego starszego ojca, który każdego dnia, pośród tysiąca obowiązków, zamiast mieć pretensje do niewdzięcznego syna, wychodzi na balkon swojego domu i spogląda na ulicę w nadziei, że na horyzoncie pojawi się ukochana przez niego osoba. Wiara jest przede wszystkim spotkaniem naszego małego serca ze zranionym Sercem Chrystusa: „O łagodne Serce, Serce mojego Pana, boleśnie zranione: nie przez włócznię, ale przez strzałę”, przez ostrą strzałę, „którą wypuściła Miłość”. Kto na ziemi może wypowiedzieć i wymyślić takie słowa? Ani teolog, ani biblista, ale po prostu zranione i wreszcie wdzięczne serce.

Strony encykliki poświęconej Najświętszemu Sercu Jezusa są poruszające i łączą nas - współczesnych mężczyzn i kobiety pełnych niewiary, nawet gdy się modlimy - z prostą i głęboką wiarą naszych dziadków i pradziadków. Tekst, choć pełen odniesień biblijnych i teologicznych, jest przede wszystkim hymnem na cześć tej pokornej i upartej wiary, zbudowanej z samego serca, która nie zadowala się przykazaniami i odpowiedziami już udzielonymi, ani nawet spotkaniem zachowanym w pamięci. Mówiliśmy to sobie wiele razy i tak jest: to spotkanie jest prawdziwe, jeśli wydarza się tutaj, teraz: pamięć chrześcijańska nie jest wspomnieniem, ale świadomością splotu, z którego składa się rzeczywistość; Tajemnicy, która czyni wszystko teraz. Papież mówi nam o tym na tych stronach wiele razy i na różne sposoby.

Zostaje położony wreszcie ostateczny, fundamentalny nacisk. Wyraża to sam Jezus, gdy wyjaśnia, czym jest miłość, której pragnie Jego Serce, Serce, dzięki któremu wszystko istnieje: nie jest to zwykłe indywidualne oddanie, ale przyjęcie drugiego - a zwłaszcza ubogich i cierpiących - jako istotnej części Jego fizycznego ciała. „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię Moje, Mnie przyjmuje” (Mk 9, 37). To samo odnosi się do każdego działania misyjnego, także tutaj biada samotnemu człowiekowi!

Papież pisze: „Nie wolno myśleć o tej misji przekazywania Chrystusa tylko jako o misji między mną a Nim. Przeżywamy ją w komunii ze swoją wspólnotą i z Kościołem. Jeśli oddalimy się od wspólnoty, oddalimy się także od Jezusa. Jeśli o tym zapomnimy i nie będziemy o to dbać, nasza przyjaźń z Jezusem oziębnie. Ta tajemnica nigdy nie może zostać zapomniana”. Piękne jest to słowo, tajemnica! Wspólnota, towarzystwo nie jest nakazem, obowiązkiem, normą, nie jest kwestią organizacji czy zarządzania: jest tajemnicą, której nigdy tak naprawdę nie poznam, której nigdy nie stanę się panem, ale która jednak rozbrzmiewa we mnie jak echo większego głosu, serca większego niż moje własne.

CZYTAJ TAKŻE: Liban. Punkt oparcia w niesprzyjających warunkach

Poruszająca jest konkluzja, w której Papież mówi, że „Kościół również potrzebuje tych rzeczy, aby nie zastępować miłości Chrystusa strukturami kaduka, obsesjami naszych czasów, adoracją własnej mentalności, fanatyzmem wszelkiego rodzaju, które ostatecznie zajmują miejsce wolnej miłości Boga, która wyzwala, ożywia, raduje serce i karmi wspólnoty. Z rany w boku Chrystusa nadal płynie rzeka, która nigdy się nie wyczerpuje, która nie przemija, która zawsze ofiarowuje się na nowo tym, którzy chcą kochać. Tylko Jego miłość uczyni możliwą nową ludzkość”. Nie jest to instrukcja, ale zaproszenie: do wspólnego kroczenia z sercem szeroko otwartym na wezwanie Tego, który nas kocha.