Popiełuszko. Oczy widzące szerzej i przenikliwiej
O postawie wierności Prawdzie i poczuciu wolności oraz o realiach służby wojskowej w jednostce kleryckiej opowiada biskup Jan Kopiec*Ksiądz Biskup Jan Kopiec w latach 1966-1968 odbył służbę wojskową w jednostce kleryckiej w Bartoszycach. W 2023 roku został uhonorowany przez prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne osiągnięcia w pracy duszpasterskiej i działalności naukowo-badawczej, za popularyzowanie historii Kościoła w Polsce. Częścią tej historii było również jego spotkanie z błogosławionym księdzem Jerzym Popiełuszką, patrzenie w „oczy widzące szerzej i przenikliwiej”.
Czy mógłby Ksiądz Biskup nakreślić pokrótce kontekst, w którym klerycy odbywali w Polsce obowiązkową zasadniczą służbę wojskową? Czy Ksiądz Biskup służył w tej samej jednostce co ksiądz Popiełuszko?
Ilekroć przywołujemy naszego wspaniałego Rodaka, w pierwszym rzędzie gorliwego kapłana, jakim był ks. Jerzy, tylekroć widzimy najpierw jego dojrzewanie do samodzielnego kierowania swym życiem według wskazań sumienia. W sumie jego zaledwie 37-letnie życie było na tyle wystarczające, by mógł dojść do szczytu, ale na pewno za krótkie, by uznać jego dzieło za dokończone. Śmiem twierdzić, że do najważniejszych impulsów w budowaniu wewnętrznej sylwetki należał jego pobyt w wojsku.
Ten temat intryguje szerokie rzesze społeczeństwa. Od lat 50. do 1980 roku ubiegłego wieku pobór alumnów seminariów duchownych i zakonnych był ważnym elementem osłabiania Kościoła katolickiego i stanowił także jedno z narzędzi roztaczania szerokiego spektrum inwigilacji przyszłych kapłanów. Przyznać należy, że cały proceder komunistycznego państwa odstawał istotnie od wizji głoszonej oficjalnie. Trzeba przypomnieć, że aż do przemian zainaugurowanych w 1989 roku studia w seminariach duchownych nie były uznawane przez państwo. Wobec tego faktu państwo rościło sobie nieograniczone wręcz prawo do dysponowania młodymi absolwentami szkół średnich po maturze. Dziś to zjawisko znamy w miarę szeroko, dzięki licznym publikacjom poświęconym służbie wojskowej kleryków w czasach PRL a szczególnie poświęconych dzisiejszemu Błogosławionemu. Na szczęście proceder ów jest już szczęśliwie zakończony, ale dla zrozumienia fenomenu duchowej sylwetki bł. księdza Jerzego koniecznie od tego trzeba zacząć.
Początkowo, jeszcze na końcu lat 50. i w latach 60., alumnów wcielano do jednostek wojskowych o różnym profilu. Od bodajże 1964 roku zdecydowano o stworzeniu większych zgromadzeń alumnów w wymiarze kompanii czy nawet osobnych batalionów. W ocenie władz państwowych miało to ułatwić nie tylko kontrolę nad powołanymi do służby wojskowej, ale także wdrożyć szeroko zakrojony program ideologicznej formacji. W sumie, w okresie poboru kleryków do wojska przez ten etap dojrzewania przeszło ich około 3 tysiące. W ten sposób uformowana została także specjalna jednostka w Bartoszycach, na pięknej Warmii, chociaż wtedy nie byliśmy zachwyceni ani jej istnieniem, ani charakterem. W okresie naszej służby wojskowej, w latach 1966-1968, było nas skoszarowanych około 250 kleryków z całej Polski oraz około 40 kolegów „świeckich” – w trzech kompaniach. Popiełuszko z seminarium warszawskiego, wtedy jeszcze noszący swe chrzcielne imię Alfons, którego nazywaliśmy Alkiem (imię Jerzy było jego drugim imieniem i po powrocie do seminarium warszawskiego stało się dopiero jego pierwszym imieniem) odbywał służbę wojskową w drugiej kompanii, ja natomiast w pierwszej.
Jakie były relacje między kolegami i przełożonymi? Czy klerycy byli inaczej traktowani niż pozostali? Czy można było ze sobą swobodnie rozmawiać?
Jak już wspomniałem wcześniej, proporcje liczbowe wskazywały wyraźnie na przewagę kleryków. Z tego powodu między tymi dwiema kategoriami istniał określony dystans i zachowywanie wyostrzonej wręcz podejrzliwości, by kontrolować siebie samego, zwłaszcza w rozmowach. Linią wiodącą było unikanie bliższych relacji, z wiadomych względów, z przełożonymi różnych stopni, ale także z kolegami wiadomego autoramentu. Wszystko w tym celu, by nie podsuwać żadnych argumentów do kierowania nas w stronę ewentualnej współpracy. Był to dla nas trudny dylemat do ceny nie zawsze klarownej sytuacji. Mieliśmy wówczas 19-20 lat, zaledwie po jednym czy po dwóch latach w seminarium duchownym (rzadziej starsi). Przyznajmy, że ogólnie zależało nam na niedawaniu podstaw do oceniania nas jako osoby złośliwe, bez ogłady, aspołeczne - wręcz przeciwnie, o czym świadczyć mogą wyniki ze szkoleń, za co wielu z nas otrzymywało nagrody – ale nigdy żołnierz-kleryk Popiełuszko. Wyczuwało się jednak niemal w powietrzu, że stawka była duża, co dzisiaj, po przeszło pięciu dekadach, widzimy bardziej przenikliwie. Koledzy z seminarium byli rozdysponowani po wszystkich dziewięciu plutonach w batalionie czego konsekwencją była dość wyostrzona kontrola naszych spotkań i rozmów. Jednak okazji do spotkań, może nieszczególnie manifestowanych, było nawet sporo – przelotnie w stołówce, podczas wychodzenia na seanse filmowe, w kasynie oficerskim, nie brakowało chwil na dyżurach w kuchni, w stołówce czy w kantynie żołnierskiej, podczas czyszczenia broni w wyselekcjonowanym pomieszczeniu, a jeżeli ktoś za nienaganną postawę otrzymywał zgodę dyżurnego podoficera, by opuścić koszary, choćby na kilka godzin, to te okazje wykorzystywaliśmy bardzo skwapliwie. Wyjątkowym szczęściem można się było cieszyć w przypadku otrzymania przepustki na sobotnie czy niedzielne godziny, a już przywilejem nadzwyczajnym była przepustka całodobowa. Wtedy otwierała się możliwość pójścia do kościoła parafialnego czy filialnego, przy których biskup warmiński specjalnie ustanowił kapłanów – jakby naszych kapelanów – przy kościele św. Jana był nim ks. Kazimierz Torla, a przy kościele św. Brunona późniejszy biskup Józef Wysocki. Dodam, że ten aspekt naszej egzystencji w Bartoszycach był już po wielekroć poruszany w literaturze pamiętnikarskiej i wspomnieniowej, dlatego ocalały te wspomnienia dla potomnych.
Jak wyglądał typowy porządek dnia w koszarach?
Na całym świecie istnieje dość ujednolicony schemat i rozkład zajęć odbywających się w koszarach wojskowych. Pobudka o godzinie 6, zaprawa gimnastyczna, poranna toaleta, porządki w salach, śniadanie i zajęcia. Trudno scharakteryzować szczegółowo program dwuletniego szkolenia, jednakże w naszym odczuciu mniej było zajęć typowo żołnierskich, które mogłyby się nam przydać w każdej formie późniejszego życia – począwszy choćby od umiejętności wzorowego ścielenia łóżka! Natomiast zdecydowanie więcej było szkoleń ideologicznych i politycznych. Po obiedzie były przewidziane dalsze zajęcia, zostawiano też nieco czasu wolnego, nie brakowało również wychodzenia z koszar w pełnym umundurowaniu na typowo żołnierskie ćwiczenia. W zwyczajnym harmonogramie dnia oglądać można było dziennik telewizyjny, o godz. 21 przeprowadzany był apel wraz z wyznaczeniem dyżurów na następny dzień i o godz. 22 capstrzyk, czyli nocny spoczynek. Warto uzmysłowić sobie przy tym, że nocne alarmy z wyjściem poza koszary w pełnym rynsztunku dla wypracowania kondycji też nie należały do wyjątków.
Jak Alek Popiełuszko reagował na zakazy i łamanie wolności?
W istniejących już publikacjach, jak też w pracach związanych z procesem beatyfikacyjnym do głosu dochodziły refleksje o tym aspekcie naszej służby wojskowej. Nie wchodząc w szczegóły, należy podkreślić, że antyreligijne akcenty ze strony przełożonych oraz znanych nam kolegów, należały – powiedzmy – do standardów naszego bytowania. Stąd akurat Alek dawał jasny przekaz, że będzie bronił wszelkich przejawów religijnego porządku. Wszyscy podzielaliśmy przekonanie, że nasz pobyt w koszarach nie należał do zwykłego, „normalnego” porządku społecznego, ale była to kara, czy też forma gnębienia za religijną postawę, restrykcyjnie traktowaną w warunkach koszarowych. Jakikolwiek akcent religijny – od medalika na szyi, obrazka świętego w mundurze, różańca, książeczki do nabożeństwa w szafce żołnierskiej – traktowany był jako łamanie zakazów, kategorycznie formułowanych w Ludowym Wojsku Polskim – tak przynajmniej było u nas. Postawa żołnierza Popiełuszki dla dowództwa naszej jednostki była z reguły okazją do karania go według regulaminu wojskowego: od zakazu opuszczania koszar przez różnego rodzaju dotkliwe prace, w sumie mające charakter prymitywnego upokarzania. Tak żeśmy go zapamiętali. Może zabrzmi wyjątkowo zaskakująco twierdzenie, że on dzięki temu odczuwał własną wolność. Zresztą słuchając go w późniejszym czasie, jako kapelana „Solidarności”, te akcenty dochodziły w nim do głosu. Stał się niejako symbolem naszego odosobnienia, a na tym tle raziły możliwości, stwarzane innym żołnierzom, nie takim jak on, zdobywania różnorodnych nagród. Nie dziw, że niektórzy słabsi duchowo żołnierze-klerycy się złamali. Ale to odrębny temat.
Jak scharakteryzować postać znanego dziś ks. Jerzego?
Wypowiedziano już tysiące ocen. Wszystkie one oscylują wokół podstawowego charyzmatu wyraźnego opowiedzenia się przy uznanej Prawdzie, jaką jest Jezus Chrystus i całej sferze nadprzyrodzonych wartości, jakie ubogacają i umacniają ludzi wierzących. To, co w naszym koledze nam imponowało to hart ducha, pomimo dość mizernego zdrowia. Pod tym względem był tytanem, przy którym inni musieli się wycofywać. Ta niezachwiana postawa wierności Prawdzie na pewno wywoływała u przeciwników, by nie powiedzieć u prześladowców, wzmożony atak furii i złości, a nam dawała do ręki ważny atut, że tak trzeba, chociaż nie każdy musiał zdawać tak trudny egzamin. Dziś nie powtórzyłbym dokładnie treści rozmów z nim - nas, młodych kleryków, przejętych ideałami kapłaństwa, do których dążyliśmy - ale pozostały mi w pamięci jego zawsze gorące oczy, widzące jakby szerzej i przenikliwiej niż ja. Nie zostaliśmy bardzo bliskimi kolegami, a to ze względu na dość oszczędnie wyrywane z regulaminowych ram chwile na spotkania, najczęściej przypadkowe, niezaprogramowane, ale później, kiedy tylko nadarzały się krótkie chwile spotkań na Jasnej Górze, czy w Warszawie ze trzy razy, serdecznie wracaliśmy do minionych chwil, które jego, a myślę że i mnie, zahartowały. Nie było tego dużo, ale wystarczało, by niezwykle żywo przeżywać jego męczeństwo, jak i w podniosłym nastroju późniejszy proces beatyfikacyjny. Zwłaszcza, że pieczęć wycisnęła na tym wydarzeniu męczeńska śmierć ks. Jerzego, o czym wszyscy wiemy.
A jak Ksiądz Biskup wspomina beatyfikację?
Każdemu z nas udzielała się nuta podziwu dla osoby ks. Jerzego, ale i smutku, że w taki sposób zniszczono życie wiernego świadka naszego Zbawiciela. Skupienie, wyjątkowo głębokie, uczestników tej podniosłej uroczystości – nie tylko podczas kazania, wygłoszonego przez ówczesnego prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kardynała Angelo Amato – ale w całokształcie tych podnoszących na duchu wydarzeń, było chyba najpiękniejszą formą uczczenia naszego Kolegi, który wykorzystał okres służby wojskowej na wyrastanie na opokę w wierze, nadziei i miłości.
Dodam na koniec mojej wypowiedzi, że od momentu męczeństwa ks. Jerzego, my, koledzy z Bartoszyc, ze służby w latach 1966-1968, spotykamy się w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu każdego roku, najbliżej dnia 19 października, by żarliwie modlić się w duchu dziękczynienia za dar tego Męczennika dla nas i całego Kościoła, wcześniej z błaganiem o beatyfikację, a obecnie o kanonizację naszego Kolegi. Jest za co Bogu już dziękować.
CZYTAJ TAKŻE: Czerwiec. Lektura miesiąca
* od 2023 roku biskup senior diecezji gliwickiej, profesor nauk teologicznych.