29 listopada 2006, Turcja. W Domu Najświętszej Maryi Panny w Selçuk niedaleko Efezu

Płodność Benedykta XVI

Ludzie ustawiający się w kolejce, aby pożegnać papieża emeryta, wdzięczność za jego świadectwo, dziedzictwo, które jest aktualne jak nigdy. I jego „pedagogika pragnienia”, która płynęła z pełni radości.
Aurora Miguel

Liczba osób, które udały się do Rzymu, aby złożyć hołd papieżowi emerytowi, jest zdumiewająca: prawie 200 tysięcy, w każdym wieku, czekali w długich kolejkach, aby po raz ostatni pożegnać Benedykta XVI. Zdumienie liczbami wyrazili nie tylko watykańscy organizatorzy – których początkowe prognozy były znacznie niższe – ale także tysiąc dziennikarzy, którzy zebrali się wokół Watykanu po jego śmierci.
Rzeczywistość pokazała, że Benedykt XVI, tak bardzo atakowany i krytykowany przez wiele lat przez różne frakcje opinii publicznej, tak naprawdę był bardzo kochany przez lud Boży, lud anonimowy, który wyszedł na ulice, aby pożegnać się z nim po raz ostatni.

W świetle tych faktów niektórzy kardynałowie i naukowcy zaczynają określać Benedykta XVI „doktorem Kościoła”. Wielu analityków przypomina słowa Franciszka, który w jednym z ostatnich wywiadów, chwalił błyskotliwość i pokorę Benedykta XVI, uważając go za „wielkiego człowieka, świętego”. Media pamiętają analogiczny ludowy ferment po śmierci Jana Pawła II: także przy tej okazji wielu wiernych obwołało go „santo subito”. Ale różnica jest istotna. W 2005 roku papież Polak urzędował jeszcze, podczas gdy Benedykt XVI zrezygnował blisko dziesięć lat temu. Co zatem wyjaśnia popularność człowieka, który spędził około dziesięciu lat, prowadząc życie w ukryciu, bez wiodącej roli w życiu publicznym? Dla mnie jest tylko jedno słowo: wdzięczność. Ogromna wdzięczność za jego świadectwo i za wszystko, co zrobił, aby utwierdzić nas w wierze w Chrystusa.



Nie ulega wątpliwości, że jego dziedzictwo, tak rozległe i głębokie, zachowuje do dziś wielką aktualność w swojej diagnozie „śmiertelnie zranionego” Zachodu, który „nienawidzi samego siebie” i odrzuca swoje chrześcijańskie korzenie, dryfując bez celu i „podążając za wiatrem mody”. Nie zapomnieliśmy o jego upomnieniach, kiedy zadaje sobie pytanie: „Pozbywając się Boga i nie oczekując od Niego zbawienia, […] kiedy człowiek eliminuje Boga z własnego horyzontu, […] czy naprawdę jest szczęśliwszy? Czy naprawdę staje się bardziej wolny?”. A zwłaszcza, kiedy konkluduje, że „w końcu […] człowiek czuje się bardziej samotny, a społeczeństwo bardziej podzielone i zdezorientowane” (Homilia na otwarcie XII Zwyczajnego Walnego Zgromadzenia Synodu Biskupów, 5 października 2008).

To właśnie w kontekście samotności bez jakiegoś celu światło pontyfikatu Benedykta XVI rozbłyskuje jak latarnia morska. „Istniejemy, aby ukazać Boga ludziom. I tylko tam, gdzie widać Boga, naprawdę zaczyna się życie. Tylko wtedy, gdy spotkamy w Chrystusie Boga żywego, poznajemy, czym jest życie – powiedział pierwszego dnia swojego pontyfikatu. – Nie jesteśmy przypadkowym i pozbawionym znaczenia produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem zamysłu Bożego. Każdy z nas jest chciany, każdy miłowany, każdy niezbędny. Nie ma nic piękniejszego niż wpaść w sieci ewangelii Chrystusa. Nie ma nic piękniejszego jak poznać Go i opowiadać innym o przyjaźni z Nim” – głosił w homilii podczas mszy św. inaugurującej jego pontyfikat 24 kwietnia 2005 roku (tłum. za: www.opoka.org).



Innymi słowy, Benedykt XVI, mimo że dawał osobiste świadectwo, zawsze troszczył się o los każdej osoby, dając poznać miłość Boga i ukazując, że nie ma nic piękniejszego niż żywy Chrystus. Zostało to uznane w dokumencie, który Stolica Apostolska umieściła w trumnie podczas ceremonii pogrzebowej, gdzie czytamy, że „Benedykt XVI postawił w centrum swojego pontyfikatu temat Boga i wiary, w ciągłym poszukiwaniu oblicza Pana Jezusa Chrystusa i pomagając wszystkim Go poznać”. Potwierdzenie tej pewności zostaje wzmocnione słowami Franciszka w homilii z 5 stycznia: „Jesteśmy tutaj z wonnościami wdzięczności i namaszczeniem nadziei, aby jeszcze raz okazać mu miłość, która nie ginie” – powiedział Ojciec Święty przed trumną Benedykta XVI. I „chcemy to uczynić z tym samym namaszczeniem, mądrością, łagodnością i oddaniem, jakimi potrafił obdarowywać przez lata” (tłum. za: www.vatican.va).

Aby zakończyć, jako dziennikarka, która śledziła cały pontyfikat Benedykta XVI, chciałabym przywołać jeszcze jeden moment – spośród wielu możliwych – który dobrze określa jego godną pozazdroszczenia życiową mądrość, jednocześnie tak inteligentną i skromną. Jest to katecheza, którą wygłosił 7 listopada 2012 roku na placu św. Piotra, w Roku Wiary, na temat pragnienia.

„Cóż może naprawdę zaspokoić pragnienie człowieka? – brzmiało pytanie, które Benedykt XVI zadał, aby potem wyjaśnić, że „człowiek, ostatecznie, zna dobrze to, co go nie zaspokaja, lecz nie może wyobrazić sobie bądź zdefiniować tego, co pozwoliłoby mu zaznać owej szczęśliwości, za którą tęskni w swoim sercu”. W tej katechezie papież zaproponował „pedagogikę pragnienia”, która wymaga między innymi „niezadowalania się nigdy tym, co się osiągnęło”, ponieważ „właśnie radości najprawdziwsze potrafią wyzwolić w nas ten zdrowy niepokój, który sprawia, że stajemy się coraz bardziej wymagający – chcemy dobra coraz bardziej wzniosłego, coraz głębszego – a jednocześnie z coraz większą jasnością dostrzegamy, że żadna rzecz skończona nie może zaspokoić naszego serca. W ten sposób, bezbronni, nauczymy się dążyć do tego dobra, którego nie możemy zbudować bądź sobie zdobyć o własnych siłach […]. Wszystkim nam zresztą potrzebne jest przejście drogą oczyszczenia i uzdrowienia pragnienia. Jesteśmy pielgrzymami w drodze do niebieskiej ojczyzny, do pełnego, wiecznego dobra, którego nic nie będzie mogło nam odebrać. Nie chodzi zatem o to, by stłumić pragnienie, które jest w sercu człowieka, lecz by je wyzwolić, aby mogło osiągnąć swoją prawdziwą wzniosłość”. Jak sam wyjaśnił na tej audiencji generalnej, „kiedy w pragnieniu otwiera się okno na Boga, jest to już znak obecności wiary w duchu, wiary, która jest łaską Boga” (tłum. za: www.opoka.org).

CZYTAJ TAKŻE: MÓJ MISTRZ

Benedykt XVI miał 85 lat, kiedy wypowiedział te słowa. Byłam zafascynowana świeżością i rozmachem jego pragnienia. Ratzinger dawał świadectwo o tej pewności przez całe życie, z tak niezwykłą płodnością wiary, że stawała się ona oczywista dla wszystkich. To, że wierni oddali mu hołd w dniach żałoby, jest wymownym dowodem uznania tego. Dniach przeżytych z głęboką wdzięcznością za niesłabnącą miłość emerytowanego papieża do Jezusa Chrystusa, źródła nieugaszonej miłości, która nigdy się nie wyczerpuje.