Mój mistrz
Filozofia Jaspersa, wątpliwości wiary i wykłady profesora Ratzingera. Jego uczeń i asystent w Regensburgu Josef Zohrer opowiada o wolności i otwartości relacji, która nigdy się nie skończyła (z lutowego „Tracce”)Początek moich kontaktów z profesorem Josephem Ratzingerem miał miejsce w czasie, gdy w Kościele zachodziło wiele procesów po zakończeniu Soboru Watykańskiego II, a społeczeństwo było wstrząśnięte studenckimi zamieszkami z 1968 roku. Ogólnie, a zwłaszcza na wydziałach teologicznych, panował duch optymizmu, który radykalnie poddawał w dyskusję to, co obowiązywało do tej pory, i obiecywał nową wiosnę dla Kościoła.
Ja sam w każdym razie popadłem w kryzys wiary wkrótce po rozpoczęciu moich studiów teologicznych. Znalazłem pierwszy przyczółek w filozofii Karla Jaspersa, którego spotkałem przypadkiem i który zafascynował mnie swoją radykalną otwartością, z jaką stawiał czoła wielkim pytaniom człowieka. Ale odbierałem jako problematyczny fakt, że Jaspers prawdopodobnie prowadził do wiary filozoficznej i radykalnie wykluczył możliwość objawienia i wcielenia Boga. Jego argumenty wydawały mi się wiarygodne, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że mnie oddalą od wiary Kościoła.
W tym czasie jeden z moich braci dał mi w prezencie Wprowadzenie w chrześcijaństwo Josepha Ratzingera, który od razu mi się spodobał, ponieważ wydawało mi się, że cechuje się otwartym duchem, podobnym do tego, który spotkałem u Jaspersa. Ratzinger w moim odczuciu nie omijał centralnych kwestii ludzkiego życia i nie zadowalał się odpowiedziami w nowoczesnym stylu. To był również powód, dla którego zdecydowałem się kontynuować moje studia na Uniwersytecie w Ratyzbonie, gdzie wykładał wówczas Ratzinger.
Wciąż wyraźnie pamiętam drżenie, z jakim czekałem na moje pierwsze spotkanie z teologiem, znanym wówczas na całym świecie, i zaskoczyła mnie jego prostota, to, jak dopytywał o moją ścieżkę naukową i jak wsłuchiwał się w moje obawy. Zachęcił mnie do poważnego potraktowania swoich pytań i do jeszcze większego zagłębienia się w filozofii Jaspersa, aby lepiej zrozumieć jej założenia i główne elementy.
To pierwsze wrażenie „normalnego” człowieka zostało później potwierdzone i pogłębione, zwłaszcza w okresie, w którym byłem jego asystentem naukowym, od towarzyszenia mu w samochodzie po pomoc w publikacji jego tekstów. Ponieważ Ratzinger nie posiadał samochodu, a jego dom znajdował się po drodze, którą jeździłem na uniwersytet, często podwoziłem go moim starym Renault 4. Rozmawialiśmy o rzeczach, które nam się przydarzały i opowiadaliśmy sobie anegdoty z naszego codziennego życia. Cechował się wspaniałym poczuciem humoru: dużo się razem śmialiśmy. Pewnego razu rozładował się akumulator, więc wysiadł ze mną, aby pomóc mi pchać samochód.
Jeśli miałem osobiste pytania, wiedziałem, że zawsze mogłem się do niego zwrócić. Zawsze słuchał mnie uważnie i z dużą wrażliwością, a jego odpowiedzi były krótkie, ale precyzyjne. Następnie towarzyszył mojej drodze i drodze mojej rodziny z daleka, ale z wielkim zainteresowaniem. Być może to właśnie jedność nadzwyczajnego geniuszu, głęboka wiara i proste człowieczeństwo czyniły go taką niesamowitą osobą.
W kręgu doktorantów Ratzingera, którego również stałem się członkiem po egzaminie końcowym, występowało wiele różnych kierunków teologicznych. Ale nasz mistrz każdemu z nas zapewniał niezbędną przestrzeń, aby mógł znaleźć własną drogę. Zawsze szanował naszą wolność, towarzysząc nam krytycznymi pytaniami i zwracając uwagę na naukowy rygor. Pewnego razu napisał, że Bóg będzie nam towarzyszył przy pomocy „długiej liny”. I w taki właśnie sposób widziałem go na mojej drodze badań i studiów. Rzadko wychodziło z jego ust słowo osobistej reprymendy, ale dawał nam czas potrzebny na wzrost, nawet jeśli potem niektórzy obierali zupełnie inne drogi. Troszczył się także o nich, aby więź pozostała żywa. I okazywał szczególną troskę swoim uczniom pochodzącym z krajów pozaeuropejskich, których zachęcał do konfrontowania się z ich rodzimą kulturą i do odkrywania nowości chrześcijańskiej wiary, traktując ją jako punkt wyjścia.
Właśnie na jego wykładach myśl Ratzingera wyłaniała się z wielką przejrzystością. Dla mnie były one wielkim doświadczeniem, od którego wiele się nauczyłem. Wychodząc od pytań o teraźniejszość, towarzyszył nam na drodze wewnętrznej logiki prowadzącej do wiary, pokazując nam, jak potrafiła ona odpowiedzieć na wszystkie zadane wcześniej pytania. Jego metodyczna klarowność i otwartość na całą rzeczywistość wraz z poszanowaniem wolności każdego charakteryzowały również atmosferę comiesięcznych seminariów, które zawsze zaczynały się od mszy św. Wszystko to dało mi wielką pewność w stawianiu czoła życiu, a ja z kolei próbowałem wychodzić w ten sam sposób na spotkanie moim uczniom. W tym sensie papież Benedykt był bardzo podobny do księdza Giussaniego, chociaż mieli różne temperamenty.
Po nominacji na arcybiskupa Monachium i Freisingi nasz mistrz nadal prowadził coroczne spotkania poświęcone aktualnym tematom, w których oprócz jego dawnych uczniów jako prelegenci uczestniczyli ważni uczeni z różnych obszarów badawczych. Po swoim wyborze na następcę Piotra wyraził on pragnienie, aby Schuelerkreis (krąg byłych uczniów) nadal istniał. Do czasu rezygnacji aktywnie uczestniczył w corocznych spotkaniach w Castel Gandolfo, gdzie mogliśmy spotykać papieża Benedykta ponownie jak „profesora”, który uważnie słuchał prelegentów, moderował późniejszą dyskusję oraz podsumowywał i doceniał wyniki w imponujący sposób. Mieliśmy wrażenie, że ta otwarta akademicka atmosfera, w której nie wszystkie słowa zostawały upublicznione, dobrze mu robiła.
CZYTAJ TAKŻE: POSZUKIWANIE UKOCHANEGO
Zawsze będę odbierał papieża emeryta Benedykta jako wielkiego świadka wiary, który wyprzedził nas znacznie zarówno w kategoriach teologicznych, jak i ludzkich. Jeszcze bardziej jestem mu wdzięczny za bliskość i oczywiste zaufanie, jakim obdarzał mnie przez te wszystkie lata, a także moją żonę Giselę, której pozwolono przetłumaczyć dla niego z języka włoskiego książkę-wywiad Raport o wierze.
#Ślady #BenedyktXVI