Timothy Radcliffe. Nic, co ludzkie, nie jest nam obce
Czy chrześcijanie potrzebują świata, czy też powinni bronić się przed konsekwencjami sekularyzacji? Dominikanin z Oxfordu proponuje zdumiewającą drogę: wyobraźnię, która pozwala dotknąć człowieka tam, gdzie jest najbardziej żywyTimothy Radcliffe, na początku swojej książki Alive in God. A Christian Imagination [Żywy w Bogu. Chrześcijańska wyobraźnia], wyznaje, że setki razy rozmawiał z rodzicami, którzy obwiniali się za to, że nie przekazali dzieciom swojej wiary. Język chrześcijański jest językiem, który „po prostu nic nie znaczy” dla tych młodych ludzi, wyjaśnia znany dominikanin z Oksfordu, były generał zakonu świętego Tomasza z Akwinu i członek Papieskiej Rady Iustitia et Pax: „Jest staroświecki jak maszyna do pisania. Należy do innego świata, to jest inny język”.
Można nazywać to sekularyzacją, można nazywać „śmiercią Boga”, w każdym razie koncepcja jest jasna: powstała przepaść między Kościołem a światem współczesnym. Od ponad wieku ten problem staje przed wszystkimi. A w Kościele każdy ma swoje własne niezawodne rozwiązanie. Są tacy, którzy ponownie proponują chrześcijaństwo jako „religię obywatelską”, której doktryna mogłaby ożywić i ponownie re-humanizować obywatelską współegzystencję; niektórzy uważają, że bitwa o „wartości” została definitywnie przegrana; inni natomiast starają się pojąć racje „świata”, a jeszcze kolejni się wycofują, aby się „nie skazić”… Ojciec Radcliffe ze swojej strony robi to, co lubi najbardziej: żywi się sztuką i literaturą (od serialu Przyjaciele po irlandzkiego poetę Seamusa Heaneya, laureata Literackiej Nagrody Nobla) w poszukiwaniu istoty człowieczeństwa, z którym chrześcijański fakt radykalnie dialoguje. Ogniwo, które nie trzyma, powiedziałby Eugenio Montale. Szczelina znajdująca się w każdej rzeczy, przez którą przenika światło, według Leonarda Cohena. Chrześcijanom brakuje wyobraźni, mówi ojciec Radcliffe. Czyli zdolności widzenia świata. W tym ogniw i szczelin.
Czy chrześcijanie nadal mogą wchodzić w interakcję z postchrześcijańskim światem, nie zdradzając przy tym samych siebie?
Nasza kultura jest pod pewnym względem „kontrkulturą”. Posiadamy wartości, które są sprzeczne z wartościami dzisiejszego świata. Społeczeństwo jest naznaczone nierównością, chciwością, materializmem i strachem przed obcymi. I potrzebujemy wspólnot wspierających różne style życia: parafii lub, bardziej radykalnie, klasztorów, w których jest podtrzymywana żywa percepcja świata pełnego darów, który rzuciłby wyzwanie powierzchowności znacznej części współczesnej kultury.
Czy powinniśmy „wycofać się” ze świata?
Chrześcijaństwo nie może stać się wyizolowaną sektą, w przeciwnym razie umarłoby.
A zatem?
Lubię posługiwać się takim oto obrazem: przed oknem mojego pokoju w Oksfordzie rośnie przepiękne drzewo. Posiada swoje własne życie. Jest sobą! Ale żyje i kwitnie tylko dlatego, że ma kontakt z tym światem. Jego liście są otwarte na powietrze i deszcz, jego korzenie na odżywianie ziemi, jego kora na owady. Żyje tylko w miarę tego, jak wchodzi w interakcję z tą odmiennością. Taki jest Kościół, żyje w swojej interakcji ze światem. Dzieli się dobrą nowiną Ewangelii i jest otwarty na mądrość innych, na ich radości i cierpienie. Dlatego myślę o formach życia wspólnotowego, które wsparłyby naszą wizję, którą rozpromienia obecność Boga, a zarazem byłyby otwarte na tego, kto nie wierzy lub ma wiarę inną niż nasza, pozwalając się stymulować poprzez interakcję.
Jak wiara może uchwycić ranę współczesnego człowieka?
W Księdze Ezechiela Bóg ogłasza, że zabierze nam nasze serca z kamienia i da nam serca z ciała. Serca z ciała są podatne na zranienia, otwarte zarówno na ból, jak i na radość. Sądzę, że te dwie rzeczy są ze sobą nierozłączne. Przeciwieństwem radości nie jest zatem ból, ale bycie niewzruszonym, kimś o twardym sercu. Często pisałem o moim wujku benedyktynie, Dom Johnie Lane Foxie. Był najbardziej pogodną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, i to jemu zawdzięczam moje powołanie zakonne, chociaż był zdziwiony, że wybrałem dominikanów… Jestem pewien, że jego wielka radość była rodzajem uczestnictwa w życiu Boga, a nie zwyczajnym uczuciem. Ściśle wiązała się z jego doświadczeniem bycia kapelanem podczas I wojny światowej, kiedy co noc udawał się do ziemi niczyjej, by ratować rannych i modlić się za zmarłych. Jeśli chcemy być naprawdę radośni, nie wolno nam uciekać przed bólem świata, ponieważ on rozbija nasze serca z kamienia. Pewien francuski dominikanin, który był także powieściopisarzem, Jacques Laval, ofiarował mi egzemplarz jednej ze swoich powieści z dedykacją: „Temu, który wie, że rany mogą stać się bramą słońca”. Zmartwychwstały Pan jest zraniony na zawsze! Zatem nasza wiara nie chroni nas przed zranieniami, ale przekształca ich znaczenie. Ból, z łaską Bożą, rozbija moją samowystarczalność, moją autonomię i otwiera moje serce na radość i cierpienie świata.
W swojej książce często powtarza Ojciec, że „nic, co ludzkie, nie jest obce Chrystusowi”.
Bóg, który stał się człowiekiem, wszedł w pełni w ludzką kondycję. Dlatego jednym z pierwszych zadań chrześcijanina jest to, że sam ma stać się człowiekiem. U Arystotelesa, a następnie u Tomasza z Akwinu ten wzrost był ułatwiony przez praktykowanie cnót. Próbowano stać się odważnym, łagodnym, uprzejmym, sprawiedliwym… Każdy, kto rozumie wyzwania, które to pociąga za sobą, może mi pomóc.
Na przykład?
Karol Dickens. Posiada niezwykłą umiejętność odczytywania ludzkiego serca. Rozumie, jak łatwo popełnia się błędy i wpada w kłopoty. A więc kiedy czytam jego powieści albo oglądam współczesne filmy lub też po prostu rozmawiam z przyjaciółmi, mam nadzieję, że wzrastam po ludzku, jak ktoś, kto rozumie serce i umysł człowieka. Jeśli mogę naprawdę stać się człowiekiem, wówczas mogę spotkać Chrystusa, który jest najbardziej ludzki ze wszystkich.
Twierdzi Ojciec, że „mamy większe szanse wzbudzić entuzjazm w osobach naszą wiarą, jeśli chrześcijaństwo jest pojmowane jako zaproszenie do życia w pełni”.
To Bóg wzywa nas do tego. W Księdze Powtórzonego Prawa mówi: „Położyłem przed tobą życie i śmierć… wybierz zatem życie”. W Ewangelii św. Jana Jezus stwierdza: „Przyszedłem, aby mieli życie i mieli je w obfitości”.
Czy nie istnieje ryzyko pomylenia tej obfitości z sumą subiektywnych kaprysów?
Jeśli ktoś jest w całości skoncentrowany na swoich kaprysach, zamknięty w sobie, nie żyje w pełni. Nasza wiara głosi obiektywne prawdy, ale te prawdy wykraczają poza nasze dokładne zrozumienie ich. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co znaczy dla Boga być Bogiem… Kiedy spotykamy osoby przeżywające życie w całej jego rozległości i pełni, to jak gdyby zaoferowano nam kęs prawdziwego znaczenia chrześcijańskiego nauczania. W chrześcijaństwie cudowne jest to, że zostają nam zaoferowane prawdy, których głębia zawsze znajduje się poza naszym zasięgiem. Są obiektywnie prawdziwe, ale nie w pełni w naszym zasięgu. Poeci i artyści pomagają nam dostrzec trochę znaczenie tych prawd.
Pisze Ojciec, że chrześcijaństwo powinno otworzyć się na „pełnię tożsamości, która jest zawsze poza nami. Nie wiemy jeszcze do końca, kim jesteśmy”. Jak może istnieć nadzieja albo pewność bez stałej i stabilnej tożsamości?
Piękno chrześcijańskiej tożsamości polega na tym, że jest ona znana, a jednocześnie trzeba ją odkryć. Jest znana w tym sensie, że jesteśmy ochrzczeni we wspólnocie z długą tradycją doktrynalną, z pewną wizją etyczną, i jesteśmy członkami wspólnoty, która rozciąga się na cały świat i poprzez wieki. A zatem owszem, posiadamy jasną tożsamość. Jestem rzymskim katolikiem, członkiem wspólnoty, która ma swoje centrum w diecezji rzymskiej i której istnienie sięga dwóch tysięcy lat. Ale jestem również rzymskim katolikiem, co oznacza „uniwersalnym”, zawsze uzdolnionym do wychodzenia poza wszystko to, co jest małe i ciasne. Myślę, że jeśli mamy pewną i jasną tożsamość, wówczas możemy mieć odwagę, aby zapuszczać się dalej i odkrywać braci i siostry na całym świecie.
Najnowsza książka Ojca nosi podtytuł A Christian Imagination („Chrześcijańska wyobraźnia”). Po co zastanawiać się nad tym zagadnieniem dzisiaj?
Wielu odchodzi od chrześcijaństwa, ponieważ uważają je za nudne. Nie wydaje im się, żeby miało coś wspólnego z nimi, z ich pytaniami, z ich zmaganiami i ich radościami. Ale chrześcijaństwo dotyczy właśnie naszego Boga, który wszedł pomiędzy nas i współdzielił nasze życie codzienne, dotarł do ludzi z wszelkiego rodzaju trudnościami i radościami, od trędowatych po parę świętującą swój ślub w Kanie. To jest wyobraźnia, która pozwala nam teraz zbliżać się do innych ludzi, aby okazać solidarność z dramatami ich życia. Jeśli chcę współdzielić moją wiarę z kimś, muszę się dowiedzieć, kim jest ta osoba i co rozjaśnia jej życie – wtedy mogę współdzielić to, co rozjaśnia moje życie. Wyobraźnia nie jest subiektywna. Jest tym, co pozwala mi dotrzeć do drugiej osoby i wejść w jej świat. Uwalnia mnie od tego, co angielska filozofka Iris Murdoch nazywała „tłustym nieubłaganym ego”. Kiedy czytam naprawdę fascynującą powieść albo oglądam wspaniały film czy też słucham niesamowitej muzyki, czuję się wyzwolony z granic mojego małego świata. Oddycham świeżym powietrzem! Nie jest to alternatywa dla wiary i dla rozumu, ponieważ wszystkie usiłowania wyrażenia wiary i racjonalnego jej eksplorowania są także aktami wyobraźni. Przenika ona wszystko to, co robimy i czym jesteśmy, jest tlenem prawdziwego ludzkiego życia.
Cytaty, które Ojciec proponuje, pochodzą z bardzo różnych obszarów kulturowych. Czy w spolaryzowanym świecie, takim jak nasz, nie powinniśmy zając konkretnego stanowiska?
Zgadzam się z tym tylko po części. Dochodzi do tarcia między różnymi punktami widzenia. Papieże Benedykt i Franciszek, jezuici i dominikanie itd. Nie we wszystkim się zgadzają. Ja trzymam się określonych stanowisk i należę do konkretnej tradycji. Ale powinniśmy zaangażować się w różnice. A jeśli mamy inteligencję i miłość miłosierną, aby zrozumieć, dlaczego ktoś ma inną opinię od naszej, wtedy różnica staje się owocna. Każdy z nas jest owocem różnicy między mężczyzną a kobietą! Nasze społeczeństwo generalnie boi się różnicy. Algorytmy Google’a nakierowują nas na osoby, z którymi się zgadzamy, a to może nas zamknąć w silosach, pod kloszami. Cieszenie się z różnicy jest istotą katolicyzmu. W Nowym Testamencie mamy cztery Ewangelie i nie we wszystkim się one ze sobą zgadzają! Dialog między nimi popycha nas ku większemu zrozumieniu. W obliczu różnic w społeczeństwie i w Kościele nie pozostajemy neutralni ani też nie są akceptowane w równym stopniu wszystkie punkty widzenia. Byłoby to trochę nudne i puste stanowisko. Przeciwnie, uważam, że ci, z którymi się nie zgadzam, mają jakąś prawdę do nauczenia jej mnie, która może otworzyć mój umysł na oścież.
A jak jest z polaryzacją?
Rozróżnienie między lewicą i prawicą jest jednym z produktów Oświecenia. Wynika z rozmieszczenia parlamentarzystów w izbie Francji porewolucyjnej. Zakłada zasadniczą opozycję między tradycją a wolnością, dogmatem a wolnością myślenia. Ale ta polaryzacja jest absurdalna i niezdrowa. W każdym dynamicznym społeczeństwie tradycja jest żywa i ewoluuje. Wracamy do pierwotnych źródeł, by wyobrazić nowe myśli. Dobra doktryna otwiera umysł i popycha go do eksploracji, nie zamyka go.
Zgodnie z rodzajem przykładów, po które sięga Ojciec w swojej książce (są klasycy literatury, ale też filmy, seriale telewizyjne lub współczesne bestsellery), wydaje się, że także kultura „światowa” może mieć wkład w chrześcijańskie doświadczenie. Czy tak jest?
Niebezpieczeństwo wiary religijnej polega na tym, że czasami może dla nas być ucieczką od złożoności, od surowości doświadczenia. W ten sposób łatwo jest powiedzieć: „Nie przejmuj się. Jesteś w rękach Boga”. Lub: „Musisz tylko kochać”. Gdyby to było takie proste… Dlatego potrzebujemy osób, które nas otworzą, uczciwie, na złożoność ludzkiego doświadczenia, zakochania się lub dylematów moralnych. Wielki chaos związany z tyloma chwilami życia. Wówczas odnowionym spojrzeniem tam właśnie możemy szukać Boga. Simon Tolkien, wnuk J.R.R., napisał powieść o I wojnie światowej, Ziemia niczyja, w której opowiada o horrorze tego konfliktu. W przypadku niektórych to straszliwe cierpienie doprowadziło do zaniku wiary. Bóg nie mógł istnieć. Ale wyzwaniem nie jest odwrócenie wzroku, ale nauczenie się mówić: „Oczywiście, Pan jest w tym miejscu, a ja tego nie wiedziałem”.
A spośród wielu dzieł niechrześcijańskich, co by Ojciec polecił?
Jest tak wiele wspaniałych dzieł sztuki potrafiących przemówić do nas, że mógłbym wybrać spośród nich każdego dnia inne! Ale dzisiaj mam ochotę zasugerować książkę W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta. To jest najbardziej niezwykła eksploracja czasu, pamięci i oczekiwania. Mały kościółek w Combray jest budynkiem posiadającym cztery wymiary, pisze Proust, a czwartym jest czas. Jak często mówi papież Franciszek, a papież Benedykt przed nim, życie chrześcijan jest ustrukturyzowane przez czas, przez pamięć – „Czyńcie to na Moją pamiątkę” – przez oczekiwanie na Chrystusa, który przyjdzie. Proust może pomóc nam zrozumieć, co znaczy żyć w czasie.