Maria Angela Bertelli. Mama z Bankoku
Dzieci niepełnosprawne albo chore. „Przeklęte” w kulturze, w której cierpienie jest owocem winy. Istnieje jednak dom, który przygarnia je i ich mamy. I zaprzecza wszelkim zasadom miejscowej mentalności. W pierwszej kolejności tej, że Bóg nie istnieje…W buddyzmie theravada – okoliczności, które przeżywasz, są karą albo nagrodą za to, co zrobiłeś w poprzednim życiu. Takie przekonanie obowiązuje pośród wieżowców Bangkoku, a co dopiero w barakowych miasteczkach albo pośród chorych. „Bieda i cierpienie są złą karmą – wyjaśnia siostra Maria Angela Bertelli, misjonarka ze zgromadzenia misjonarek Maryi ksawerianek. – Ta zła karma jest winą, którą trzeba wyrównać w następnych wcieleniach”. Bezlitosne prawo. Przede wszystkim dla dzieci widocznych na tych zdjęciach, które mieszkają w jej Domu. Maleństwa, od urodzenia pokrzywione, zdeformowane, niepotrafiące wypowiedzieć ani jednego słowa ani uczynić żadnego gestu. Ileż razy musiałyby się urodzić, by się zbawić?
Wystarczą obrazy z Domu Aniołów, by zrozumieć, że tutaj to prawo zostało odwrócone, i to nie przy pomocy literatury albo alternatywnej teorii, ale w relacji. Siostra Maria Angela za kilka miesięcy powróci do Włoch po 15 latach spędzonych na misjach w Tajlandii. Latach „wyniszczania i łaski” – mówi ze słodyczą. Wiele przecierpiała, otrzymała jednak wszystko. Przede wszystkim od tych dzieci, których imiona są sylabami i dźwiękami: Tum, Tam, Ep, Po-Po, Muk, Wan. Dom, powstały w 2008 roku w Nonthaburi, 20 kilometrów na północ od Bangkoku, jest centrum rehabilitacji, ale przede wszystkim rodziną. Niewyobrażalne ziarno posiane w mieście, w którym nie ma podobnych dzieł dla dzieci, o ile nie są to sierocińce. Dzisiaj przebywa tutaj 15 małych gości, a codzienna praca to zarówno zajęcia z fizjoterapii, jak i czynności wykonywane w kuchni. Ale cel tego miejsca jest „tylko jeden”, mówi misjonarka: „Być okazją do tego, ażeby obecność Pana znów się wcieliła”.
Matki, które tu mieszkają albo pracują, przybyły tu przeważnie w bardzo młodym wieku, przepełnione strachem i wstydem, naznaczone „przekleństwem” swoich spastycznych albo opóźnionych w rozwoju maleństw, niepotrafiące ich kochać. „Biernie akceptowały swój los, pozbawione jakiejkolwiek nadziei. I przeżywały ogromną samotność” – mówi siostra Maria Angela. Żadna z nich nie wiedziała, co to takiego chrześcijaństwo, ale wszystkie miały seep ciai, „serce spalone bólem” oraz brutalnych mężów, alkoholików albo po prostu w ogóle nieobecnych. Ale dzisiaj ten, kto wchodzi do tego domu, pyta: „Kto jest czyją mamą?”. Ponieważ wszystkie zajmują się wszystkimi. „Z miłością, oddaniem, których nie mogłam sobie nawet wyobrazić”. Pochylają się nad każdym szczegółem i to jest ich najpiękniejsza modlitwa. „Miłość to nie sentyment – mówi siostra Maria Angela. – Miłość jest konkretną służbą, aż po zbrudzenie sobie rąk i dźwiganie ciężarów”.
W języku tai nie istnieje słowo darmowość. Trzeba sformułować całe zdanie: „Robię to tylko dlatego, że cię kocham, nie chcę nic w zamian”. Albo ujrzeć gest, miliony codziennych gestów wykonywanych za nic, z miłości. „W tutejszej kulturze podejrzliwość to coś naturalnego. Pytają cię: dlaczego się o mnie troszczysz?” – opowiada dalej siostra Maria Angela. Dom Aniołów jest owocem jej misji, która rozpoczęła się na długo przed jej przybyciem do Tajlandii. Jako dziewczyna, drobna i silna tak jak dzisiaj, pozostawiła Carpi, fortepian i serowarnię ojca, po tym jak na wszelkie możliwe sposoby próbowała uczynić swoje życie użytecznym. Po ukończeniu księgowości postanowiła zostać pielęgniarką, pracowała w parafii z osobami starszymi, niepełnosprawnymi… „Nic mi nie wystarczało”. Dopóki pewnego dnia jedna z jej przyjaciółek nie zapytała jej: „Czy ty chcesz oddać Jezusowi swój czas, czy siebie?”. Podczas spotkania z misjonarkami Maryi ksaweriankami (MMX) postanowiła już więcej nie planować swoich kroków. „Ktoś Inny miał decydować za mnie jak, gdzie i kiedy”.
W ten sposób trafia do Nowego Jorku, gdzie pracuje w Centrach Pomocy Życiu pośród matek, które chcą poddać się aborcji, i dziewczyn z Harlemu. Następnie w 1993 roku przybywa do Sierra Leone. Przez dwa lata uczy fizjoterapii i pracuje w centrum dla dzieci dotkniętych chorobą Heinego-Medina. Aż do porwania: 56 dni w rękach rebeliantów ze Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego, o głodzie, zarażając się malarią, wraz z innymi współsiostrami i setkami zakładników. A ona mówi z przekonaniem: „Nie było lepszego miejsca do bycia misjonarkami”. Wciąż płacze, gdy o tym opowiada, tak wiele przecierpiała, ale nie ma wątpliwości: „Widziałam znaki miłosierdzia. Pan był tam z nami”. Kobiety przywódców przynoszące potajemnie jedzenie, najmłodszy rebeliant, który powoli zmieniał postawę. I to oblicze Jezusa pędzla Velazqueza, to samo, które czci ich zgromadzenie, na obrazku podarowanym jej przez jednego z porywaczy. „Miłość odnajduje ukryte ścieżki, by pozostać prawdziwą, żywą”.
Siostra Maria Angela przybywa do Tajlandii 6 listopada 2000 roku, w wieku 41 lat, by podjąć wyzwanie Jana Pawła II dotyczące ewangelizacji Azji w Trzecim Tysiącleciu. Rozpoczyna na Północy, w prowincji Lampang, opiekując się chorymi. Po 2,5 roku prosi o przeniesienie do barakowego miasteczka Wat Chong na peryferie Bangkoku, by tam się modlić i pracować. Wsparciem dla niej jest parafia Naszej Miłosiernej Pani, gdzie pracuje także ojciec Adriano Pelosin, misjonarz z Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych, z którym zaczyna odwiedzać ludzi w slumsach, na motocyklu, opiekując się terminalnie chorymi na AIDS oraz niepełnosprawnymi, przede wszystkim dziećmi. Z tej codziennej posługi zrodził się, bez żadnego planowania, Dom Aniołów.
Lin jest jedną z mam. Gdy o sobie opowiada, dookoła zapada cisza, ponieważ rzadko to robi, oraz ze względu na to, co mówi: „Tutaj ugościł mnie Bóg, sam Bóg. Uczynił dla mnie to wszystko, co znajduje się w Ewangelii”. Przybyła tu z kilkoma swoimi rzeczami, spakowanymi w plastikowe reklamówki, i z małym Phumem. Wcześniej straciła pierworodną, chorą na serce córkę, a jej związek z mężem się rozpadł. Pewnego ranka, spoglądając przez okno, miała zamiar pozostawić Phuma w jakimś instytucie i skończyć ze sobą. Ale pośród dachów dostrzega krzyż. I przypomina sobie o łańcuszku, który widziała na szyi pewnej sister w szpitalu… Tutaj nie wiadomo nawet, co to takiego sister. Uchodzi za niewykwalifikowaną robotnicę do opieki nad chorymi. Dzisiaj Lin mówi do siostry Marii Angeli: „Wiesz, mae (mamo), zrozumiałam, że nigdy wcześniej nie wiedziałam, co to jest miłość. Nawet kiedy byłam w łóżku z mężem, byliśmy tylko dwoma znajdującymi się blisko siebie ciałami. Tutaj spotkałam prawdziwą miłość”.
To, co widać i czego się dotyka w tym domu, to dzieło miłosierdzia – „miłość wytryskuje” – mówi pokornie misjonarka – a miłosierdzie „jest kluczem otwierającym wszystkie drzwi – kontynuuje. – Nawet tego, kto nie wierzy”. Na początku, w czasie momentów modlitwy, mamy rozmawiały, przerywały, podśmiechiwały się. Ale ileż razy chciały, by siostra Maria Angela ponownie przeczytała im opowiadanie o stworzeniu świata, ponieważ nie mogły uwierzyć, że Bóg własną ręką, umysłem, sercem przygotował wszystko jak matka dla rodzącego się dziecka. „Sister, przeczytasz jeszcze raz? – pytały ją. – Nie wiedziałyśmy, że w tym wszystkim, co istnieje, kryje się tyle miłości”. Dla nich był to czysty przypadek. Z czasem niektóre z nich poprosiły o chrzest, dla siebie i dla dzieci.
Odnaleźć miłość Boga tu, gdzie nie ma miejsca na Boga ani w życiu, ani w refleksji. „Bóg” jest słowem tabu, tak jak słowo „ja”. „W książce Rahuli Walpoli o nauczaniu Buddy – opowiada siostra Maria Angela – Bóg jest wymysłem człowieka. Wymysłem jest także self, «ja», i nieśmiertelność duszy. Jesteś konglomeratem elementów: teraz jesteś, a jutro już cię nie ma. I każdy jest ucieczką dla samego siebie”. Budda nauczał 500 lat przed Chrystusem, a jednak istnieje mnóstwo powiązań ze współczesnym nihilizmem: „Drogą zbawienia jest odłączenie się od wszystkiego, także od pragnień, nawet dobrych, i od miłości, by znaleźć się w przestrzeni pokoju i nicości”.
Nieobecność „ja” nie jest żadną teorią. To jest praktyka. Życie staje się rosyjską ruletką. A więc wszystkie gesty, z których utkany jest dzień w tym Domu, są pozornie na nic. Jaki jest zysk? „Sam Bóg, który pozwala się spotykać, poznawać, nosić w ramionach i kochać w najmniejszych. Spotkanie z Jezusem w cztery oczy – odpowiada siostra Maria Angela. – Dla mnie”. Tak jak w jednym z najciemniejszych momentów, jakie przeżyła, w którym życie przywrócił jej Nit, jedno z dzieci z barakowego miasteczka. „Było z nim ciężko, strasznie rozrabiał. Następnie co jakiś czas się zatrzymywał i pytał mnie: «Sister, kochasz mnie?». To Chrystus pukał do mnie i mnie o to pytał”. Przywracał jej świadomość i odzyskiwała spokój.
Pierwszym gościem w Domu była Lek z dwójką dzieci. Siostra Maria Angela spotkała ją podczas jednej ze swoich wizyt w Children’s Hospital. Wchodzi do jednej z sal i znajduje ją skuloną na dwóch krzesłach obok leżącego w śpiączce 2,5-letniego Tama. Lek została porzucona przez męża, bez środków do życia, z drugim dzieckiem – urodzoną jako wcześniak córką Toon – którą nie potrafiła się opiekować. Tamtego dnia siostra Maria Angela, wracając do domu na motorze, wciąż myśli o tej kobiecie niosącej tyle krzyży. Ale nie ośmiela się pytać Boga: dlaczego?. „Nigdy nie ośmielam się o to pytać – mówi. – Ponieważ to jest tajemnica. Żadna odpowiedź nigdy nie byłaby wystarczająca. Odpowiedź otrzymuję, gdy z nimi żyję; gdy staję pośród tego wszystkiego, rodzi się odpowiedź. Trzeba «poślubić»» osoby. Tworzyć z nimi rodzinę”. Od tego spotkania z Lek prosiła Boga tylko o jedną rzecz: „Żebym mogła być Jego narzędziem, by On dalej był blisko niej”.
Pośród tysiąca przeciwieństw Lek porzuca slums, by zamieszkać w pobliżu parafii Naszej Miłosiernej Pani. Czas upływa, ona także się rozchorowuje, wydaje się, że waży mniej niż mały Tam, ale dźwiga go niestrudzenie całym ciałem naznaczonym ciężką pracą, która polega na wbijaniu pali w bagniste tereny, zanurzona po szyję w błotnistej wodzie. Zaczyna uczęszczać na katechezy, nawet jeśli – tak mówi – nic nie rozumie. Pewnego dnia, po jednej z lekcji, podchodzi do siostry Marii Angeli: „Bóg prosi mnie o to, o co poprosił Abrahama”. Zaczyna czytać co wieczór Biblię i zadawać mnóstwo pytań. Za każdym razem, gdy mąż wraca do domu, jest bita. Pewnego dnia Lek przybiega do siostry Marii Angeli: „Obiecaj mi, że nie będziesz się gniewać – prosi ją. – Powiedziałaś mi, żebym go więcej nie wpuszczała, wiem. Ale poprzedniego wieczoru, kiedy zapukał, pomyślałam o tym, czego uczy nas Jezus, o miłości nieprzyjaciół. I zadałam sobie pytanie, czy ufam Panu, nawet kiedy się boję. Dlatego mu otworzyłam. Tym razem był z nami krótko, a potem odszedł, nie robiąc nam krzywdy”. Podążając kalwarią upadków i ponownych narodzin, które mają coś z mahassachan, cudu, dzisiaj Lek jest ochrzczona, na chrzcie przyjęła imię Maria, i pomaga w katechizowaniu. Na lekcje przychodzi zawsze z synkiem dotkniętym mózgowym porażeniem dziecięcym, który wciąż bardzo potrzebuje opieki. Przyprowadza go, ponieważ on jest częścią jej świadectwa, jej życia, którego dotknął Bóg: „Gdyby mój Tam nie był taki, jaki jest, nigdy nie spotkałabym Pana”.
Siostra Maria Angela nie martwi się o to, co będzie po jej powrocie do Włoch. Ponieważ Dom jest w rękach tych kobiet, które najpierw były jak „Cyrenejki wobec nierozpoznanego jeszcze Chrystusa”, a potem zaczęły mówić tak, jak jedna z nich: „Ten Bóg Ojciec, Phrà Bida, którego poznałam dzięki tobie, jest blisko mnie, nawet kiedy płaczę w ciszy. Nawet kiedy jestem sama. Zawsze”.
Psalm 113 mówi: „Dźwiga z gnoju ubogiego, by go posadzić wśród książąt, wśród książąt swojego ludu” (Ps 113, 7–8). „Nie zrozumieliśmy jeszcze przesłania zbawienia, które niosą najubożsi – dodaje. – Pytanie «dlaczego» w obliczu prób życia zawsze jest to samo, tak samo pytano przed przyjściem Chrystusa. Ale wcześniej nie było Objawienia. Konkretnego faktu, którego się uczepiasz, a on ciągnie cię ze sobą”. Jej zdaniem to kwestia metody: „Sprawy Boże są niezrozumiałe. My chcemy zrozumieć, a potem zaakceptować. Tymczasem Bóg prosi nas: «Wierz Mi, służ tym osobom, a odkryjesz Mnie w nich»”. To doświadczenie jest przewodnikiem. „W tych latach odkryłam, że jestem bardziej zabłocona, grzeszna, upośledzona i zniewolona od nich. A niczego nie da się porównać z widokiem tego, jak Bóg przy pomocy swojej metody, która zawsze nas gorszy, zmienia nasze serce. Istnieje Obecność, która wszystko czyni nowym. Istnieje. Mój Boże, oczywiście, że istnieje!”.