W domu świętego Józefa
Jedyne na świecie, uznane przez Kościół, miejsce objawienia się ziemskiego ojca Jezusa. Dzisiaj w jego pobliżu wznosi się klasztor, który odwiedziliśmy... („Ślady”, nr 6/2012)Święty Józef wypowiedział tylko jedno zdanie, a w miejscu, w którym się ukazał, wytrysnęło źródło, bijące nieprzerwanie od czterech wieków. Dzisiaj w jego pobliżu wznosi się klasztor, zamieszkały przez klauzurowe siostry benedyktynki. Odwiedziliśmy go, odkrywając świat naznaczony przyjaźnią wydarzającą się niczym cud.
„Mamo, nie zapomnij włożyć do torby kartki z prośbami do świętego Józefa, którą dała mi twoja przyjaciółka. Leży na ławie”. Gdy spoglądam przez okno samochodu na łagodne wzniesienia Var w Prowansji (Francja), przypominam sobie dzisiejszy ranek i słowa zaspanego syna. Nigdy nie przestaje się prosić, za siebie i za tych, których się kocha. Wraz z upływem lat prośbę, modlitwę coraz bardziej przepełnia pokorna miłość. Tak jest również dzisiaj w Cotignac, w jedynym uznanym przez Kościół miejscu, gdzie w 1660 roku objawił się święty Józef, sam, bez Maryi i Dzieciątka; na miejscu objawienia wytrysnęło źródło z cudotwórczą wodą. To będzie dzień z nim i z klauzurowymi siostrami benedyktynkami, które od 1977 roku mieszkają w klasztorze wznoszącym się obok sanktuarium.
„Jesteśmy prawie na miejscu” – mówi mi Adele, towarzyszka podróży, a zarazem kierowca. Pięć lat temu z kilkoma przyjaciółkami z Bractwa św. Józefa (towarzystwo powołaniowe, zrodzone z charyzmatu księdza Giussaniego, gromadzące osoby wezwane do życia i pracy w miejscach, w których żyją – przyp. red.), dowiedziawszy się o objawieniu, przyjechały tu na pielgrzymkę i poznały siostry. Przed wakacjami Adele powiedziała mi: „Odwiedzamy je dwa razy w roku. Zawiozłyśmy im książki księdza Giussaniego. Wciąż dodają nam otuchy. Łączy nas serdeczna przyjaźń. Musisz je poznać. Zabierzemy cię tam ze sobą”.
I oto jestem z sześcioma towarzyszkami podróży, do dzisiaj w większości mi nieznanymi.
Za nami miasteczko, następnie wąska droga wzdłuż kolumnady z winorośli. Potem zakręt pośród lasu i w połowie góry ukazuje się „Monastère la Font Saint Joseph du Bessillon”. Jeszcze kilka minut i jesteśmy na miejscu. Z kościoła wychodzi kilku pielgrzymów. „Oto źródło” – mówi mi Irene. Znajduje się niemal na poziomie gruntu, w murze naprzeciwko wejścia do klasztoru, kurek osadzony w kamieniu, a powyżej napis: „Wy zaś z weselem wodę czerpać będziecie ze zdrojów zbawienia” (Iz 12, 3). Z tyłu, w niszy, figurka świętego Józefa, a obok koszyk z zapisanymi na kartkach intencjami. Wszystko jest takie proste, esencjonalne, tak ubogie, chciałoby się powiedzieć. Nie jest to jednak właściwe słowo. Cisza jest uderzająca, nie ciąży jednak.
Z Medei do Bessillion. W klasztorze czeka na nas siostra, która spędzi z nami około dwóch godzin, aż do Nieszporów. Gdy tylko zauważa moje przyjaciółki, uśmiecha się uszczęśliwiona, ściska je po kolei, zwracając się do nich po imieniu. Pyta, kogo brakuje. „Jak się macie? – zwraca się do Adele. – Niedawno odprawiłyśmy rekolekcje o cnotach: przede wszystkim o cnocie pokory, która jest zasadnicza dla świętego Benedykta. Trudne”. „Dlaczego?” – pytam. „Pokora jest cnotą, która musi wyłaniać się na nowo w każdej chwili, człowiek sądzi, że już ją posiadł, a tymczasem wciąż trzeba schodzić głębiej. Pokora to całkowite ubóstwo. To znaczy bycie tylko i wyłącznie odbiorcami Bożej miłości. Jesteśmy zarządcami Bożych darów”.
Prosiła, bym nie wyjawiała jej imienia. Jej spojrzenie jest pełne życia, jest przejrzyste. „To nie jest ważne, niech mi pani wierzy. To nie my musimy się pokazać”. Opowiada mi historię swojego powołania. Swoją historię. Mieszkała w okolicach Paryża. Skończyła filozofię. Przez 13 lat nauczała przedmiotów humanistycznych. „Byłam zdolną nauczycielką, ale zauważyłam, że niewiele mogę zrobić dla innych, nawet jeśli dawałam z siebie wszystko, co mogłam. Jako dziewczynka słyszałam wezwanie świętego Benedykta”. W 1979 roku przybywa do Bessillion, gdzie dwa lata wcześniej przeprowadziła się wspólnota 13 sióstr benedyktynek, które ze względów bezpieczeństwa, za przyzwoleniem Rzymskiej Kongregacji do spraw Duchowieństwa, musiały opuścić klasztor w Medei w Algierii. Jest pierwszą nowicjuszką. „Podczas Rewolucji Francuskiej klasztor został opuszczony, był więc w bardzo złym stanie. Wszystko było do odrestaurowania. Pomogło nam wielu darczyńców. Pamiętam anonimowego kelnera z Marsylii, który co miesiąc przysyłał nam datki. Natomiast znany architekt Fernand Pouillon ofiarował nam swoją bezinteresowną pomoc w odrestaurowaniu obiektu. W planach odbudowy pozostał wierny pierwotnemu projektowi. Powiedział nam, że jest to jego najpiękniejsze dzieło”.
Co wspólnego mają ze sobą święty Józef i święty Benedykt? „Obydwaj kochają ciszę, służbę, pokorne umiłowanie Chrystusa. Skrytość świętego Józefa jest ideałem świętego Benedykta. Całkowita pokora. Dlatego obydwaj są Ojcami Kościoła: jeden jest opiekunem Kościoła, a drugi Europy. W Medei była figura świętego Józefa, wtedy jednak nikt nie wiedział o objawieniu. To on przyprowadził nas do Cotignac. Za sprawą świętego Józefa poznałyśmy też wasz Ruch”. Potem dodaje, spoglądając na przyjaciółki: „Kiedy was poznałyśmy, zrozumiałam, że nie byłyście zwykłymi pielgrzymami. Widać było o wiele głębsze poszukiwanie duchowe, miłość do Kościoła, która nas łączy. Przywiozłyście też książki księdza Giussaniego”. Co was w nich zaskakuje? „Pojmowanie człowieczeństwa, człowiek”.
Siostra opiekująca się nowicjuszkami, znająca dobrze język włoski, wykorzystała podczas swoich lekcji książkę Czy można tak żyć? „Zauważyła, że siostry polubiły bardzo ten tekst, ponieważ nikt nie mówi o wolności tak, jak ksiądz Giussani”. A jak jest w jej przypadku? „Z ciekawości sięgnęłam po Ryzyko wychowawcze: to było jak porażenie piorunem. Nigdy wcześniej nie czytałam podobnej książki. Teraz Zmysł religijny. Zasadniczą intuicją jest jednak dla mnie współczesność Chrystusa. Tak jak w regule świętego Benedykta. Ksiądz Giussani w taki sam sposób proponuje drogę. Drogę wiary”. Zatrzymuje się na chwilę i spogląda na wiszące na ścianie zdjęcie Benedykta XVI. „Widzi pani, ja najpierw słucham Papieża, a potem czytam księdza Giussaniego – mówią to samo. Ten Papież zdumiewa mnie za każdym razem”.
Papież niedawno ogłosił Rok Wiary: co to oznacza dla was, sióstr klauzurowych? „Oznacza pogłębianie naszego powołania. Każdego dnia trzeba się nawracać. Nawrócenie polega na dążeniu do życia wiarą”. To mi nie wystarcza. Chcę zrozumieć więcej. Ale co znaczy żyć wiarą? „Próbę ogarniania osoby, wydarzenia, świata spojrzeniem Chrystusa. To jest droga, która nie pozostawia w spokoju. O to prosi nas Ojciec Święty. W klasztorze kontemplacyjnym, takim jak nasz, oznacza oddanie Bogu całego siebie, ażeby inni otrzymywali Jego łaski. Tajemnicę dotyka się dłonią. To, że On się pochyla. Czasem Bóg oddaje nam chwałę, kiedy ktoś pisze do nas z podziękowaniem za nasze modlitwy. Z naszej strony wszystko jest jednak bezinteresowne. Inni mogą z tego „czerpać korzyści” tylko wtedy, gdy my żyjemy w tej wolności. Dlatego potrzebujemy waszych modlitw”. Ich słowa przyprawiają o zawrót głowy, a jednocześnie są tak konkretne, że nie sposób nie myśleć o tym, jak bardzo żyją w świecie. „Wybaczcie, idę zawołać matkę przełożoną, chce się z wami przywitać. Przyniosłam wam coś do picia, jest na tacy”.
„Co za grad pytań!” – mówi mi Irene, moja tłumaczka. To prawda. Pytam o wszystko. Po kilku minutach przybywa matka przełożona. Spogląda na Giovanniego, fotografa, który nie przestaje pstrykać zdjęć. „To jakiś karabin maszynowy!” – woła ze śmiechem. Śmieje się także Giovanni. Rozumiem go. Energia tej kobiety jest porażająca, jest jedną z sióstr przybyłych z Algierii. Przedstawiają mnie. Mówi mi: „W Tracces (francuska wersja Śladów – przyp. red.) przeczytałam z wielkim zainteresowaniem artykuł o wyborach w Stanach Zjednoczonych. Trzeba wiedzieć, co się dzieje na świecie. Nie mamy zbyt wiele czasu na lekturę. Czytamy L’Osservatore Romano i Tracces”.
Dramat afektywności. Następnie bierze do ręki tłumaczone na język francuski książki księdza Giussaniego, które przywiozłyśmy ze sobą. Otwiera Alla ricerca del volto umano [W poszukiwaniu ludzkiego oblicza] i szepcze: „Asceza: dramat afektywności. To jest zasadnicza sprawa! Modliłam się od jakiegoś czasu o kogoś, kto mówiłby w taki sposób”. Wyjaśnia mi. „Mówię z punktu widzenia chrześcijańskiego. Przez długi czas afektywność w Kościele francuskim, pozostającym pod wpływami jansenizmu, była zamknięta w moralnym obowiązku, jako coś, co trzeba stłumić. Wraz ze świętą Teresą z Lisieux nastąpiło przejście od tego rodzaju moralności do fascynacji Bogiem. Bóg stworzył nam serce, abyśmy robili z niego użytek, abyśmy okazywali naszą miłość. Rozumiem, dlaczego Pius XI nazwał świętą Tereskę największą świętą współczesności. Dzisiaj natomiast dąży się do afektywności, której nie sposób kontrolować. Rozumie pani, dlaczego tak ważny jest ten tekst księdza Giussaniego?”. Rozumiem.
Czas dla nas się skończył. Dzwon wzywa na Nieszpory. Spotykamy się w kościele. Tutaj wszystko jest esencjonalne. Marmurowy ołtarz i dywan przywiozły ze sobą z Algierii pierwsze siostry. W niszy znajduje się najstarsza w Cotignac figurka świętego Józefa. Stojąc za kratą, słuchamy gregoriańskich śpiewów Nieszporów. Cisza napełnia się modlitwą. Również moją, chociaż nie otwieram ust.
Następnego ranka wracamy do klasztoru. Ta sama siostra czeka na nas z dwoma wielkimi albumami zdjęć: to ich historia, od Medei po Cotignac. Prace restauracyjne, konsekracja, krewni, przyjaciele, darczyńcy, którzy zaczęli z czasem odwiedzać klasztor. Gdy przekartkowuję album, dostrzegam zdjęcie z francuską mediewistką Régine Pernoud. Czy do sanktuarium przybywa wielu pielgrzymów? „Przyjeżdżają po trosze z całej Francji i nie tylko. Między czerwcem a wrześniem odbywają się pielgrzymki ojców, matek, małżeństw starających się o dziecko, ludzi poszukujących swojego powołania, dziadków. Widzimy ich przybywających w procesji. To piękna tradycja. Wszyscy zostawiają swoje karteczki. Uściślijmy jednak jedną rzecz: my niczego nie organizujemy. Kiedy pukają do klasztoru i proszą, my opowiadamy o objawieniu. Nasze dzieło polega na czymś innym”. Na czym? „W regule świętego Benedykta zostało napisane, że nieprzedkładanie niczego nad Boże dzieło oznacza nieprzekładanie niczego nad miłość do Chrystusa. A więc Bożym dziełem jest Chrystus. I to Chrystus znajduje się w centrum naszego życia. Liturgia Kościoła uobecnia Go przez 24 godziny na dobę. Dlatego nasz dzień jest pełen modlitwy. Nie lubię mówić recytowanej, to określenie bowiem kojarzy się z jakąś „administracyjną” czynnością. W ciągu całego dnia pracy poświęcamy około pięciu godzin. Teraz będąc z wami, pracuję. Piękne zajęcie!”. Czas „roboczy” się skończył. Żegnamy się. Siostry widzę po raz ostatni podczas mszy św.
Przed wyjazdem zapisuję moje intencje na kartkach przed figurą świętego Józefa. Zauważam, że jest ich wiele. Zawierzam je wszystkie.