Angelo Scola. Łono dla każdego „ja”
Pierwszy Plan - RodzinaSpotkanie rozpoczęło się 30 maja w Mediolanie. Pięć dni zebrań, katechez i świadectw poświęconych tematowi „pracy i świętowania” przyciągnęło – zgodnie z przewidywaniami – milion osób. Ich kulminacją było przybycie Benedykta XVI.
Jedyna w swoim rodzaju okazja do tego, by „głębiej odkryć piękno, dobroć oraz prawdę rodziny”, jak napisał kardynał Angelo Scola, arcybiskup Mediolanu i „pan domu”. Ale także szansa na to, by wybadać do końca źródło tego piękna, by na poważnie podjąć wyzwanie rzucone mężczyźnie i kobiecie pośród i ponad problemami pojawiającymi się w życiu rodzinnym. Chodzi nie tylko o wartości, których trzeba bronić, ustawy, które trzeba tworzyć, wiele – słusznych – batalii, które trzeba stoczyć, by obronić samą ideę oraz wartość rodziny. Jest coś bardziej radykalnego. Jest „ja”.
„Małżonkowie są dwoma ludzkimi podmiotami, «ja» i «ty», decydującymi się wędrować razem ku Przeznaczeniu: to, jakie fundamenty kładą pod swoją relację, jak ją pojmują, zależy od ich wyobrażenia o swoim życiu, od ich wyobrażenia o sposobie realizacji siebie” – przypominał na podobnym spotkaniu w Walencji w 2006 roku ksiądz Julián Carrón, przewodniczący Bractwa CL. A uczynił to, przywołując jedno z pierwszych wystąpień Benedykta XVI: „Właściwa relacja między mężczyzną i kobietą zakorzeniona jest w najgłębszej istocie człowieka (…). Nie można jej zatem odrywać od odwiecznego i zawsze aktualnego pytania, jakie człowiek zadaje, zastanawiając się nad samym sobą: kim jestem? kim jest człowiek?” (cyt. za: www.opoka.org.pl).
I to pytanie stanowi centrum tych stronic. Od wywiadu z samym kardynałem Scolą, który tematowi rodziny od zawsze poświęca szczególną uwagę, po opowiedziane historie. Historie rodzinne, a przez to właśnie historie miejsc, w których mężczyzna i kobieta dotykają istoty swojego powołania. Oraz relacji z Przeznaczeniem.
To jest pierwsza „szkoła komunii”. I zasadniczy podmiot gospodarczy. Oczekując na przyjęcie Ojca Świętego w „swoim” Mediolanie, kardynał ANGELO SCOLA wprowadził nas w temat rodziny, proponując jako punkt źródłowy wspólnego życia „efektywną miłość”…
Bezdyskusyjny „czynnik postępu”. I „coś solidnego, czego potrzebuje społeczeństwo, które topnieje”. Ale także wyzwanie, ponieważ „nie ma miłości bez obietnicy, nie ma obietnicy bez «na zawsze» i nie ma «na zawsze», jeśli nie do końca, do i po śmierci” – mówi w wywiadzie przeprowadzonym przez Alda Cazzulę, który został opublikowany w książce La vita buona (wyd. Mondadori). Tym – i czymś jeszcze innym – jest rodzina dla kardynała Angelo Scoli (70 lat), który od czerwca 2011 roku jest arcybiskupem Mediolanu, po tym jak przez dziewięć lat był patriarchą Wenecji. Jest pasterzem o dużym doświadczeniu, doskonałym teologiem i płodnym pisarzem (do La vita buona na półkach księgarskich dołączyła już Famiglia, risorsa decisiva, wyd. Messaggero). To w „jego domu” odbyło się Światowe Spotkanie Rodzin. To on 1 czerwca przyjął Benedykta XVI, dobrego przyjaciela, którego wizyta w Mediolanie była „nadzwyczajną obecnością, ponieważ jest uprzywilejowanym wyrazem jego zwyczajnej obecności” (lokalny Kościół „nie istniałby bez bezpośredniego odniesienia do postaci Piotra” – przypomniał arcybiskup w swoim Liście pasterskim do diecezji). On też rozpoczął mszą św., celebrowaną w uroczystość Zesłania Ducha Świętego 27 maja, to ważne wydarzenie, które siłą rzeczy idzie pod prąd, w historycznym momencie, w którym wiele osób uważa rodzinę za „zwyciężoną”, niemal wymarłą – historycznie bardziej kruchą, mało wspieraną w swoim codziennym życiu (przynajmniej we Włoszech), a wręcz kwestionowaną w swojej pierwotnej naturze.
Jaka jest zasadnicza różnica między rodziną a innymi relacjami, które w jakiś sposób chciałyby się z nią zrównać, niemal już w naturalny sposób?
Naturę tej „różnicy” pomaga nam pojąć antropolog Claude Lévy-Strauss, który przyznaje, że „społecznie wypróbowana jedność między mężczyzną a kobietą oraz ich dziećmi jest zjawiskiem uniwersalnym, obecnym w każdym i wszelkim rodzaju społeczeństwa”. To „uniwersalne zjawisko”, opisane przez badacza, którego nie można oskarżyć o katolicką partyzantkę, ma imię i nazywa się właśnie „rodzina”. Dzisiaj istnieją inne formy współdzielenia życia, trzeba je jednak nazywać w inny sposób. Właśnie dlatego, że występujemy na scenie pluralistycznych społeczności, tym ważniejszy jest powrót do „rzeczy takich, jakimi one są”, posługiwanie się precyzyjnymi nazwami dla ich zdefiniowania. Jako obywatele wszyscy jesteśmy wzywani do wnoszenia wkładu w dobre życie społeczne, do wysuwania własnej propozycji wspólnego dobra w zasadniczych kwestiach życia, nie wyłączając sposobu przeżywania uczuć i pięknej miłości. Odnosi się to również do propozycji – podkreślam słowo „propozycja” – którą chrześcijanie składają wszystkim. To małżeństwo pozwalające podnieść jakość miłości między mężczyzną a kobietą oraz odróżniające się od innych form współdzielenia życia ze względu na zasadnicze cechy – fakt, że jest związkiem między mężczyzną a kobietą oficjalnym, trwałym, wiernym, otwartym na życie, strzeżonym przez nierozerwalność.
Jest pewien fakt, który uważa się niemal za pewnik, tak bardzo jest ugruntowany: to na rodzinie zasadza się włoski system gospodarczy. Nasz przedsiębiorczy ład jest w znacznej mierze zasługą firm rodzinnych; sam system opieki społecznej bez „czynnika rodziny” prawdopodobnie już dawno pogrążyłby się w kryzysie. Jest to rodzaj nadzwyczaj wytrzymałej tkanki łącznej. Skąd jednak bierze się ta siła?
Rodzina jest rzeczywiście ważnym podmiotem gospodarczym. Jest ona nie tylko grupą konsumentów, ale również miejscem codziennego zaspokajania elementarnych potrzeb jej członków. Mogą oni liczyć na szereg dóbr „autowyprodukowanych”. Każdy z nas doświadczył, ile usług oraz prawdziwych dóbr pochodzi z pracy członków rodziny na rzecz dobrobytu wszystkich. Takie dobra nie są obwarowane prawami rynku ani nie są ujęte w rachunkach kosztów, a przecież są efektywne. Pomyślmy, na przykład, o formach ubezpieczeń społecznych gwarantowanych przez rodzinę. Czynią one z niej prawdziwą „jedność produkcyjną”: towarzyszenie i opieka nad osobami starszymi, chorymi oraz niepełnosprawnymi, wspieranie jej bezrobotnych członków albo poszukujących pracy… Chciałbym również wspomnieć o wychowawczej roli, jaką rodzina odgrywa w stosunku do dzieci, będących prawdziwym dziedzictwem, na które może liczyć państwo, aby się rozwijać. Im bardziej kieruje się wzrok na rodzinę, tym lepiej widać, w jak dużym stopniu jest ona generatorem „zasobów ludzkich”, nie tyle dlatego, że w niej reprodukuje się ludzka rasa, ale ponieważ może i potrafi ona przyczyniać się do rozkwitu człowieczeństwa. To z tego, a nie z innego powodu potrzebne są siły polityczne sprzyjające rodzinie, zdolne wesprzeć tak zasadniczy kapitał.
Wiele osób uderzył fakt, że Benedykt XVI, który często powraca do tego tematu i w jakiś sposób wyznaczył prawdziwą „drogę”, zbliżającą do spotkania w Mediolanie, poświęcił rodzinie również refleksje podczas ostatniej Drogi krzyżowej w Koloseum: „W utrapieniach i trudach nie jesteśmy sami; rodzina nie jest sama: Jezus jest obecny ze swoją miłością, wspiera ją swoją łaską i daje jej siły, by podążała naprzód. I to do tej miłości Chrystusa musimy się zwracać…”. Czy jest tak jednak dlatego, że wiele razy sił do stawiania czoła problemom poszukuje się gdzie indziej, również w rodzinach chrześcijańskich? Dlaczego łudzimy się, że relacja może w jakiś sposób wystarczyć sama sobie, za wyjątkiem sytuacji, kiedy przychodzi rozczarowanie albo trudności?
Ponieważ zamiast patrzeć na punkt źródłowy swojego wspólnego życia, na sakrament małżeństwa, wiele małżeństw wikła się w gęste sieci przygodnych trudności, skupiając się na tym, co dezorientuje i osłabia. Tymczasem trzeba patrzeć na początek, na łaskę płynącą z sakramentu, na tak wypowiedziane w dniu ślubu. Decydującą sprawą jest przyzwolenie na to, by bracia i siostry w wierze towarzyszyli nam w odkrywaniu, że kryterium, z którym trzeba stawiać czoła trudnościom w każdej rodzinie, jest prawdziwa miłość. Prawdę małżeństwu dostarcza nie tylko miłość afektywna, ale też efektywna. A o tę miłość można żebrać tylko u Chrystusa Oblubieńca Kościoła, Jego Oblubienicy, Jedynego, który naprawdę może ofiarować zdolność kochania bez wzajemności, kochania drugiego każdego dnia tak, jakby to był ostatni dzień, i kochania aż po przebaczenie.
Dlaczego wydaje się, że tak trudno jest dziś przekazywać wiarę dzieciom? Kiedyś było to niemal naturalne, dokonywało się „przez osmozę”…
Bardziej niż na łatwość albo trudność – określenia, które wydają się przywoływać ideę przekazywania wiary jako jakiejś techniki – chciałbym położyć nacisk na inną kwestię. Nie ma planów ani strategii, które wytrzymałyby uderzenie pytań o sens, kiełkujących w rzuconych w życie ludziach młodych, w dzieciach. Jedyną rozumną i dającą się przejść drogą jest droga autentycznego świadectwa. Uwaga jednak: trzeba to świadectwo pojmować nie jako osobisty wysiłek prowadzący do spójności – choć oczywiście to również jest potrzebne – między tym, co mówię, a tym, co robię, ale jako metodę poznawania rzeczywistości i komunikowania prawdy. Rodzice znajdują się pod specjalnym nadzorem. Dzieci – nawet jeśli czasem wydaje się, że jest inaczej – patrzą na rodziców, by zrozumieć, do kogo ostatecznie oni przynależą, na czym mogą „polegać”, kto nas u-bezpiecza. Sercem wychowawczego wyzwania jest prawda osób, które są w nią zaangażowane. Dlatego bardzo ważne jest, by dzieci patrzyły na swoich rodziców jako na część ludu, Kościoła, który wędruje w historii podtrzymywany, wspierany oraz, jeśli trzeba, korygowany przez działanie Ducha Zmartwychwstałego Jezusa.
Dlaczego na temat spotkania zostały wybrane „praca i świętowanie”? Jakie jest źródło powiązania między rodzinnymi uczuciami, pracą a odpoczynkiem?
Temat tego nadzwyczajnego spotkania jest, według mnie, wyjątkowo trafny, ponieważ mówi o tym, jak osąd wiary może oświecać i wywyższać codzienne aspekty naszego życia. Tytuł, w istocie, wiąże zasadnicze wymiary ludzkiego doświadczenia. Rodzina, łono, w którym zostaje zrodzone i wzrasta „ja”, jest nieodzowną „prymarną społecznością”, która scala i pozwala rozwijać się konstytutywnym różnicom ludzkiej istoty: różnicy płciowej między mężczyzną a kobietą oraz różnicy pokoleniowej (dzieci, rodzice, dziadkowie). Jest to pierwsza, niezastąpiona, „szkoła komunii”: w niej uczymy się miłości jako „pracy”, wolnej od sentymentalizmów. Miłości prawdziwej i efektywnej, o której mówiliśmy wcześniej. Praca jest środowiskiem, w którym każdy opowiada o sobie i „współpracuje”, przy pomocy swoich zdolności oraz poprzez trud, na rzecz twórczego działania Ojca oraz odkupicielskiego działania Jezusa. Uwaga jednak: jeśli praca jest przeżywana w oddzieleniu od uczuć, nie jest już więcej motorem wzrostu oraz spełnienia osoby, ale powodem osłabienia „ja”, ponieważ może doprowadzić do dezintegracji konstytutywnych dla niego relacji. Tutaj otwiera się przestrzeń dla odpoczynku i świętowania. To podczas odpoczynku zostaje odzyskana równowaga między uczuciami a pracą, bowiem pozwala on prawdziwie zregenerować się każdemu członkowi rodziny w imię utrzymania dobrych relacji w domu i poza nim. A szczególny odpoczynek to świętowanie: „Będziemy ucztować i bawić się – mówi miłosierny ojciec – ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 23-24). To jest model prawdziwego święta, możliwość zaczynania od nowa, ofiarowana każdego dnia przez Zmartwychwstałego Chrystusa.
CYTATY
„Małżeństwo i rodzina nie są bynajmniej przypadkową strukturą socjologiczną, wytworem szczególnych uwarunkowań historycznych i ekonomicznych. Przeciwnie, właściwa relacja między mężczyzną i kobietą zakorzeniona jest w najgłębszej istocie człowieka, i tylko przyjmując taki punkt wyjścia, można ją zrozumieć. Nie można jej zatem odrywać od odwiecznego i zawsze aktualnego pytania, jakie człowiek zadaje, zastanawiając się nad samym sobą: kim jestem? kim jest człowiek? Tego pytania z kolei nie można oderwać od pytania o Boga: czy Bóg istnieje? (…) Jakie jest Jego prawdziwe oblicze? (…) Powołanie do miłości jest tym, co czyni człowieka prawdziwym obrazem Boga: człowiek upodabnia się do Boga w takiej mierze, w jakiej staje się istotą, która kocha”.
Kongres poświęcony „Rodzinie i wspólnocie chrześcijańskiej”, 6 czerwca 2005 r.
(cyt. za: www.opoka.org.pl)
„Osobowe i wzajemne «tak» mężczyzny i kobiety otwiera perspektywę dla przyszłości, dla autentycznego człowieczeństwa każdego z nich, a zarazem ma na celu przyjęcie daru nowego życia. Dlatego to «tak» osobowe musi być zarazem «tak» oznaczającym publiczne przyjęcie odpowiedzialności, przez które małżonkowie zobowiązują się do wierności, gwarantującej również trwałość wspólnoty. Nikt z nas bowiem nie należy wyłącznie do samego siebie: każdy musi zatem w głębi swojego wnętrza poczuwać się do odpowiedzialności publicznej. Małżeństwo jako instytucja nie jest zatem nieuprawnioną ingerencją społeczeństwa lub władzy, narzuceniem z zewnątrz jakiejś formy temu, co stanowi najbardziej osobistą rzeczywistość życiową; jest natomiast potrzebą wpisaną w samą naturę małżeńskiego przymierza miłości”.
Kongres poświęcony „Rodzinie i wspólnocie chrześcijańskiej”, 6 czerwca 2005 r.
(cyt. za: www.opoka.org.pl)