
Otwarte drzwi, żeby nie uciec
Dzień w Domu Betania w Rimini, skąd więźniowie nie uciekają, mimo że nic ich nie ogranicza. I gdzie również wolontariusze uczą się najważniejszego prawa życiaSą takie sytuacje w życiu, które znienacka potrafią poruszyć głęboką strunę w człowieku. I od tamtej pory nic już nie jest takie samo. Coś takiego przydarzyło się Laurze, a opowiada o tym, gdy jedziemy z Pesaro, gdzie mieszka, do Coriano, położonego na wzgórzach wznoszących się nad Riccione.
Pewnego wieczoru ubiegłego roku zobaczyła na Instagramie post znajomej: „Było to zaproszenie na kolację do pewnej parafii w Rimini. Dochód miał zostać przekazany na rzecz Domu Betania, prowadzonego przez Wspólnotę papieża Jana XXIII, dzieła założonego przez księdza Oreste Benziego”. Mieszkają tu więźniowie, którzy za zgodą sędziego postanowili spędzić czas we wspólnocie i rozpocząć program reintegracji ze społeczeństwem. Dom Betania to pierwsza z 13 placówek – 11 we Włoszech i dwóch w Kamerunie – powstała w 1973 roku, aby zapewnić schronienie Marino Catenie, osobie z problemami psychicznymi, która właśnie wyszła z więzienia; Marino zmarł rok temu w wieku 81 lat. Tak powstała CEC (Wspólnota Wychowawcza z Więźniami) – otwarte domy, bez żadnych restrykcji, zgodnie z brazylijską metodą APAC, w których więźniowie mieszkają z osobami niepełnosprawnymi lub chorymi psychicznie, co pozwala im zrozumieć, że są zasobem dla innych.
„Postanowiłam pójść na kolację z ciekawości – kontynuuje Laura. – Było nas 350 osób, a przy każdym stole siedział jeden więzień. Przy moim swoją historię opowiadał tunezyjski chłopak”. Podczas podróży do Włoch łódź płynąca przed nim wywróciła się i prawie wszyscy pasażerowie zginęli. Spojrzał śmierci w twarz. Będąc w naszym kraju, popełnił serię przestępstw i otworzyły się przed nim drzwi więzienia. Aż trafił do CEC. „Ta historia odkryła przede mną zupełnie nowy świat – wyznaje Laura. – Mną, która nigdy nie chciałam słyszeć o więzieniu i więźniach, żeby nie zakłócić sobie spokojnego życia. Wtedy poprosiłam przyjaciół, żeby opowiedzieli mi o tym miejscu. Ich odpowiedź brzmiała: «Chodź z nami w poniedziałek wieczorem na gest charytatywny, a zobaczysz»”.
Kontynuuje: „Kiedy pierwszy raz poszłam do Domu Betania w Coriano, spotkałam chłopaka, który wydawał się dorosłym mężczyzną, zważywszy na to, co przeżył. Gennaro opowiadał mi rzeczy, które były dla mnie niemal niezrozumiałe”. Pochodził ze Scampii w Neapolu. Jego ojciec był alkoholikiem, a matka z trudem zdobywała pieniądze na wyżywienie jego i brata. „«Lauro – opowiadał mi Gennaro – kiedy wychodziłem z domu, ktoś zawsze pytał: ‘Chcesz zarabiać dużo pieniędzy?’. Trudno odmówić tym łatwym pieniądzom, kiedy nie masz co jeść. Zacząłem handlować narkotykami, ograbiać domy i kraść samochody. Wkręciłem się w tak wielki biznes, że nie dało się już z niego wyjść». I tak trafił do więzienia. Najbardziej fascynuje mnie to, że rozmawiając z nim, odkryłam, że ma takie samo serce jak ja, takie same potrzeby jak ja. Chociaż nigdy nie kradłam ani nie handlowałam narkotykami”.
Od półtora roku, od tamtego pierwszego razu, Laura co poniedziałek wieczorem spotyka się z tymi „chłopakami” – tak ich nazywają, choć wielu z nich już nimi nie jest. Większość to Tunezyjczycy, Algierczycy, Marokańczycy. Rozmowa z nimi ma w sobie coś, co ściąga ją z kanapy, nawet zimą, i każe wsiąść do samochodu, żeby pojechać do Coriano.
Docieramy na miejsce. Zanim wejdziemy do salonu, wolontariusze przechodzą przez kaplicę Domu. Czytamy fragment Sensu gestu charytatywnego, tekstu księdza Giussaniego: „O jaką potrzebę innych chodzi? (…) A gdyby to, co ja oferuję, nie było wcale tym, czego inni naprawdę potrzebują?” (s. 2). Wyzwanie nie jest błahe. „Zobaczymy dziś wieczorem” – mówi ktoś. Zazwyczaj rozmawia się w parach. Dziś wieczorem postanawiają spotkać się wszyscy razem, około 10 wolontariuszy z taką samą liczbą mieszkańców Domu.
Głos zabiera Anna Rita z Rimini: „Dziś wieczorem proponujemy porozmawiać o wolności. Czym ona tak naprawdę jest i co czyni nas wolnymi? To pytanie nie jest tylko do was, jest do wszystkich”. Jasne, taki temat, z więźniami… Komu jednak leży bardziej na sercu niż im? Nicola bierze gitarę. Razem śpiewają Liberi liberi („Wolni, wolni”) Vasco Rossiego: „Jesteśmy wolni, ale wolni od czego?” – mówi piosenka. Wyświetlają scenę z filmu Skazani na Shawshank: Andy’emu, głównemu bohaterowi, udaje się namówić wszystkich więźniów, by wysłuchali utworu Mozarta. Na chwilę serca wszystkich się rozgrzewają. I nawet gdy Andy trafi do więzienia, wspomnienie tych nut sprawi, że pobyt w „ciupie” będzie znośny. Jakie są warunki wolności? Andy zdaje się sugerować, że istnieje coś, co pozwala czuć się wolnym w każdej sytuacji.
Rozpoczyna się dyskusja. Gorąca i szczera: „Jestem w areszcie. Nie jestem wolny. Wy jesteście”; „Człowiek musi odnaleźć wewnętrzny pokój”; „Istnieje trudna relacja między wolnością a uwięzieniem. A nadzieja? Kiedy jest, trudno sobie z nią poradzić”; „W więzieniu twoja godność zostaje zdeptana”; „Aby być wolnym, trzeba szanować godność innych”; „My jednak nie uszanowaliśmy godności tych, których skrzywdziliśmy”; „Ale więzienie nie jest sprawiedliwe. Nie ma możliwości reintegracji”. Potem jeden głos odłączył się od chóru: „Bez aresztu nadal popełniałbym przestępstwa. Przed więzieniem czułem się jak uwięziony. Po latach «w więzieniu» poczułem się wolny. Człowiek zaczyna nadawać sens innym rzeczom: «na zewnątrz» nadaje się wartość rzeczom, które nie przynoszą szczęścia”.
Więzienie jest zatem pożyteczne, odpowiada Teresa, wolontariuszka. „Daje inną perspektywę. Inaczej postrzegasz relacje, pracę”. Wyznaje: „W tych miesiącach w całym tym pośpiechu związanym z pracą czułam się jak niewolnica tego, czego świat od ciebie wymaga”. Wyzwanie nie zostaje jednak podjęte: „Czuję się tu bardziej zamknięty niż za kratami. Tu, gdzie brama jest otwarta i mogę ją przekroczyć, kiedy tylko zechcę…”.
Więźniowie nie dają się „przekonać”. Jak mówi Sens gestu charytatywnego, „ja nie wiem, nie jestem w stanie określić, czego oni naprawdę potrzebują. Jest to miara, której ja nie posiadam” (s. 2). Jednak w CEC pojawia się też iskra. Anna Rita, kilka dni później, opowie mi o rozmowie z Tunezyjczykiem, „strasznym, z ziejącą przemocą twarzą. Wylał na mnie całą swoją złość, gniew, chaos, który w nim tkwił. Nie wiedziałam, jak do niego podejść. Powiedział mi, że przebywał w więzieniu w Forlì, na co ja: «Czy poznałeś tam kapelana? To mój przyjaciel». W tym momencie uśmiechnął się do mnie szeroko, mówiąc: «Oczywiście, że znam księdza Enza! To on po raz pierwszy nazwał mnie ‘synkiem’». Mówię mu: «Gdybyś teraz na siebie spojrzał, zrozumiałbyś, że ty też masz serce». Rozpłynął się jak śnieg w słońcu. Zaczęliśmy rozmawiać po ludzku, o pięknych rzeczach, które mogą się wydarzyć. Kiedy jest coś, co cię poruszyło, można na nowo otworzyć cały dialog, świat. Od tego dnia był we wspólnocie w zupełnie inny sposób”.
Albo Teresa: „Przez prawie rok rozmawiałam z Ishamem, 40-letnim Marokańczykiem, bardzo inteligentnym, odsiadującym wyrok za narkotyki. W swoim mieście był «królem» handlu narkotykami, podziwianym i wychwalanym przez wszystkich, potem go złapali i wsadzili do więzienia. Wtedy wszyscy go opuścili i zadał sobie pytanie: czym jest prawdziwa przyjaźń? W Domu Betania przeżył wspaniałą podróż, zostając nawet jego kierownikiem. W pewnym momencie zaproponowano mu pracę w restauracji niedaleko Rimini, mimo że mógł wrócić do swojego domu. Musiał zaryzykować swoją wolność: wrócić do rodzinnego miasta, ryzykując powrót do handlu, albo obrać inną drogę. Musiał zrozumieć, co jest dla niego najlepsze. Jego decyzja pomogła również mnie” – przyznaje Teresa. – Każdego dnia my również jesteśmy wezwani do podjęcia decyzji, czy nadal stosować własną miarę dotyczącą rzeczywistości, czy dać się zaskoczyć komuś, kto składa nam propozycję wykraczającą poza nasze ramy”.
CZYTAJ TAKŻE: Misja i męczeństwo
Czas rozmów o wolności mija bardzo szybko. Jeszcze kilka pieśni: Vecchioni z Sogna, ragazzo, sogna („Marz, chłopcze, marz”) i La notte che ho visto le stelle („Noc, kiedy widziałem gwiazdy”) Claudia Chieffa. Wychodzimy z pytaniem na następny raz: kiedy poczułeś się naprawdę wolny? Wracamy do kaplicy na modlitwę i kilka słów: „Oczywiście, zaproponowanie tutaj podobnego tematu… – wykrzykuje ktoś. – Pomyślałem o tej «naiwnej śmiałości», o której mówi ksiądz Giussani. Nosimy ją w sobie, pomimo naszych ograniczeń, ponieważ jesteśmy pewni drogi, którą podążamy. Tylko to czyni nas śmiałymi i odważnymi”.
Wracamy do samochodu z Laurą: „W poniedziałkowy wieczór zabieram do domu wielką pełnię człowieczeństwa, nie człowieczeństwa moich «spokojnych» przyjaciół, ale człowieczeństwa cierpiącego, takiego, które pragnie mieć nadzieję” – mówi. I kontynuuje: „Muszę milczeć w drodze do domu, ponieważ odczuwam potrzebę chronienia w sercu tego, co Chrystus, z łaski, pozwolił mi przeżyć i odkryć, pomimo mojego instynktownego «nie» dla więzienia i więźniów”.#Ślady