Damó Chour z kambodżańskimi dziećmi z Prey Veng, które nauczał

W szkole Damó

Historia pierwszego jezuity z Kambodży, opowiedziana ze zdumieniem i wdzięcznością przez przyjaciela-misjonarza, który wyświęcił go na kapłana
ks. Alberta Caccaro - misjonarz PIME w Kambodży

W tym roku święcenia kapłańskie przyjął Damó Chour, pochodzący z Kambodży. Nie jest to pierwszy kapłan z Kambodży, bowiem jest już ich około dziesięciu, ale pierwszy ksiądz jezuita z Kambodży! Dlatego o ile Franciszek jest pierwszym w historii papieżem jezuitą, tak Damó to nasz pierwszy jezuita w historii tego małego kraju w Azji Południowo-Wschodniej. Odkładając jednak na bok retorykę, liczy się właśnie historia, jego historia. W istocie uważam, że nasza biografia jest także naszą pierwszą teologią.
Na tych stronach Damó jest sfotografowany, gdy tuż po święceniach kapłańskich przytula swoją mamę lub gdy pomagam mu ubierać szaty kapłańskie, a dokładnie ornat. Jednak spośród tych zdjęć najbardziej podoba mi się Damó w działaniu: Damó nauczyciel, nauczyciel biednych, kiedy wiele lat temu jeździł, aby nauczać abecadła języka khmerskiego dzieci w wioskach lub na obrzeżach Prey Veng, miasta, w którym wspólnie założyliśmy pierwszą małą szkołę średnią, matkę pozostałych trzech wybudowanych później. Po latach nie mogę myśleć o mojej przygodzie misyjnej bez Damò. Kiedy w tekstach z Dnia Inauguracji Roku Pracy CL czytam o „przyjaźni troszczącej się o swoje przeznaczenie”, o tym, że „wszystko inne przyjdzie jako dodatek” i że to „uwalnia nas od presji bycia uznanym przez świat”, cóż, myślę o Damó, bez którego moja przygoda misyjna nie byłaby taka sama. Teraz to właśnie ta pamięć historyczna mnie ocala, napełniając zdumieniem i wdzięcznością.

Ojciec Alberto Caccaro pomaga Damó Chourowi po raz pierwszy założyć ornat

Dostąpiłem łaski poznania Damó ponad 20 lat temu, kiedy uczyłem się jeszcze języka khmerskiego. Od tego czasu, choć oddaleni od siebie ze względu na różne życiowe obowiązki, już nigdy więcej się nie rozstaliśmy. Kiedy wysłano mnie do Prey Veng, mojej pierwszej misji, nadal miałem to szczęście, że Damó pracował jako wolontariusz w weekendy, studiując jednocześnie na Królewskim Uniwersytecie Prawa i Ekonomii w Phnom Penh, stolicy Kambodży, ale dopiero po ukończeniu studiów w 2006 roku zdecydował się przyjechać do Prey Veng, żeby pracować w pełnym wymiarze godzin, aby wspierać moją młodzieńczą przygodę misyjną. Myślałem, że gdy skończy studia, wybierze inną drogę, inną karierę. Faktycznie jego kierunek studiów, jako dwujęzyczny (khmerski i francuski), uchodził za prestiżowy, gdyż przygotowywał najlepszych studentów do ewentualnej kontynuacji studiów we Francji. Kiedy zatem w ostatni weekend przed zakończeniem roku akademickiego zwierzyłam mu się, że boję się, iż go stracę, powiedział: „Nie martw się, ojcze, jeszcze się zobaczymy”. Przyjechał zatem do Prey Veng i pozostał tam do 2012 roku, a następnie wstąpił do nowicjatu jezuickiego w Quezon City na Filipinach. Potem odbyła się trwająca około dziesięciu lat formacja, bez żadnych ulg, na Uniwersytecie Teologicznym w Manili, aż do święceń kapłańskich.

Zatem to łaska przyjaźni z Damó napełniła moje życie znaczeniem i pracą w tych latach i przez wszystkie lata, które miały nadejść. Damó przyjął chrzest w 2000 roku, w wieku 16 lat, jako czysty dar od Boga. Racjami, które skłoniły go do poproszenia o to, by zostać chrześcijaninem, była pokora i skromność Jezusa, Syna Bożego, łączącego swoją boskość z człowieczeństwem, bliskość Kościoła wobec prostych ludzi, troska o ubogich i o tych ostatnich, do których jednak trzeba jeszcze dotrzeć. Z tego powodu przez lata spędzone w Prey Veng wcale nie było trudno wciągnąć Damó w szalone przygody, aby udał się do najodleglejszych wiosek i tam zorganizował to, co wówczas nazywaliśmy „mobilnymi bibliotekami”. Załadowywał książki i na motocyklu jechał 40–50 kilometrów polną drogą do tych wiosek, które uznaliśmy za odpowiednie miejsca, aby zebrać dzieci i nauczyć je czytać, a także uczynić z tych książek ścieżki stwarzające możliwości na przyszłość. Następnie wracał do domu zadowolony, z całą pewnością irlandzkiego poety Patricka Kavanagha, że „przeszedł przez pola, które nie były częścią ziemskich posiadłości”. Nie tylko te perypetie zadecydowały o przeprowadzce Damó do Prey Veng. Po kilku latach pracy i przemierzeniu kilometrów dróg biegnących przez wsie i bagna zaczęliśmy marzyć o własnej szkole, w której troska o uczniów i pasja do wiedzy mogłyby nadać smak naszemu i ich życiu. W ten sposób Damó dosłownie oddał swoje imię i twarz budowie naszej pierwszej szkoły, małego, prowincjonalnego liceum, które wkrótce zyskało sławę i przez lata wykształciło setki młodych ludzi dzięki tej „odmienności”, która, dosłownie, jest po prostu pięknem Chrystusa. W istocie kilka lat później niektórzy byli uczniowie tej pierwszej szkoły umożliwili utworzenie drugiej, potem trzeciej, a następnie czwartej szkoły, ale to wszystko nie wydarzyłoby się bez jego początkowej odwagi i odniesionego sukcesu. Prawdopodobnie ta pasja do wychowywania i szkoły jako środowiska życiowego jest także powodem, który zbliżył go do jezuitów.
Podczas uroczystości święceń kapłańskich, po nałożeniu rąk, Damó poprosił mnie, abym był obok jego matki i pomógł jej przebrać go w szaty kapłańskie. W szczególności w ornat, który tradycyjnie ma na celu obleczenie kapłana w samego Chrystusa lub lepiej: nałożenie „jarzma Chrystusowego” i uczynienie go alter Christus. Znaczenie to można wywnioskować z modlitwy odmawianej niegdyś przez księży podczas zakładania ornatu: „Domine, qui dixisti: Iugum meum suave est, et onus meum leve: fac, ut istud porta sic valeam, quod consequar tuam gratiam. Amen” – „Panie, który powiedziałeś: «Moje jarzmo jest słodkie, a moje brzemię lekkie», spraw, abym mógł je dźwigać, aby zasłużyć na Twoją łaskę”.

Uścisk matki i syna w dniu święceń kapłańskich

Co więcej, zgodnie z etymologią słowa càsŭla odnosi się ono do rudery, małego domu lub chaty. Zakładanie ornatu, a zatem oblekanie w Chrystusa, oznacza uczynienie Go swoim dachem, swoim domem, swoim przybytkiem. Tak jak dla każdego księdza, tak i dla Damó. My, księża, nie mamy własnej rodziny. Dlatego właśnie „doświadczenie komunii między nami i w Kościele czyni nas dojrzałymi w wierze... im dłużej idziemy, tym bardziej odkrywamy, że cała nasza konsystencja polega na przynależności do Jego obecności”: Ty, o Chryste, jesteś naszym domem, naszym przybytkiem, naszym odzieniem, naszym pokarmem… Ty, o Chryste, jesteś naszym pragnieniem.

CZYTAJ TAKŻE: Aleppo. „Nie zapominajcie o nas”

Dziękuję, Damó! Dzięki współpracy z tobą ta ziemia i szkoły, które zbudowałeś, stały się domem: dla mnie i dla wielu. Teraz to ja proszę cię o błogosławieństwo, abym nosząc ten ornat codziennie i odprawiając Eucharystię, zawsze mógł czuć się tu jak w domu. Najnowszy zbiór listów z Kambodży zadedykowałem Damó jako znak wdzięczności za przyjaźń, która nigdy się nie kończy: tytuł brzmi Immensi desideri. Un po’ di fede e un’infinita libertà („Ogromne pragnienia. Trochę wiary i nieskończona wolność”, Fondazione Prime editore).