Jeden dzień razem

Krótko po rosyjskiej agresji na Ukrainę warszawska wspólnota CL podjęła gest towarzyszenia uchodźcom z Ukrainy. Kto może odpowiedzieć na ich wszystkie pragnienia?

W ramach gestu charytatywnego wspólnota zorganizowała i sfinansowała wynajem mieszkania dla kilku mam z piątką dzieci, a członkowie wspólnoty towarzyszyli uchodźcom w różnych sprawach życia codziennego. Następnie przygotowane zostało niewielkie mieszkanie dla Ani z Ukrainy i dwójki jej dzieci. W międzyczasie zrodził się pomysł, aby zorganizować całodzienną wycieczkę połączoną z piknikiem dla grupy uchodźców.

Wycieczkę udało się zrealizować w sierpniu 2022 r. Wzięło w niej udział ponad 80 uchodźców z Ukrainy (głównie mamy z dziećmi w wieku 3 -17 lat z miejscowości takich jak: Donieck, Mariupol, Irpień, Chersoń, Kijów i wielu innych) aktualnie mieszkających w Bramkach niedaleko Warszawy. Cała inicjatywa była możliwa dzięki współfinansowaniu AVSI i rodzin wspólnoty warszawskiej CL.
Celem, który przewodził naszym działaniom była „potrzeba zainteresowania się drugimi (...) ludźmi żyjącymi w gorszych niż my warunkach (...), którą nazywamy prawem istnienia” (ks Luigi Giussani - Sens gestu charytatywnego).
Z racji niedzieli pierwszym miejscem spotkania było sanktuarium Loretto pod Warszawą, gdzie mieliśmy możliwość wspólnego uczestniczenia we mszy św. Wiedzieliśmy wcześniej, że część Ukraińców wyraziło taką potrzebę, by razem z nami uczestniczyć we mszy św., co zaowocowało czytaniem przez nich II czytania w języku ukraińskim.
Następnie autokarami dojechaliśmy do gospodarstwa agroturystycznego - Stajnia Kaliska. Gospodarze czekali na nas z szeregiem atrakcji: posiłek, grill, przejazdy bryczką, karmienie zwierząt, jazda w siodle, trampolina, piaskownica z zabawkami, kajaki i sąsiedztwo uroczej rzeki Liwiec. Ze swojej strony przygotowaliśmy zabawy, śpiewy, malowanie twarzy dzieciom, napoje, owoce, przekąski, słodycze.

Ale to wszystko było tylko przyczynkiem do dużo głębszych spotkań, jakie dokonywały się przez fakt bycia razem. Każdy z nas ma swoje własne doświadczenie, którym dzieliliśmy się między sobą i które tylko w jakiejś części możemy przekazać poniżej w osobistych świadectwach. Bo czasami brakuje słów, by nazwać to, co widzieliśmy w oczach naszych przyjaciół Ukraińców: ich szczęście, radość i wdzięczność - tak dzieci jak i dorosłych, ale także ból, cierpienie, niemoc wypływającą z faktu wojny i rozłąki z bliskimi. Jeden z naszych przyjaciół zadał pytanie - „Kto może odpowiedzieć na te nasze wszystkie pragnienia? Naprawdę odpowiedzieć?”.



Adrian: Takie doświadczenia ubogacają przede wszystkim nas, dają nam szansę doświadczyć, jak możemy się cieszyć spotkaniem z osobami, które były na tyle otwarte, żeby nam zaufać i wybrać się z nami na tą jednodniową wycieczkę. Nieocenione jest także to, że mogliśmy spędzić ten czas razem z przyjaciółmi z naszej warszawskiej wspólnoty. Dodam, że mszę organizowaliśmy z moim przyjacielem ojcem Michałem Draganem OP z Biskupowa, który prowadził akurat rekolekcje w Loretto. Pamiętam, jak się zastanawialiśmy, gdzie i jak będziemy mogli naszą grupę pomieścić, czy będzie można ich zaprosić do uczestnictwa np. w czytaniach, trochę się martwiliśmy, jak i gdzie odnaleźć czytania po ukraińsku, czy uda się skierować do nich jakieś słowo w ojczystym języku. W drodze nad Liwiec o. Michał stwierdził: „Adrian, zostawmy coś Maryi i Maksymilianowi”. Ja czułem to prowadzenie przez cały dzień.

Gosia: Zobaczyłam trzy kobiety siedzące przy długim stole i nie mające ze sobą żadnej relacji. Podeszłam, przedstawiłam się i zaczęłam rozmowę. Na ich twarzach pojawił się uśmiech i wywiązała się rozmowa. Każda opowiadała o sobie, swoich dzieciach, bliskich pozostawionych na Ukrainie. Mówiły chętnie, poruszały kwestie leżące im na sercu, jakby czekały, że ktoś je wysłucha. Na pytanie skąd pochodzą i moje pokazywanie tych miejsc na Google Maps zainteresowały się sobą i zaczęły między sobą wymieniać myśli, co przeżywa ich kraj, jak walczą ich mężczyźni i zaufanie, że zwyciężą. Jedna z tych kobiet (babcia z dwojgiem wnucząt od ok. 6 miesięcy w Polsce) była już w wielu miejscach w naszym kraju i zawsze spotykała się z zainteresowaniem i pomocą. Opowiadając o tym z wdzięcznością, mówiła, że ciągle zadaje sobie pytanie - „dlaczego my to robimy i nie ustajemy w pomocy uchodźcom i Ukrainie” - dodała - nie mogę zrozumieć, a potwierdzały to jej oczy. Dla tego jednego spojrzenia warto było zrobić ten gest, chociaż później widziałam więcej takich oczu.



Jakub: Sytuacja, jaką obserwujemy na Ukrainie jest dla mnie wstrząsająca i stanowi wezwanie do udzielania konkretnej odpowiedzi. Propozycja Adriana, aby zorganizować wycieczkę dla grupy uchodźców z Ukrainy wydała mi się bardzo trafna, gdyż są to ludzie obciążeni ogromną traumą, którzy potrzebują chwili wytchnienia, zwykłych ludzkich radości, a miejsce zaproponowane przez Adriana jest naprawdę urokliwe. W przeddzień wyjazdu okazało się, że prognoza pogody jest tragiczna: burze, deszcze, wiatr… Kiedy jednak próbowaliśmy znaleźć warianty alternatywne – po kolei okazywały się niemożliwe, po prostu, nie mamy planu B. Wówczas nabrałem przekonania, że nie ma co kombinować, trzeba zawierzyć Matce Bożej – i wiem, że pomyślały też tak inne osoby. Modliłem się też do św. Maksymiliana, żartobliwie mu przypominając, iż uchodźcy akurat mieszkają blisko Niepokalanowa, więc by nie wypadało tak nas zostawić z brzydką pogodą ... I Pan Bóg dał nam piękną pogodę, chociaż było widać, jak burze przechodzą po prawej i lewej stronie.
Ten dzień był okazją do wielu rozmów i spotkań z poszczególnymi uchodźcami. Były to rozmowy dramatyczne: o domu w Mariupolu, którego już nie ma, o braku informacji na temat losów starszej matki, która mieszkała po drugiej stronie Azowstalu, o czwórce dorosłych dzieci, które służą na froncie – podczas gdy rodzice z siódemką pozostałych dzieci są w Polsce. Widziałem smutek w oczach dziewczyny z Irpienia i ten sam smutek w oczach innych osób. Ale zobaczyłem także, jak nasi goście cieszą się z tej krótkiej chwili wytchnienia.
Ważne było dla mnie, że gest charytatywny podjęliśmy razem. Bardzo konkretnie czułem towarzyszenie innych osób ze wspólnoty, na przykład, kiedy Adrian pomógł mi zebrać całą grupę w momencie wspólnych zabaw, gdy ich organizacja wydała mi się niemożliwa z uwagi na rozproszenie i różnice językowe. Wzruszający był dla mnie moment, kiedy po wyjeździe autokarów z uchodźcami jeszcze przez chwilę pozostaliśmy, żeby podsumować gest, bo wdzięczność i radość, jaką okazywali nam nasi goście były też naszym udziałem, twarze moich przyjaciół ze wspólnoty były nią wręcz rozświetlone.

Ania: W geście z uchodźcami z Ukrainy wzięliśmy udział wraz z mężem na zaproszenie Adriana i to za sprawą podążania za nim - przyjacielem, który powiedział "ja", gest doszedł do skutku i całkowicie przerósł nasze oczekiwania. W pobliżu naszych domów jest wiele ośrodków, w których mieszkają uchodźcy z Ukrainy, głównie mamy z dziećmi w różnym wieku. Jednym z takich miejsc są Bramki, gdzie ludzie mieszkają w bardzo prostych warunkach, niektórzy z ich posyłają dzieci do polskich szkół, podejmują pracę, jeśli mają taką możliwość. Raz na jakiś czas bus podwozi ich do pobliskiego miasta, by mogli zrobić podstawowe zakupy. Mieszkają tutaj, żywo śledząc to, co dzieje się w ich ojczyźnie.
Zrodził się pomysł zorganizowania dla nich wycieczki do gospodarstwa agroturystycznego. Mieliśmy przekonanie wraz z przyjaciółmi, że będzie to możliwość przeżycia pięknego dnia wakacji dla dzieci i ich mam, ale także dla nas okazja do wejścia w relację z ludźmi, którzy żyją tak blisko już tyle miesięcy. Podzieliliśmy się odpowiedzialnością, aby przygotować gest od strony organizacyjnej, ale już samo jego przygotowanie było okazją do spotkań z mieszkańcami Bramek.
Spotkanie poprzedzały pesymistyczne prognozy pogody: ulewy i burze. Znów nasze działanie zostało wystawione na próbę... I wtedy, gdy sprawdziliśmy z mężem kilka alternatywnych miejsc na zorganizowanie wycieczki i wszystkie okazały nieosiągalne, dotarło do mnie tak wyraźnie, że przecież to nie my czynimy gest i że nawet jeśli wiele atrakcji okaże się niemożliwych ze względu na deszcz i burzę to spotkanie ciągle ma wartość.



Piotr: Mija pół roku od wybuchu wojny na Ukrainie i trochę do niej się przyzwyczaiłem, spowszedniała. Ale niedzielny gest charytatywny, wspólne spędzenie niedzieli z uchodźcami z Ukrainy na wycieczce pod Warszawę przypomniały o konsekwencjach wojny. Patrzyłem na dzieci, które beztrosko korzystały m.in. z możliwości kąpieli w rzece w upalny dzień. Z jednej strony moje najmłodsze córki ze swoim kolegą, synem przyjaciół ze wspólnoty, a z drugiej grupa ich rówieśników i starszych dzieci – tak samo się bawiąca i cieszące wodą, przyrodą, zwierzętami i innymi atrakcjami. A w oczach ich mam czasem widać cień smutku, że nie ma taty tych dzieci, tak, jak ja byłem ze swoimi dziećmi i z nimi się wygłupiałem.
Kilka rozmów – „ja jestem z Kijowa”, „my z Donbasu”, „ja z Mariupola”… i chwila ciszy. „Mojego domu już nie ma, z czteropiętrowego domu mojej mamy zostały tylko dwa piętra, ale wrócimy i odbudujemy”. Inni opowiadali o bliskich, którzy zostali i walczą, albo wspierają logistykę wojsk – jest niepokój, niepewność o bliskich i o swoją własną przyszłość. Ale też jakieś wielkie pokłady nadziei, pragnienia szczęścia, prawdy.
Pięknie było patrzeć na radość dzieci i ich mam, na ten wakacyjny dzień im podarowany i spędzony wspólnie. Wzbudził on we mnie pytania: „Co jest w życiu najważniejsze?”, „Co się liczy?”, „Kto może odpowiedzieć na te nasze wszystkie pragnienia? Naprawdę odpowiedzieć?”

CZYTAJ TAKŻE: KAZACHSTAN. „SPÓJRZ, MISTRZ JEST TU I WZYWA CIEBIE”

I później rozmawialiśmy z przyjaciółmi, że warto jakoś to kontynuować, podjąć wyzwanie, które zostało nam rzucone. Tym bardziej, że nasi goście też liczą na kontynuację. Przypominam sobie przynaglenie ks. Giussaniego, że gest charytatywny musi być systematyczny i prowadzony, aby spełniał swoją rolę wychowawczą. Jest w nas pragnienie, aby tak to podjąć. Co z tego wyniknie? Dokąd Pan nas zaprowadzi? Chcemy to sprawdzić.