Źródło: Wikipedia

LISTY

Mariko, Luisa, Pietro, Gladys, Ombretta, Ezio. Z czerwcowych „Tracce”

Złoty medal
Chociaż Luigi i ja rzadko się spotykamy, nasza przyjaźń jest jedną z najintensywniejszych i najprawdziwszych relacji, jakie mam. Luigi jest sportowcem wysokiej klasy i zanim został moim przyjacielem, był jednym z moich sportowych idoli. Często opowiadał mi o wysiłku związanym z koniecznością wykazywania się zawsze dobrymi osiągnięciami, dniach spędzanych na ciągłym zamartwianiu się o wydajność, o ciągłej pokusie mierzenia swojej wartości na podstawie zdobytych lub straconych medali oraz, wśród innych spraw, także o trudności ze znalezieniem w swoim otoczeniu przyjaciół, z którymi można byłoby pomagać sobie nawzajem żyć. Pewnego wieczoru jedliśmy razem kolację i był z nami Stefano, jego partner treningowy i mój drugi idol sportowy, który dopiero co odniósł bardzo ważne zwycięstwo. Rozmawialiśmy na różne tematy, aż wreszcie Stefano przerwał mi i zapytał: „Jak poznaliście się z Luigim?”. Od razu stało się dla mnie jasne, że odpowiedź musiała zawrzeć moją historię, od spotkania z CL na uniwersytecie po moje powołanie. „Mógłbym mu powiedzieć, kim jestem, albo ograniczyć się do zamknięcia kwestii szybką i banalną odpowiedzią. Co może go zainteresować w całej tej historii?” Gdy w moim umyśle pojawiały się te rozważania, pragnienie opowiedzenia, kim jestem, wzięło górę. Zacząłem nieśmiało opowiadać: od pierwszego zakochania się na uniwersytecie po wszechogarniającą przyjaźń z kilkoma kolegami z roku, spotkanie z pewnym księdzem, intuicję oddania swojego życia, by każdy mógł spotkać i poznać Jezusa, Memores Domini… W jego szeroko otwartych oczach i powalających pytaniach ponownie zobaczyłem zdumienie kogoś, kto czekał, aż usłyszy, że można być szczęśliwym. Potwierdzenie przyszło wcześniej, niż myślałem. „Zatem mówisz mi, że jesteś szczęśliwy? Boję się, że życie się skończy i nic nie pozostanie. Świadomość, że moje wyczyny zostaną zapamiętane, nie przynosi mi pokoju, i nawet w obliczu ostatniego zwycięstwa szczęście wkrótce zniknęło”. Opowiedział mi o powrotnej podróży z obiektu sportowego do hotelu, kiedy bardzo szczęśliwy wciąż wyciągał medal z plecaka; kiedy po powrocie do domu zastał rodzinę i przyjaciół czekających na niego. A potem dodał: „Pomyślałem, że może szczęście zniknęło, ponieważ osiągnięty wynik nie wystarcza, że muszę się poprawić, gdyż być może złoty medal to za mało. Ale jeśli nawet on nie wystarcza?”. Wobec tego jego ostatniego pytania pojawiła się we mnie pewność, że nie, że to nie wystarczy, by zaspokoić całe oczekiwanie, z którego składa się moje i jego serce. Poczułem wielką czułość, być może tę samą, jaką Bóg okazuje mnie, gdy każdego dnia widzi niezliczone próby, które podejmuję, by się czymś zadowolić. Opowiedziałem mu, czym jest dla mnie to „niezadowolenie”, które ciągle pojawia się w moich dniach, o tym, jak zmienia mój sposób przeżywania relacji, o tym, jak pewnego dnia spotkałem Kogoś, kto powiedział mi, że jest odpowiedzią na całą moją potrzebę, i co dzisiaj oznacza dla mnie poważne traktowanie tej hipotezy. Oto czego poszukuje moje serce – to była najbardziej interesująca i pilna rzecz, jaką miałem do powiedzenia. Wróciłem do domu bardzo szczęśliwy, ponieważ po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że wszyscy czekają na Kogoś, kogo ja za sprawą łaski spotkałem, i że nasze powołanie, mimo kruchości i ciągłego rozproszenia, jest po to, by zanosić światu to tak fascynujące spojrzenie, o które każdego dnia proszę w pierwszej kolejności ja sam. Jedynie ciągłe wydarzanie się na nowo Chrystusa, tej niemożliwej, ale ciągłej odpowiedniości z moim sercem, pozwala towarzystwu takiemu jak nasze dalej istnieć i rodzić, nic więcej. Stefano i Luigi podarowali mi na nowo tę cenną świadomość i przebudzili całe moje pragnienie, by być tego świadkiem.
Marco, Mediolan

Bez cenzurowania czegokolwiek
W marcu moja żona Anna odeszła do Pana po długiej chorobie, która trwała prawie 30 lat. Kiedy się pobraliśmy, pragnęliśmy mieć dużą rodzinę, ale jeśli chodzi o realizację tych planów, nasze małżeństwo powinno zostać uznane za „porażkę”. Mieliśmy czworo dzieci, które się nie urodziły, i dziewczynkę, która żyła tylko 33 dni. Próbowaliśmy również adopcji, ale się nie udało. Na dodatek po powrocie z miesiąca miodowego Anna zaczęła mieć pierwsze objawy stwardnienia rozsianego, które z postępującym zaostrzeniem doprowadziło ją do tego, że ostatnie 10 lat pozostawała unieruchomiona w łóżku lub na wózku inwalidzkim. Dlaczego to wszystko się wydarzyło, nie wiemy. Moja żona zawsze powtarzała: „Nie rozumiem Jego metod, ale jestem pewna, że Pan nas kocha. Tak jak mój tata, kiedy byłam młodą dziewczyną: chciałam wyjść wieczorem, a on odmawiał. Byłam na niego bardzo zła, ale nigdy nie wątpiłam, że chciał dla mnie dobrze”. Od żony nauczyłem się nie rezygnować z mojego pragnienia spełnienia, nawet jeśli wszystko skłaniało do przekonania, że na tym świecie nie zaznamy już radości. Nauczyłem się niczego nie cenzurować, ponieważ jeśli Chrystus miał się objawić, musiał objawić się w naszym cierpieniu, nie ponad ani obok. Gdy przechodziliśmy przez tę ​​ciemną dolinę bólu – czasami bardzo ciemną, aż na granicy rozpaczy – ze wszystkimi problemami, jakie można sobie tylko wyobrazić, wierność Boga sprawiała, że ​​wydarzało się coś niesłychanego. Pan sprawił, że z zezłoszczonych ludzi stopniowo staliśmy się, nie zdając sobie z tego sprawy, pogodni, czego świadectwo daje nam nieustannie wielu bliższych i dalszych przyjaciół. Zawsze pośród bólu, ucząc się uznawać za zależnych, Anna i ja, w dwóch różnych formach, kontynuowaliśmy nasze ziemskie pielgrzymowanie. Każdy na swoim miejscu, miejscu, które wybrał Pan. Kiedy pewnego dnia zapytałem ją: „Anno, jak dajesz radę z tym wszystkim?”, rozłożyła mnie na łopatki, mówiąc: „A ty, jak dajesz radę z tym wszystkim?”. Dokonała się konkretna zmiana – nie automatycznie – dzięki modlitwie wielu osób, pomocy materialnej wielu innych, spotkaniom, które odbyliśmy, słowom, które usłyszeliśmy, przy nieustannym akompaniamencie wielkiego towarzystwa Ruchu. W ten sposób Anna mogła powiedzieć przyjaciółce: „Kiedy stanę przed Ojcem Przedwiecznym, powiem mu dwie rzeczy: «Dlaczego wybrałeś to wszystko dla mnie?». A potem podziękuję za całą miłość, która mnie otacza”. W ostatnich latach, w swoim unieruchomieniu, Anna ze swoimi niebiańskimi oczami uśmiechała się promiennie, pozyskując sobie tym uśmiechem osoby i ciesząc się obecnością i miłością tych, którzy byli wokół niej.
Riccardo, Werona

Na południowym krańcu świata
Drogi Davide, dziękuję ci za twoje towarzystwo w ostatnich miesiącach, za ojcostwo i miłość do charyzmatu, o której dajesz świadectwo, która dociera także do mnie na południowy kraniec świata. Jestem odpowiedzialny za moją wspólnotę od kilku lat i postanowiłem nie zgłaszać swojej kandydatury do nowego mandatu na tę funkcję (choć technicznie było to możliwe) – z miłości i posłuszeństwa charyzmatowi i prośbie papieża o odnowę. Wielką prowokacją, drogą, osobistym nawróceniem był sposób, w jaki On, za pośrednictwem charyzmatu, stał się ciałem i bliskim, by mnie kochać, opiekować się mną i rzucać mi wyzwania za pośrednictwem każdego oblicza, jakie On mi dał. Z jakąż delikatnością Tajemnica mnie poszukuje, wciąż na nowo, poprzez wspólnotę, ciało, które On wybrał! Dzisiaj, jak zawsze, Chrystus wzywa mnie i szuka, ale poniekąd inaczej, poprzez coś, co wydaje się rezygnacją, ale nią nie jest; jest to głębsze posiadanie charyzmatu, a ja jestem wezwany do jeszcze większej płodności i wolności. Nic i nikt nie może odebrać mi radości z dalszego mojego biegu ku Niemu. Każdy z nas jest wezwany do bycia protagonistą spotkania, do bycia żyzną, a nie jałową glebą, do bycia współodpowiedzialnym wraz z tym, kto troszczy się o ten nasz skarb, i pomagania mu, patrząc na wydarzenie, w którym to się dokonuje, aby podjąć na nowo metodę, którą pozostawił nam Giussani. Podczas naszej Szkoły Wspólnoty czytaliśmy dialog Filipa z Panem: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Jezus odpowiada: „Jestem z wami od dawna, a ty, Filipie, nie poznałeś Mnie? Kto Mnie widział, widział Ojca”. Oto nie brakuje mi już żadnego daru łaski, ponieważ dotarła do mnie największa łaska i to napełnia mnie wdzięcznością i radością. Czeka nas nowy początek i mam nadzieję, że będzie jeszcze bardziej płodny, niż był do tej pory, jak wspaniale i dobrze jest żyć, aby wołać do całego świata, że ​​On jest „wszystkim we wszystkim”.
Gianni, La Serena (Chile)

Poszerzanie się pierwszego spotkania
Mam 71 lat i od urodzenia nigdy nie chodziłem, ponieważ jestem dotknięty poważną niepełnosprawnością. Byłem pod opieką mojej mamy do 2003 roku, kiedy to zaczęła tracić siły. Od tamtej pory we wszystkich potrzebach korzystam z pomocy asystenta. Od 2014 roku jest nim Ukrainiec Jarosław, a od kilku lat także jego żona. Wcześniej mieszkali na przedmieściach Lwowa. Pewnego dnia żona Jarosława odebrała telefon od swojej siostrzenicy, mamy 14-miesięcznego dziecka. Po inwazji rosyjskiej opuściła ona Lwów i dotarła do Polski; pytała, czy może przyjechać do Włoch. Od razu powiedziałem, że ja ich ugoszczę. Kobieta nie miała jednak pieniędzy na opłacenie przejazdu, więc pomyślałem, że nie zbankrutuję, płacąc 120 euro za podróż. Zaraz po przybyciu zaczęli załatwiać procedury biurokratyczne: deklarację w Gminie, że mieszkają u mnie, świadectwa zdrowia, szczepienie itp. Kiedy wysłałem młodą mamę do apteki, żeby zrobiła wymaz, farmaceuta nie chciał za to pieniędzy. Tymczasem moi znajomi dostarczyli mi tego, co było potrzebne dziecku, od łóżeczka po wózek. Obecność w domu tych dwóch osób sprawia, że na nowo przeżywam spotkanie z osobami z Ruchu w 1969 roku. To spotkanie zmieniło moje życie, przynosząc niewyobrażalne owoce. Wcześniej nie miałem ukończonej nawet szkoły podstawowej (w tamtym czasie osoby niepełnosprawne nie podlegały systemowi szkolnictwa), tymczasem w 1979 roku dzięki pomocy przyjaciół uzyskałem dyplom z pedagogiki na Uniwersytecie w Parmie. Moje spotkanie z Ruchem za pośrednictwem tych osób było dla mnie spotkaniem z Chrystusem, jak mówił nam ksiądz Giussani i jak dziś powtarza nam biskup Santoro. W moim stanie zobaczyłem prawie całe Alpy, od Courmayeur do Canazei; w 1980 roku byłem też w Polsce; wszystko to jako poszerzanie się pierwszego spotkania. Dzisiaj w inny sposób spotykam Ukrainę, ale mechanizm jest zawsze taki sam. Radość sprawia mi widok dziecka, które zaczyna biegać po domu (coś, czego ja oczywiście nigdy nie robiłem), patrzy na mnie i się uśmiecha… To jest jak nowy pęd wyrastający z rośliny. Chciałem napisać ten list, aby dać świadectwo o tym, że Bóg nadal działa tu i dziś, a nie tylko dwa tysiące lat temu.
Giuseppe, Roveleto (Piacenza)

Kampus, wystawa i Chiara
Z grupą studentów ze wspólnoty w Bolonii zorganizowaliśmy 19. edycję Campus By Night, wydarzenie, które za pośrednictwem wystaw, spektakli, spotkań, stref sportowych i restauracji pozwala nam zanieść do serca uniwersyteckiego świata to, co nas najbardziej interesuje, fascynuje i skłania do pytania o życie. Podczas tegorocznej edycji byliśmy pod wrażeniem szczególnie dwóch faktów. Pierwszy dotyczy przyjaciółki Chiary, która brała udział w tworzeniu wystawy „Więzi”, opowiadającej właśnie o znaczeniu więzi w naszym życiu i stawiającej czoła takimi ważnym zagadnieniom jak kruchość i opłacalność okazywania zaufania i otwarcia się na innych. Uderzyła nas przemiana, jaka się w niej dokonała: nieśmiała, zamknięta w sobie, z wieloma pytaniami i wątpliwościami odnośnie do relacji, oprowadzała po wystawie tak, jakby każde zdanie, każdy wiersz i każdy obraz prowadził ją za rękę w patrzeniu na cały dramat życia. I jej zranień: z każdego punktu bólu i każdego pytania, z których wyłaniała się pozytywna hipoteza, która tak bardzo zakorzeniła się w niej, że stawała się pilną potrzebą i kazała jej ​​mówić o sobie wobec przyjaciół i nieznajomych, jakby robiła to od zawsze. To, co przechodzi przez Campus by Night, przechodzi przez twarze zmienione przez spotkanie z towarzystwem, które sprawia, że ​​patrzysz na wszystko w rzeczywistości. „Walczę o to, by wydarzyło się to, co widziałem, aby potwierdzić rzeczywistość” – głosił jeden z paneli na wystawie. W ten sposób można by scharakteryzować Chiarę, podobnie jak każdego z młodych ludzi, którzy przyczynili się do realizacji tych dni: walczący, nieustannie, ale z pozytywną hipotezą, a zatem odnajdując drogę, którą można podążać. Zadając pytania: „Czy jesteś szczęśliwy na tym świecie?”, które było tytułem całej edycji, naszym zamiarem nie było udzielenie jednoznacznej odpowiedzi, ale opowiedzenie o tym, co nas pochwyciło, poprzez sprowokowanie tego, kto przechodził, by się z tym zmierzył. Podobnie jak w przypadku dwóch naszych kolegów z roku, z którymi relacja się rozwija. Chcieliśmy zaprosić ich na Campus, zwłaszcza na spotkanie na temat konfliktu na Ukrainie. Ale nie widząc ich w auli, poszliśmy ich szukać. Znaleźliśmy ich, biorących udział w oprowadzaniu po wystawie: „A co z tym? Wyzwanie sukcesu”, która opowiada o tym, że odniesienie sukcesu w życiu nie prowadzi automatycznie do spełnienia się osoby. A dawały o tym świadectw różne osobistości, między innymi Fabri Fibra, której „udało się” w życiu. Nasi koledzy byli tam, z szeroko otwartymi oczami, ujęci czymś, co niewątpliwie ich sprowokowało. Możemy powiedzieć, że widzimy twarze, które dają nam świadectwo o tym, że istnieje droga, a jeśli chodzi o rzeczywistość tak mocno narzucającą się naszym oczom, „rozwiązaniem” dramatu życia nie jest cenzurowanie go, ale patrzenie na siebie poprzez ten dramat. A można to zrobić tylko wtedy, gdy jesteśmy w towarzystwie.
Elisabetta i Luca, Bolonia

CZYTAJ TAKŻE: MEETING 2022. WYSTAWY, SZCZELINY I PASJA

„Sprawia, że niczego nam nie brakuje”
Pragnienie podjęcia gestu charytatywnego zrodziło się z doświadczenia, które ja i moja rodzina przeżyliśmy w miesiącach choroby mojego brata Antonia, który miał zaledwie 39 lat. Jest on teraz w ramionach Jezusa. Towarzyszyliśmy mu we wszystkim, w czym mogliśmy, doświadczając bezsilności w obliczu jego choroby. Ale w modlitwie ta niemoc stopniowo przemieniała się w nadzieję, to znaczy w pewność, że w każdych okolicznościach istnieje większe dobro, ponieważ Bóg jest cały we wszystkim i sprawia, że ​​niczego nam nie brakuje. Ta pewność jest owocem wielu dowodów otrzymanych w tych miesiącach. Doświadczyłam tego poprzez Jego pieszczoty otrzymywane na tysiąc sposobów. Myślę o twarzach przyjaciół, o mszy św. w intencji chorych, o relacji z moimi krewnymi, z moim mężem i moją szwagierką, z lekarzami, pielęgniarkami i pracownikami opieki zdrowotnej, którzy w pewnym sensie stali się częścią naszej rodziny. Towarzyszenie mojemu bratu, który stał się niepełnosprawny z powodu przerzutów, miało znaczenie czasami nawet po prostu poprzez bycie obok niego bez słowa. Nie byłam pewna, czego potrzebował, ale postanowiłam być, obecna, nawet nic nie mówiąc. I w ten sposób, przyjmując tę ​​okoliczność w modlitwie, od razu przypomniało mi się, że tym, kto w ostatnich miesiącach otrzymał to dobro, tę miłosierną miłość, tak naprawdę jestem właśnie ja. Zdałam sobie sprawę, że droga proponowana przez Ruch, przez charyzmat księdza Giussaniego i przez pracę, którą Carrón sugerował nam przez ostatnie lata, doprowadziły mnie do tej świadomości. Z tej wdzięczności natychmiast wytrysnęło pragnienie podjęcia gestu charytatywnego, by współdzielić moją potrzebę z potrzebą innych. Aby nie stracić doświadczenia tych miesięcy u boku mojego brata, aby spojrzeć głębiej na to doświadczenie.
Libera, Mediolan