Andrea Nembrini z dziećmi ze szkoły podstawowej Luigiego Giussaniego

Ślady. Moje serce jest slumsem

Lekcja gimnastyki Dixona, dziewczyna w dziurze i nóż Ketty. Andrea Nembrini z Kampali w Ugandzie opowiada o faktach, od których uczy się żyć (ze styczniowych „Tracce”)
Anna Leonardi

Wystarczyła jedna wiadomość przez WhatsAppa, by sprowadzić go do Afryki. Andrea Nembrini, 37 lat, wciąż przechowuje ją w pamięci swojego smartfona. „A wiadomość pochodzi z 2016 roku. Matteo Severgnini, bliski przyjaciel od wielu lat mieszkający w Ugandzie, napisał mi: «Czy chciałbyś przyjechać i pomóc mi w Kampali w szkole podstawowej im. Luigiego Giussaniego?»”. Andrea zastanawiał się przez dziesięć sekund, zanim odpowiedział „tak”, mimo że uczył w przepięknej szkole w Mediolanie i Afryka nigdy nie znajdowała się w jego planach. „Często zastanawiałem się, dlaczego tak mało czasu zajęło mi udzielenie odpowiedzi. W tej wiadomości zobaczyłem obietnicę dobra dla mnie, przeczuwałem coś, za czym warto było podążać”. Do dziś, gdy został koordynatorem dydaktycznym tej szkoły podstawowej, Andrea potrzebuje pamiętać o tym fakcie i sposobie, w jaki się wydarzył. Ponieważ to pomaga mu uchwycić ten sam powiew atrakcyjności w wielu drobnych faktach, które przytrafiają mu się dzień po dniu.

Jak to się stało kilka miesięcy temu, gdy jechał drogą prowadzącą do szkoły położonej u wrót dzielnicy Acholi, największego slumsu w Kampali. „Jest takie miejsce, w którym zwykle zwalniam, aby ominąć wielką dziurę. Tego ranka widzę tam zebranych kilka osób. Rzucam okiem przez okno i zauważam, że w dziurze siedzi dziewczyna”. Skulona na metrze czerwonej ziemi, niedożywiona, brudna z zagubionym wzrokiem, jest jednym z wielu „szaleńców”, którzy snują się po mieście. Andrea jedzie dalej, ale nie może zapomnieć o tej dziewczynie przez cały ranek. Około godziny 11:00 słyszy donośny krzyk dobiegający ze szkolnego ogrodu. Mieszaninę śpiewów i okrzyków radości. To kobiety z Meeting Point International, matki jego uczniów, które po drodze znalazły biedną dziewczynę w dziurze.
„Przyprowadziły ją do mnie, a ja czułem się podle. Z wielkim ciężarem na sercu patrzyłem na nie, gdy ją myły, ubierały i czesały. Gdy dawały jej jeść”. Nie trwało to jednak długo: „W pewnym momencie ogarnęła mnie wdzięczność za to, czego byłem świadkiem. Nie myślałem już więcej o tym, że nie pomogłem tej dziewczynie, ale tylko o pięknie tego faktu, który wydarzał się wobec mnie”.

Odmienność, którą Andrea widział rozkwitającą wiele razy w ugandyjskich przyjaciołach, porusza go, ponieważ jest znakiem nowej kultury w społeczeństwie, w którym przemoc wydaje się jedyną siłą, na której można budować relacje. Wojna domowa, która w latach 80. zniszczyła wioski i rodziny i okaleczyła kobiety i dzieci, robiąc z nich morderców, doprowadziła do dotkliwych następstw. Jeszcze dzisiaj w szkołach wciąż obowiązuje caning, chłosta uczniów, kiedy dostają oceny niedostateczne, i normalną rzeczą jest linczowanie osoby przyłapanej na kradzieży, polegające na podpaleniu jej na ulicy.

Ale pośród tego barbarzyństwa są fakty opowiadające inna historię. Tak jak w przypadku Gladys, dziewczyny, która uczęszczała do szkoły Luigiego Giussaniego. „Była na pierwszym roku studiów i pewnego dnia znaleźliśmy ją w szkole, wstrząśniętą widokiem mężczyzny spalonego na targu. Powiedziała nam: «Ukradł, zrobił źle i musi zostać ukarany. Ale kim jesteśmy, by decydować, że nie zasługuje już, by dalej żyć? Posiada on większą wartość od wszelkiego zła, jakie mógł popełnić». Ta dziewczyna rzucała wyzwanie wielowiekowej kulturze swojego narodu, porównując ją ze swoim sercem. Rewolucja”.

To samo zobaczył u Dixona, nauczyciela gimnastyki. Często wychodzi z klasą, by prowadzić zajęcia na polanach otaczających slumsy. Jest to pewną atrakcją dla wszystkich dzieci, które nie chodzą do szkoły. Pewnego dnia Dixon szukał Andrei, by z nim porozmawiać. „Jest pewne dziecko ze slumsu, które zawsze, gdy wychodzę z klasą, szuka mnie, chce uczestniczyć w lekcji. Przywiązałem się do niego… Chciałbym płacić mu czesne, żeby mogło tu chodzić”. Andrea jest oszołomiony, wie, jaką pensję ma Dixon. Wie, że już płaci czesne za swoje dzieci. Nie pozostaje mu wiele w portfelu. Kiedy pyta go o powód, on odpowiada: „Nie wiesz tego, ale ja też miałem kogoś, kto płacił mi za szkołę. A wiesz, że to w Afryce jest równoznaczne z ocaleniem życia. Nie wiem, kto jest moim dobroczyńcą. Wiem tylko, że to ktoś z Włoch, kto mnie nie znał, a jednak chciał postawić na mnie. A ja nie mogłem mu podziękować. Teraz mam okazję zwrócić to, co otrzymałem, a może nawet mogę zaoferować moją obecność temu dziecku”.

Slums w Kirece w Kampali

Nie zawsze tak jest, czasami niespodzianki smakują gorzko. Ale dla Andrei obfitują w niemniejsze owoce. Tak jak było to z jednym pracownikiem szkoły. „Wydawało się, że panowała idealna harmonia. Jeśli był ktoś spośród moich współpracowników, komu ufałem, był to właśnie on. Kiedy dowiedziałem się, że przez lata podstępem wybierał duże sumy z konta szkoły, był to szok”. Rozczarowanie wraz z decyzją o zwolnieniu tego człowieka doprowadziło Andreę do kryzysu. Porozmawiał o tym z Rose Busingye, dyrektorką Instytutu. Chciał zrewidować zarządzanie, dydaktykę i personel. Poszedł do niej z danymi dotyczącymi szkoły, ale przede wszystkim przygnieciony swoją nieadekwatnością. Ona wysłuchała wszystkiego, po czym zaczęła: „Spójrz, jeśli dalej będziesz tak robił, za tydzień rzucisz wszystko. Twoja miara cię zmiażdży. Ja też tak robiłam, zanim poznałam księdza Giussaniego. Potem, kiedy pojechałam do niego do Włoch, zrozumiałam, «do Kogo należę», i wróciłam do Afryki i już nie upadam. Bo kiedy wiesz, «do Kogo należysz», wiesz również, kim jesteś”. I dodała: „Ty też musisz to zrozumieć. Ponieważ w przeciwnym razie, nawet w idealnej szkole, nie będziesz szczęśliwy. Musisz zrozumieć, czy prawdą jest to, że twoje imię jest zapisane w niebie. Tylko to się liczy”.

Ta rozmowa jest początkiem nowej drogi, odmiennego sposobu rozpoczynania swoich dni. I kończenia ich. „Są wieczory, kiedy kładę się spać z jakimś ciężarem na sercu i mówię sobie: «Nie, dzisiaj nie poszło dobrze”. Ale teraz wiem, że działanie mnie męczy. Ponieważ nigdy nie wystarcza. Odkrywam, że problemem życia nie jest ruszanie się, ale wzruszanie się. Ale jeśli brakuje mi tego poruszenia, co mogę zrobić? Nie mogę sam go wyprodukować, musi się wydarzyć. Z tego powodu mogę tylko prosić o nie każdego ranka”.

Tę samą potrzebę Andrea rozpoznaje w Ketty, kobiecie, która podczas wojny została porwana przez rebeliantów, a potem gdy wróciła do slumsu, chora na AIDS, razem z dziećmi została przyjęta i leczona przez Rose w Meeting Point. Dziś jej dzieci uczęszczają do szkoły Luigiego Giussaniego. Są jednak dni, kiedy jej zranienia znów się otwierają i dręczą. Kiedyś Andrea usłyszał, jak mówi: „Pewnego ranka byłam tak zdesperowana, że wzięłam nóż, usiadłam na podłodze w moim baraku i powiedziałam sobie: «Poczekam tutaj na moje dzieci, zabiję je, a potem skończę ze sobą». Ale kiedy wróciły ze szkoły, były takie szczęśliwe. Wstałam, wzięłam nóż i pobiegłam do Rose. Wręczyłam jej go i powiedziałam: «Powiedz mi jeszcze raz to, co mi powiedziałeś, kiedy spotkałaś mnie po raz pierwszy. Że posiadam nieskończoną wartość»”.

Potrzeba Ketty pomaga Andrei objąć swoją potrzebę i potrzebę innych. We wrześniu wraz z kilkoma nauczycielami zorganizował wizyty domowe – odwiedziny u uczniów w slumsach, którzy z powodu covida od ponad roku nie chodzą do szkoły. Nigdy nie zapuścił się tak głęboko w slumsy. Niektóre baraki są oddalone o prawie dwie godziny drogi pieszo. Aby do nich dotrzeć, przeszedł przez drut kolczasty i barykady z blach, przebrnął przez kanały odpływowe i błoto. „Nie spodziewałem się, że zostanę tak przyjęty. Dzieci, kiedy nas zobaczyły, wybuchły płaczem i zarzuciły nam ręce na szyję. Wszyscy bardzo tęsknili za szkołą” – mówi Andrea. On także tęskni. „Kiedy szedłem, myślałem, że przecież ja też nie czekam na nic innego, jak tylko na to, że ktoś przyjdzie do mojego «slumsu», ktoś gotowy pokonać wszystkie bariery i przeszkody. Ktoś, komu ja też mógłbym oddać swój nóż”.