Rodzina Miny

Grazia w moim domu

Paola i Alberto wraz z rodziną, która rozkwitała wokół obecności niepełnosprawnej córki. Budowała wszystkich. Nie wypowiadając ani słowa. „To była nasza stała przepustka, aby od razu przechodzić do istoty rzeczy” („Ślady” nr 3/2021)
Anna Leonardi

Był taki moment w ich historii, prawie na początku, w którym wydawało się, że wszystko potoczy się inaczej. Tymczasem to właśnie w przeciągu kilku chwil, stojąc na chodniku przed szpitalem św. Anny w Turynie, Paola i Alberto Minowie pozwolili swojej historii wzrosnąć i objąć to wszystko, co z niej wynikło. „Właśnie powiedziano nam, że będziemy mieć trudności z zajściem w ciążę, proponując nam od razu możliwość poddania się inseminacji – mówi Alberto, wracając myślami do tamtego popołudnia w 1995 roku, dwa lata po ślubie. – Pamiętam, że stojąc wtedy na chodniku, powiedziałem Paoli: «Słuchaj, nie potrzebujemy dzieci, żeby być szczęśliwymi. Potrzebujemy jednak Pana. Idziemy dalej, zawierzając się Jemu. To od Niego zależy, czy zechce nam je dać»”. Po kilku miesiącach spotykają księdza Giussaniego i rozmawiają z nim o tej sprawie. On pokazuje jeszcze rozleglejszy horyzont: „Nie martwcie się, zdarza się to wielu parom, które potem mają dzieci. Dlaczego nie pomyślicie o misjach, wiem, że nadeszła prośba z Argentyny… w każdym razie w życiu nie jest ważne to, żebyście załapali się na ten «lot», ale kochali Boga. A zatem proście, abyście kochali Boga w taki sposób, w jaki was powołuje”. Do Argentyny ostatecznie nie pojechali, ale te słowa stały się wątkiem przewodnim ich dni, relacji między nimi, relacji z przyjaciółmi, z pracą. Na nich też dalej się opierali także wtedy, kiedy pojawiły się dzieci: w 1997 roku Francesco, a w 1999 Guglielmo. „Kiedy urodził się Francesco, pomyślałam: «Nigdy nie będę narzekać na mojego syna», tak bardzo odbierałam go jako dar. Był taki mały, ale rozumiałam, że jest tajemnicą, której nigdy nie przestanę poznawać” – wspomina Paola.

Grazia Maria oraz Cecilia

W 2000 roku rodzi się Grazia Maria. I to poczucie tajemnicy przenika ich w całości. Gdy Grazia Maria ma około trzech miesięcy, zauważają, że coś jest nie tak, dziewczynka wciąż śpi i ma obniżone napięcie mięśniowe. Po serii konsultacji zostaje postawiona diagnoza: wrodzona encefalopatia. Grazia Maria miała nie chodzić, nie mówić i żyć całkowicie zależna od innych. „Szukaliśmy najlepszych terapii, biorąc pod uwagę także wyjazd za granicę, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że grozi nam zajadłość w poszukiwaniu rozwiązania” – mówi Alberto. Stan Grazii Marii jest stabilny na swój sposób i się nie pogarsza. Paola i Alberto wykorzystują wszelkie możliwości, by jej pomóc, ale rozumieją, że nie mogą skupiać swoich sił tylko na niej. Są też oni sami, a przede wszystkim są pozostałe dzieci.

To rzeczywistość ze wszystkimi swoimi szczegółami dyktuje kroki ich życia rodzinnego, które znajduje własną równowagę właśnie w przyjmowaniu tego, co się wydarza. Tak dzieje się, gdy w 2002 roku rodzi się Cecilia. Przychodzi jej dzielić wszystko z Grazią Marią: karmienie, mycie i przewijanie, jeżdżenie w wózku. Ale pomimo trudu wiążącego się z organizacją wszystkiego obecność Grazii Marii narzuca się jako czynnik, wokół którego wszyscy wzrastają. „Była ona naszą stałą przepustką do tego, by od razu docierać do istoty rzeczy. Kiedy pojawiały się problemy, kiedy było się smutnym, wystarczyło na nią spojrzeć, cierpliwą i uległą, żeby zacząć od nowa” – opowiada Alberto, który wymyślił sobie w tym czasie refren, powtarzany często jako modlitwa: „Grazia Maria, il Mistero a casa mia” („Gracja Maria, Tajemnica w moim domu”). Dzieci biorą te słowa dosłownie. Francesco, którego z Grazią od samego początku łączyła wyjątkowa więź, kiedy bał się w nocy i nie mógł spać, szedł do niej i zwijał się w kłębek w jej łóżku. „W swojej skrajnej słabości Grazia Maria przynosiła największe ukojenie, była moją skałą. Nawet kiedy już dorosłem, gdy patrzyłem na jej tak wielką dyspozycyjność, na to, jak zawsze była zdana na działania drugiej osoby, przestawałem być niecierpliwy”.

Guglielmo wspomina, że gdy byli mali, próbowali angażować siostrę do swoich zabaw, „ponieważ postrzegałem jej cichą obecność jako coś cennego. Nie rozumiałem tego dobrze, ale miałem w sobie to spojrzenie, z jakim patrzyli na nią moi rodzice. Mój ojciec klękał przed nią każdego wieczoru przed pójściem spać. Zawsze wyczuwałem, że ten gest był czymś, co pozwalało naszej rodzinie być piękną. Albo moja mama, która przy nieskończonym łańcuchu codziennych czynności, często upokarzających, była motorem życia Grazii Marii. W ten sposób także ja spontanicznie witałem się z nią o poranku, okazując jej szczególną uwagę, głaszcząc i całując. Zdarzało się, że byłem szorstki dla wszystkich, ale wobec niej nie byłem w stanie…”.

W 2007 roku rodzina Minów przeprowadziła się do Mediolanu w Lombardii. Zamieszkali w wiejskim domu na obrzeżach miasta. Grazia Maria zaczęła chodzić do szkoły podstawowej. Paola odkryła, że ponownie jest w ciąży. Następnego roku przyszedł na świat Carlo. Życie w Mediolanie biegło po takich torach jak w każdej innej rodzinie: szkoła, zajęcia sportowe, wakacje i kolacje z przyjaciółmi. Przemieszczanie się z Grazią Marią było często skomplikowane, ale każda trudność także sowicie nagradzana. „Zawsze była trochę jak nasz sztandar. Chodząc z nią, łatwo było nawiązać kontakt z ludźmi, ponieważ wszyscy reagowali na jej obecność. Nikt jej nie ignorował. Ona sprawiała, że wychodziłeś z tego obronnego dystansu, który sprawia, że czujesz się odporny na wszystko. Samą swoją obecnością angażowała cię i stawałeś się protagonistą nieoczekiwanych rozmów i spotkań”.

Tego właśnie Cecilia, druga córka, poszukuje w Grazii Marii, uciekając od niej jednocześnie. „Zawsze trudność sprawiało mi przebywanie z nią, próbowałam jej unikać i nie chciałam zapraszać do domu moich kolegów z klasy. Czułam się nieadekwatna. Ciągle przykładałam do siebie własną miarę. To niezawinione cierpienie przerastało mnie…” Ale potem, gdy wychodziła na zakupy, zawsze kupowała też coś dla Grazii Marii. Albo też po wzięciu prysznica malowała jej paznokcie i nakładała maseczkę na twarz. „Nawet przy występującym dystansie relacja z moją siostrą zbudowała mnie, ponieważ myśl o sprzeczności, jaką przeżywała, zawsze budziła we mnie mnóstwo pytań – opowiada Cecilia. – Ona nigdy mnie nie osądzała. Za każdym razem, gdy wracałam, witając mnie, rozpromieniała się, a był to jej sposób komunikowania radości z powodu tego, że jestem”.

W ostatnich latach stan kliniczny Grazii Marii się pogorszył. Konwulsje pozbawiały ją sił prawie codziennie. Podczas kryzysów na ręce brali ją mama i Francesco. „Był to dla mnie naturalny gest – wyjaśnia Francesco, który rok temu ukończył fizjoterapię. – To moja praca, ale często zamykałem się z powodu bólu, tracąc z zasięgu wzroku przepaść pytania, które prowokowało jej cierpienie. To właśnie w spojrzeniu mojego rodzeństwa, które towarzyszyło nam z daleka, czasami przestraszonego, odzyskiwałem prawdę o Grazii Marii. Ponieważ w nich pytanie o znaczenie tego, co przeżywaliśmy, nie gasło”.

W lipcu ubiegłego roku, z okazji 20. urodzin Grazii Marii, tata Alberto napisał do niej list: „Przez dwadzieścia lat jesteś Łaską (Grazia) naszej rodziny. Piękno twojej osoby zawsze wywołuje w nas konsternację. Ono w ogóle nie kontrastuje z twoją ułomnością. Ale przede wszystkim twoje spojrzenie jest przywołaniem niemającym dna. Jakbyś zawsze mówiła «fiat», niech stanie się ze mną, cokolwiek zechcesz”. Są to jej ostatnie urodziny. Po kilku dniach napadów epilepsji, które nie dawały jej wytchnienia, wieczorem 14 marca Grazia Maria umiera. „Tego wieczoru powiedziałem rodzeństwu: «To, co się stało, przynosi także ulgę: dla nas, dla mamy i dla niej – mówi Carlo, który ma teraz 12 lat. – Trudno było przebywać z moją siostrą, szybko się niecierpliwiłem, ponieważ na jej odpowiedź trzeba było czekać nawet pięć minut. Ale teraz żałuję tego, jak ją traktowałem, i czuję, że straciłem coś ważnego. Nie wypowiadając ani jednego słowa, nie mogąc nic zrobić, była przez nas kochana i to jej wystarczało”.

Po odmówieniu Różańca za pośrednictwem połączenia wideo, w którym uczestniczyło 400 przyjaciół z całego świata, ksiądz Javier Prades z Hiszpanii pożegnał się z nimi w ten sposób: „Grazia Maria zawierzyła się wam całkowicie, tak jak może to zrobić tylko ktoś potrzebujący, a wy oddaliście się jej całkowicie, ofiarując życie jedności, która obejmuje także tego, kto was spotyka. Do tej pory było to widowisko. Ale jak mówi Ewangelia świętego Jana: zobaczymy rzeczy większe od tych, najlepsze dopiero przed nami”.

Guglielmo widzi pierwsze tego oznaki w rzece przyjaciół, która w tych ostatnich tygodniach przetoczyła się przez ich dom. Ludzie wchodzący, aby pocieszyć, sami wychodzili pocieszeni. Ponieważ zostali muśnięci, choćby tylko przez chwilę, tą bezinteresownością, jaka może wypływać tylko z wąskiego przesmyku, przez który przeszła ta rodzina. „Porusza mnie to, jak jedność między nami sprawiła, że w wielu osobach wybuchło pragnienie radykalności w nauce, w relacjach z dziewczyną i z własnymi zranieniami – opowiada Guglielmo. – To jest coś, czym oddychaliśmy od zawsze. Kiedy byliśmy mali, taty często nie było w domu. Ale nie postrzegałem go jako nieobecnego, ponieważ w mamie był też tato. Byli tak bardzo zjednoczeni ze sobą, że nawet jeśli jednego nie było, było tak, jakby był”. Jedność tę nieustannie nawadniało to, co powiedzieli sobie Paola i Alberto 26 lat temu, stojąc na chodniku w Turynie. „Nie usiedzę w miejscu, robię tysiące rzeczy – opowiada Guglielmo – ale od czasu do czasu potrzebuję wrócić do domu, wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło”.