Podejmowanie ryzyka zmienia
40 lat od ukazania się pierwszego wydania Ryzyka wychowawczego księdza Luigiego Giussaniego stało się metodą dla 25 tysięcy nauczycieli, od Ugandy przez Południowy Sudan aż po Jordanię. Oto dlaczego. („Ślady”, nr 3/2017)Kampala, rok 2002. Kizito i Robert uczą w prywatnej szkole średniej. CL spotkali jakiś czas temu i uczęszczają na Szkołę Wspólnoty. Ale w klasie coś nie gra: szkoła, wychowanie, jest pojmowane tylko jako nauka, nikomu nie zależy na uczniach, a jedyną troską jest to, by wyuczyli się wszystkiego na pamięć, choćby nawet pod groźbą fizycznej przemocy. Jakie więc przełożenie ma doświadczenie Ruchu na to, co dzieje się w klasie? „Spotkajmy się i poczytajmy Ryzyko wychowawcze księdza Giussaniego” – propozycję tę złożyły im Clara Broggi i Giovanna Orlando, dwie Memores Domini mieszkające w Afryce, gdzie prowadzą kilka projektów realizowanych w sektorze edukacyjnym AVSI, włoskiej organizacji pożytku publicznego.
„Tak naprawdę był to nasz pierwszy «kurs» formacyjny poświęcony wychowaniu. Od tamtego momentu do ostatniego szkolenia – w porządku chronologicznym – w którym wzięło udział szefostwo Ministerstwa Edukacji w Jordanii, w całej Afryce spotkaliśmy ponad 25 tysięcy osób”. Opowiada nam o tym Mauro Giacomazzi z Mantowy, przebywający w Kampali od 2007 roku, gdzie pracuje dla AVSI. Był on świadkiem tego, jak powstawało i rozwijało się Permanent Centre of Education, które dzisiaj nosi nazwę Luigi Giussani Institute for Higher Education i dla którego pracuje po dziś dzień: „Jest to para-uniwersytet, w którym kształcimy nauczycieli i organizujemy kursy w celu uaktualniania ich wiedzy. Zawsze mając za przewodnika tę książkę”. Czyli kurs wychowawczy, w którym ksiądz Giussani, po raz pierwszy w 1977 roku, streścił swoje doświadczenie nauczyciela i wychowawcy. „Wychowywanie jest komunikowaniem siebie, czyli swojego sposobu rozumienia rzeczywistości” – pisał założyciel CL, mówiąc o drodze, na której uczeń i nauczyciel są wezwani do zaangażowania się z całą swoją wolnością.
„Słowa te dzisiaj, 40 lat później, wciąż pozostają żywe – dodaje Giacomazzi, myśląc o swojej ostatniej podróży do Jordanii, którą odbył kilka tygodni temu. – Zostałem tam wezwany za pośrednictwem AVSI w celu poprowadzenia w Ministerstwie Edukacji kursu dotyczącego bardzo technicznych zagadnień. Jak zwykle spodziewałem się zastać tam urzędników, a tymczasem było tam całe kierownictwo. Zaprezentowałem to, co robimy, Ryzyko wychowawcze, a potem zagadnienia, którymi miałem się zająć. «Interesuje nas pierwsza część. Nie chcemy stracić tego, o czym opowiedziałeś nam na początku, tego właśnie potrzebujemy» – odpowiedzieli mi”. Na zakończenie szkolenia, poświęconego tak naprawdę tylko wykładowi Giussaniego, jedna z kierowniczek, będąca specjalistką w dziale spraw psycho-społecznych, z chustą na głowie, podchodzi do Mauro i podaje mu rękę: „Muzułmanka podaje rękę mężczyźnie… Podziękowała mi, mówiąc, że nauczyła się bardzo dużo o swoim zawodzie”. Teraz Ministerstwo zdecydowało się włączyć kurs do modułów edukacyjnych swoich nauczycieli.
Ale żeby zrozumieć to, co stało się w Jordanii, trzeba wrócić do 2002 roku, kiedy Kizito i Robert poprosili, by na spotkania mogli przychodzić także ich koledzy. „Mały interaktywny trening poświęcony książce, z filmem i materiałami ilustracyjnymi towarzyszącymi takim zagadnieniom jak «tradycja», «autorytet», «osobista weryfikacja», «wolność»…”. W 2005 roku Papieska Rada „Cor Unum” dofinansowuje inicjatywę, w wyniku czego zwiększa się liczba kursów. „Także AVSI zdecydowało się wesprzeć i wykorzystać nasze kursy w swojej działalności” – opowiada Mauro. Ale trzeba lepiej się zorganizować. Stąd pomysł utworzenia Permanent Centre of Education (PCE), „centrum, którego celem jest przekazywanie wszystkim wyzwania, jakie Giussani rzuca w Ryzyku wychowawczym, cytując austriackiego teologa Jungmanna, to znaczy dotyczącego wychowania jako «wprowadzania do całej rzeczywistości»”.
«Wychowywanie jest komunikowaniem siebie, czyli swojego sposobu rozumienia rzeczywistości» – pisał założyciel CL, mówiąc o drodze, na której uczeń i nauczyciel są wezwani do zaangażowania się z całą swoją wolnością.
Startują w styczniu 2009 roku. „Budżet wynosił niewiele ponad pięć tysięcy euro. Byliśmy ja, Clara i dwóch innych «pomocników» w zupełnie nowym kompleksie, położonym niedaleko jeziora Wiktorii”. Brakowało tylko Giovanny, która rok wcześniej zmarła na raka.
Była to rewolucja w stosunku do afrykańskiej idei nauczania. „Ale nie tylko. W tych społeczeństwach brakuje idei wartości osoby”. Sam zawód nauczyciela, często źle opłacany, nie cieszy się poważaniem. „Tymczasem zanim zacznie się zgłębiać techniki nauczania, trzeba uświadomić temu, kto naucza, że dziecko, które ma przed sobą, posiada te same pragnienia co on, tę samą wartość co on. I że wychowywanie nie jest wpajaniem wiedzy, jak mówią dokumenty programowe Ministerstwa, ale że polega na sprawieniu, że osoba rozkwita, wyłania się”. Cała reszta jest pewnikiem. „Czasem musimy wyjść od wyjaśnienia, dlaczego ważne jest sprawdzanie obecności. Niewielu uczących to robi i rzadko nauczyciel zna imiona swoich uczniów” – wyjaśnia Mauro.
PCE z biegiem lat się rozrasta. I to nie tylko w Kampali. Także w Południowym Sudanie na Wydziale Edukacji diecezjalnego uniwersytetu Saint Mary w Dżubie. Albo w obozie dla uchodźców w Dadaab w północnowschodniej Kenii, położonym na granicy z Somalią, gdzie kształceni są muzułmańscy nauczyciele w ramach niektórych projektów AVSI. Następnie w Kongo, Myanmar, Ruandzie…
„Zawsze reagowaliśmy na to, co się wydarzało” – dodaje jeszcze Mauro. Właśnie tak jak wtedy, gdy w życiu PCE ukazują się dwa nowe „czynniki”. Z jednej strony pojawia się prośba wielu kobiet z Meeting Pointu w Kampali, stowarzyszenia powstałego wokół Rose Busingye, pielęgniarki z CL, która przyjmuje i pomaga kobietom chorym na AIDS: pragnęły szkoły, w której ich dzieci mogłyby dorastać, żyjąc tym samym doświadczeniem, którym żyją one. „Z drugiej strony potrzebowaliśmy miejsca, w którym mogliśmy kontynuować i urzeczywistniać to, co robiliśmy w PCE – dodaje Giacomazzi. – Byśmy sami mogli zdobywać praktyczne umiejętności, spotykać się z odpowiedzią i doświadczać czegoś nowego”. Stąd w 2010 roku w dzielnicy Kireka powstaje szkoła im. ks. Luigiego Giussaniego, podstawowa i średnia, w której uczy się ponad tysiąc dzieci.
Zanim zacznie się zgłębiać techniki nauczania, trzeba uświadomić temu, kto naucza, że dziecko, które ma przed sobą, posiada te same pragnienia co on, tę samą wartość co on. I że wychowywanie polega na sprawieniu, że osoba rozkwita, wyłania się
„Ksiądz Giussani właśnie w książce Ryzyko wychowawcze podaje definicję «problemu»: z języka greckiego jest to «coś, przed czym stajemy». Jest to wyzwanie, którym żyjemy. Krok po kroku staramy się odpowiadać na prowokacje rzeczywistości, wychodząc od tego, czego doświadczamy w klasach”. Tak jest ze szkołą im. ks. Luigiego Giussaniego. Ale nie tylko. Także w przypadku innych instytucji powstałych w doświadczeniu Ruchu, takich jak szkoły w Nairobi w Kenii, albo w Nigerii. „Jest to droga prowadząca do nowych metodologii dydaktycznych albo nieznanego dotąd podejścia do przedmiotów. Ale zawsze po to, by budować relację wychowawczą tak, jak pojmuje ją Giussani. Dydaktyka, szkoła stają się narzędziem dotarcia do serca młodego człowieka”.
W pewnym momencie także ugandyjskie Ministerstwo dostrzega PCE i docenia jego pracę. „Poprosili nas, byśmy uzyskali akredytację jako instytut do spraw kształcenia nauczycieli, oraz o zmianę nazwy, sugerując nam – wyszło to od nich – patronat księdza Giussaniego, ponieważ to jemu było zadedykowane centrum” – mówi Mauro. To był trzeci etap: szkoła podstawowa, średnia i teraz poziom uniwersytecki, z kursami przygotowującymi przyszłych nauczycieli: „Po co ich kształcić dopiero wtedy, gdy będą już pracować?”.
«Studenci ze szkoły im. ks. Luigiego Giussaniego są szczęśliwi, ponieważ uczęszczają do szkoły, angażują się, osiągając doskonałe wyniki, i zmieniają także swoje rodziny»
W ten sposób docieramy do dnia dzisiejszego. Ze znacznie większym budżetem, 17 pracownikami zatrudnionymi jako formatorzy, pracownicy administracji i różnego rodzaju personel. Przy wsparciu AVSI oraz innych partnerów, wśród których jest Notre Dame University ze Stanów Zjednoczonych. „Kursy i projekty są realizowane w całej Afryce. Zaczęliśmy także badania w celu przestudiowania wyników naszej metody odnoszącej się do młodzieży. Oraz tego, jaki wpływ może mieć wiara. Jest to oczywistość: nasi studenci ze szkoły im. ks. Luigiego Giussaniego są szczęśliwi, ponieważ uczęszczają do szkoły, angażują się, osiągając doskonałe wyniki, i zmieniają także swoje rodziny. Są bardziej otwarci, odważniejsi w stawianiu czoła wszystkiemu – jest to rzadka cecha Afrykańczyków, których pytania od najmłodszych lat są tłamszone”. Zauważył to także pewien amerykański dobroczyńca, odwiedzający Ugandę w celu sfinansowania projektów: „Nigdy nie widziałem młodzieży opowiadającej z tak wielką pasją o tym, co robią, o sobie i o swojej szkole”.
Kilka lat temu skontaktowała się z nimi pewna organizacja dobroczynna z Waszyngtonu. „Spotkaliśmy się, zatwierdzili finansowanie przedsięwzięcia, ale później nie dawali już znaku życia”. Przez dwa lata Mauro i jego ludzie korzystają z tej donacji. Po czym, niemal niespodziewanie, organizacja ta przysyła swoją przedstawicielkę. „Pochodziła z Afryki. Przygotowaliśmy krótką prezentację na pierwszym piętrze, ale nie było prądu i winda nie działała. A ona była niepełnosprawna”. Wszystko zostało przeniesione na dół. Naburmuszona twarz kobiety, zdenerwowanej z powodu napotkanych trudności, powoli się zmienia. Wreszcie się wzrusza: „Panie Mauro, kiedy mówi się o edukacji w Afryce, płaczę, ponieważ wszyscy myślą, że nie ma żadnej nadziei. Tymczasem dzisiaj ją zobaczyłam” – wyznała mu kobieta.
„Kiedy dotykasz ludzkiego serca, nie wiesz, co się może zdarzyć – opowiada Mauro. – Noszę w sobie słowa, które usłyszałem od pewnego nauczyciela następnego dnia po zakończeniu kursu, który odbył się w Południowym Sudanie. Opowiadał mi, że poprzedniego wieczoru, kiedy wracał, zobaczył, jak jego 5-letni syn biegał po domu jak szalony. Powiedział mi: «Wiedział, że jeśli wróci do domu później niż ja, dostanie lanie. Tymczasem gdy go zobaczyłem, powiedziałem mu, żeby poszedł jeszcze się bawić. Że zawołam go na kolację. Był posłuszny, ponieważ się bał. Tymczasem chciałbym, żeby mnie kochał»”.