Enrico Letta

Przepraszam, gdzie znajduje się Europa?

Unia odczuwa wstrząsy. Ale czy popełniliśmy błąd, wierząc w europejskie marzenie? Na tych stronach rozmowa z Enrico Lettą, byłym premierem Włoch. Oraz opowieść o miejscach i inicjatywach, w których wspólny plan jest wciąż żywy („Ślady”, nr 2/2017)
Alessandro Banfi

Enrico Letta jest rzadkim przykładem włoskiego polityka, który potrafił powiedzieć: „Dosyć!”. Koniec z pogaduszkami, paktem transatlantyckim, polemiką. Porzuciwszy w wieku 48 lat najważniejszy urząd polityczny – stanowisko premiera rządu – ciesząc się ogromnym poważaniem po wielu latach działalności w kolejnych partiach: najpierw w Marghericie, potem w Drzewie Oliwnym i wreszcie w Partii Demokratycznej, sprawując funkcje różnych ministrów, dwa lata temu objął kierownictwo Instytutu Badań Politycznych w Paryżu (Institut d’études politiques de Paris, w skrócie Sciences Po), unikając od tamtej pory wszelkich powiązań z władzą polityczną. Była to radykalna decyzja odsunięcia się od życia politycznego, któremu wcześniej był niezmiennie wierny. Spotkał się z nami w Rzymie na rozmowie dotyczącej niebezpieczeństw zagrażających Europie, scenariuszy – które jeszcze kilka lat temu byłyby nie do pomyślenia – realizujących się w ostatnich tygodniach – skierowanie przez Anglików prośby o rozpoczęcie procesu wyjścia z Unii (Brexit), wybory prezydenckie we Francji (23 kwietnia, z nastawioną antyeuropejsko Marine Le Pen, która staje w szranki o zwycięstwo) – oraz tego, co przewiduje kalendarz na najbliższe miesiące: jesienne wybory w Niemczech, nieprzewidywalny wynik wyborów we Włoszech. I szczyt, który odbył się 25 marca w Rzymie z okazji 60-lecia podpisania Traktatów Rzymskich, stanowiących podwaliny Unii Europejskiej, którą jednak wielu postrzega jako ostatni przyczółek projektu nękanego różnymi błędami, w który uderza wysoka fala populizmów.

Krótko mówiąc: popełniliśmy błąd, wierząc w europejski plan?
Trzeba wyjść od idei, że taka Europa nie może trwać dalej, a powodem tego jest właśnie to, że potrzebujemy przerwania pewnej ciągłości. Nie możemy powtarzać tego, co zawsze, pozostawać w miejscu. Obecny, głęboki, kryzys europejski skłania nas ku pytaniu, które – że się tak wyrażę – jest prawie egzystencjalne: czy ma sens, byśmy robili coś wspólnie z sąsiadującymi krajami? Czy też lepiej, żeby każdy działał na własną rękę? Czy naprawdę potrzebny jest europejski wymiar czy nie? Po raz pierwszy, po wielu latach, podczas pierwszych wyborów, o których Pan wspominał, stajemy, w dramatyczny także sposób, wobec tego pytania. I nie możemy odpowiadać na nie przy pomocy tych co zwykle schematów oraz przesądów. Okoliczności zobowiązują nas do tego, byśmy dotarli aż do korzeni.

„Czy możliwy jest nowy początek?” – zadaje sobie pytanie ksiądz Julián Carrón w pierwszym rozdziale swojej książki La bellezza disarmata [Bezbronne piękno]. Czy kiedy mówi Pan o „dotarciu do korzeni”, chce Pan może przywołać tę koncepcję?
Musimy zacząć na nowo od współczesnego człowieka i świata. Są to dwa punkty wyjścia, opowiadające nam odmienną historię w stosunku do motywów, które doprowadziły do powstania Unii Europejskiej 60 lat temu. W 1957 roku chciano „związać ręce Niemcom” i uniknąć powrotu demonów wojny. Punktem możliwego nowego początku jest więc osoba, ale żyjąca w świecie takim jak dzisiaj. Obydwa te czynniki zmieniły się radykalnie. Dzisiejszy świat jest trzy razy większy pod względem liczby ludności, ale także obciążeń. Tak czy inaczej świat ten skupiał się wokół Europy. Dzisiaj istnieje oś Pacyfiku, azjatyckich gigantów, Afryki rozwijającej się na masową skalę… Wszystko się zmieniło. Także współczesny człowiek jest inny. Europejczycy po wojnie byli ludźmi wolnymi, z rosnącymi oczekiwaniami w stosunku do ludzi mieszkających w innych częściach świata, którzy w większości nie byli ani wolni, ani bogaci. Zawsze daję przykład modeli Fiata wyprodukowanych w tych latach: 500, 600, 800, a potem 1100 i 1500 itd. Stopniowy wzrost, który tworzył także perspektywę wzrostu społecznego bezpieczeństwa: w latach 70. i jeszcze 80. Fiat 126, 127, 128 itd. Krok po kroku. Współczesny wolny człowiek żyje natomiast zaniepokojony tym, że utraci to, co ma, jest niepewny i pogrążony w zamęcie.



Papież Franciszek w przepięknym wystąpieniu z okazji przyznania mu Nagrody Karola Wielkiego w ubiegłym roku stawiał dialog jako możliwy punt rozpoczęcia na nowo, nowej płodności Europy…
Zasadniczą ideą Ojców założycieli, która pozostaje aktualna, jest idea pokoju. Rzeka Ren, inkubator wojen przez całe wieki, dzisiaj jest sercem spacyfikowanego kontynentu. Jestem także przekonany, że stopniowe poszerzanie europejskiego planu, mimo że spotyka się z dużą krytyką, jest zasadniczym stanem. Wydarzenia na Krymie pokazują nam, co mogło się wydarzyć bez poszerzenia Unii. Doszłoby do mnożenia się wojen lokalnych w Europie. Następnie drugą zasadą pozostaje wolność. Kiedy 60 lat temu zaczęła się ta przygoda, połowa obywateli Europy nie była wolna: od Hiszpanii po Litwę, Portugalię, Grecję… Musimy zastosować te założycielskie zasady do skomplikowanego współczesnego świata. Ocalić demokrację, wymyślając ją na nowo. Wcielić na nowo wielkie początkowe intuicje, zacząć od początku.

Opublikowany właśnie Pana esej (Contro venti e maree – [Przeciwko wichrom i falom] – ukazał się 16 marca – przyp. red.) jest poświęcony właśnie temu…
Jest to przede wszystkim próba powiedzenia Europejczykom oraz obecnym przywódcom europejskim: spójrzcie, że obrona status quo jest pomyłką! Przedłużający się kryzys gospodarczy oraz bezprecedensowy kryzys migracyjny zmieniają oblicze naszego współistnienia. Europa taka, jaka jest, nie sprawdza się. Uwaga, nie porzucam sztandaru integracji i jestem daleki od zwierzchniczego, nacjonalistycznego i izolacyjnego podejścia, które są dzisiaj w przewadze. Zaczynając od Wielkiej Brytanii i Brexitu aż po Francję Marine Le Pen, nieprzypadkowo dwóch potęg kolonizacyjnych, które teraz odczuwają pewną nostalgię. Twierdzę, że dzisiaj nad integracją trzeba się ponownie zastanowić i zaproponować ją na nowo we właściwy sposób. Sto lat temu Europejczycy stanowili jedną czwartą ludności na całym świecie, za 20 lat, zgodnie z demograficznymi dynamikami, tylko jeden na 20 mieszkańców Ziemi będzie Europejczykiem.

By integrować, trzeba posiadać pewność co do swojej tożsamości, a jednocześnie być zawsze „drugim”, nieco tak jak to było w starożytnym Rzymie. Kilka lat temu Rémi Brague napisał o tym bardzo ciekawy esej Przyszłość Zachodu: z tego punktu widzenia integracja jest przede wszystkim sprawą wychowawczą i kulturową…
Kwestia tożsamości i integracji jest dzisiaj kluczową sprawą europejskiego współistnienia. A nawet powiedziałbym, że całego świata. Kiedy przyjeżdżasz do Nowego Jorku, lądujesz na lotnisku zadedykowanym Fiorello La Guardii, który nie wydaje mi się rodowitym Amerykaninem… Powiedzenie jednak dzisiaj tylko: „Drzwi otwarte dla każdego imigranta” jest sloganem, który w rzeczywistości się nie sprawdza. Potrzeba przejść, zarządzania, postępów, stopniowania… To prawda, jest to także batalia kulturowa. Ale jeśli w klasie mojego syna znajduje się 20 procent obcokrajowców, może to być poważna praca integracyjna. Jeśli jest ich 55 procent, nie. A imigracja musi zawsze być także integracją, nie możemy dalej tworzyć małych państw–gett w naszych metropoliach, tak jak to jest w Paryżu i w Londynie.



Izolacjonistyczna reakcja Trumpa po Brexicie stawia ważne pytanie współczesnej Europie.
Wybór Trumpa budzi strach, ponieważ wraz z nim przekształca się jedna z podstawowych koncepcji demokracji. Zgodnie z nią prezydent nie reprezentuje już wszystkich Amerykanów, ale tylko swoich wyborców, 61 miliony osób, które na niego zagłosowały. Tak się zachowuje. Jednocześnie także na temat tego, jak powinna funkcjonować demokracja, nie możemy bronić status quo klasycznej reprezentatywności parlamentów przez cztery albo pięć lat… Trzeba na nowo przemyśleć demokratyczny udział w rządach. Wykorzystując także potencjał Internetu, dając ciągłą możliwość społecznych konsultacji. Referendum albo jest przeprowadzane na sposób szwajcarski, to znaczy naprawdę zajmuje się pojedynczym problemem, albo też grozi mu bycie osądem o tym, kto je proponuje. Tak jak to się stało we Włoszech przy okazji referendum konstytucyjnego: treść pytania referendalnego stała się drugorzędna. Nie mówiąc już o tym, w jaki sposób Anglicy wychodzą z Europy po przeprowadzeniu referendum, które miało być konsultacyjne…

Czy spróbuje Pan wskazać fakty albo osoby, które reprezentują punkt możliwego nowego początku dla Europy?
Sądzę, że młodzi są o wiele bardziej zakorzenieni w idei Europy, którą trzeba odnowić. Jeśli pomyślę o uczniach szkoły, którą kieruję w Paryżu, mamy 1300 studentów, w większości Europejczyków: Francuzów, Niemców, Włochów, Hiszpanów… Istnieje wśród nich europejska tożsamość, ale posiadają o wiele bardziej zaawansowane jej pojęcie niż biurokraci w Brukseli, którzy wciąż przedstawiają obraz Europy–macochy. Dla nich Europa wciąż oznacza dialog, szansę, wolność. Gorąca idea, która oczywiście wydaje się zmierzać w przeciwnym kierunku wobec owiewającego naszą planetę zimnego wiatru.

Proponuje Pan podróż pod ten wiatr.
Tak, wzbraniam się przed wystawianiem żagli polityki na bardzo silny wiatr, często nieracjonalny, który jest prawdziwą przyczyną wszystkich Brexitów, zwycięstw Trumpa, referendów i różnych populizmów… Staram się przeciwstawiać dwie tendencje, tendencję konserwatywną, powiedzmy „na sposób niemiecki”, która udaje, że nie ma problemów, oraz tendencję populistyczną, tak silną w słabszej gospodarczo Europie południowej. Nie zapominajmy, że w Radzie Bezpieczeństwa ONZ wśród stałych członków znajduje się Francja, a następnie są Chiny i Rosja. Świat i historia znajdują się na rozdrożu. Po Brexicie i Trumpie, jeśli zwycięży Marine Le Pen, będzie to koniec Europy, nie ma co ukrywać tego faktu. Jeśli, przeciwnie, przeważą inni francuscy kandydaci, polityka europejska wejdzie w nową fazę.