Plakat w New York Encounter 2017

Rzeczywistość nie zdradza

Dziewiąta edycja New York Encountera. W Ameryce, gdzie najbardziej podstępnym strachem jest strach przed „niemożnością posiadania wszystkiego”. Od tytułu (który wprawia w osłupienie) po spotkania twarzą w twarz z nauką, wiarą, post-prawdą, literaturą…
Paola Ronconi

„Kto to powiedział? Czy mogę się z nim spotkać? Chcę poznać tego, kto powiedział coś takiego”. Na nic zdaje się tłumaczenie Markowi, mierzącemu co najmniej 190 cm wzrostu, o posturze doskonale nadającej się do pełnionej przez niego roli ochroniarza, że to zdanie wypowiedział pewien włoski ksiądz, który zmarł 12 lat temu, a więc którego nie będzie mógł już poznać osobiście. Na jego twarzy natychmiast odmalowuje się pytanie, które zadaje zaraz potem: „A więc kim wy jesteście? Jak jesteście w stanie mówić coś takiego?”.

No właśnie, jak można mówić dzisiaj w Nowym Jorku – do Ameryki, do całego świata – że „rzeczywistość nigdy mnie nie zdradziła”? A jednak to zdanie księdza Giussaniego jest tytułem, który widnieje na ścianie przy wejściu do Metropolitan Pavilion, w sercu Manhattanu, prawie na rogu 18. i 6. ulicy: „Reality Has Never Betrayed Me”. Jest to tytuł New York Encountera 2017, dziewiątej edycji (13-15 stycznia). Weekend pełen spotkań (25), gości (41), wystaw (4), zorganizowany przez zastęp 313 wolontariuszy. Ale przede wszystkim nieprzerwany strumień młodych i rodzin, przyjacielskich uścisków i szczęśliwych twarzy. Jednym słowem, ludzi w widoczny sposób zadowolonych z życia. I to nie dlatego, że wszystko idzie gładko, wręcz przeciwnie.

Tytuł to nie kwestia retoryki. Nigdzie tak nie jest, ale jeśli to możliwe, tym bardziej tutaj, we wzburzonej Ameryce, w której urządza się Donald Trump, The President of The Divided States, jak głosi tytuł „Timesa”. Gospodarka, powiedzmy, że znów ruszyła z miejsca, ale bogaci są wciąż coraz bogatsi, ubogich nie brakuje, a klasa średnia żyje nieustannie w niepewności, gdyż jeśli to prawda – a jest to prawda – że przeciętny Amerykanin kończy college i wchodzi do świata pracy z długiem liczącym 40 tysięcy dolarów (zaledwie 8 lat temu wynosił on połowę tej kwoty), zaciągniętym na studia na prowincjonalnym uniwersytecie, to oprócz zwrotu długu musi on sobie opłacić ubezpieczenie zdrowotne, spłacać kredyt za mieszkanie… „Pracujesz 10-12 godzin dziennie, pędzisz, z trudem wiążesz koniec z końcem, potem wystarczy, że jakiś tryb się zatnie – zwolnienie, nieprzewidziany wydatek – i ryzykujesz, że nagle lądujesz na ziemi” – wyjaśnia ksiądz José Medina, odpowiedzialny za CL w USA.



Aktor i ksiądz. Z pewnością to nie nowość: upadanie i podnoszenie się od zawsze stanowi część duszy tego kraju. Tylko że teraz dzieje się to szybciej i częściej. I nie zawsze ten, kto upada, odnajduje drogę, by zacząć na nowo. Jest jednak jeszcze jeden strach, który krąży, bardziej delikatny i podstępny od lęku przed utratą wszystkiego: jest to strach przed tym, że nie można mieć wszystkiego, strach przed przyszłością. „Prawda jest taka, że przede wszystkim millenials, trzydziestolatkowie, często są tutaj jak sparaliżowani – mówi dalej ksiądz Medina. – Do tej pory ich życie było zorganizowane, odkąd ukończyli 5-6 lat: zawsze był ktoś, kto mówił im, co mają robić w ciągu całego dnia”. Potem przychodzi moment, w którym to oni muszą podejmować decyzje: rodzina, praca. „I nie potrafią dokonywać wyborów. Im więcej możliwości masz przed sobą, tym bardziej się blokujesz”.

„Jak możesz ufać rzeczywistości? Dlaczego czasem wydaje się ona tak rozczarowująca już od młodości? Co może nam pomóc pogodzić się z rzeczywistością? Jednym słowem, co takiego tracimy? – padają pytania w trailerze (zwiastunie – przyp. red.) wyświetlanym na początku każdego spotkania. Wyzwanie rzucane przez tytuł znajduje się na tym poziomie. Mark, ochroniarz stojący przy wejściu, najwidoczniej pojął to w mig. Ale najlepsze w Encounterze jest to, że zrozumieli to także goście i podjęli je.

Weźcie Richarda Cabrala. Jest aktorem, wschodzącą gwiazdą (American Crime w TV, filmy takie jak The Counselor i A Better Life), ale także człowiekiem z palącą raną. Widzisz to, gdy wchodzi na scenę podczas otwierającego wydarzenie spotkania, by opowiedzieć o swojej historii byłego członka latynoskiego gangu z Los Angeles. „Przyłączyłem się do nich, poszukując miłości. Odkryłem, że byliśmy w stanie oddać życie jeden za drugiego, stanąć na celowniku w miejsce drugiego, ale nie wiedzieliśmy, jak sobie pomóc stawić czoła cierpieniu, które nosiliśmy w sobie, wszyscy”. Lata przestępstw, kokainy, strzelanin. Potem nieuniknienie przychodzi więzienie: pięć lat, miał wtedy 25 lat. „Zacząłem zadawać sobie pytanie, czy całe moje życie ma być takie. I czy śmierć nie byłaby lepsza niż tego rodzaju rzeczywistość”. Aż do spotkania, które wszystko zmienia: spotkania z ojcem Gregiem Boylem i jego Homeboy Industries, dziełem zajmującym się młodymi wyrzutkami społecznymi. „Dla niego nie byłem numerem ani członkiem gangu. Rozpalił ponownie płomień, który tlił się gdzieś jeszcze w mojej duszy. Jeśli był ktoś, kto we mnie wierzył, nie mogłem już sam w siebie nie wierzyć”.

Spotkanie. Pojawia się w życiu i rozpala na nowo iskrę. Tak jak przydarzyło się to Danowi Jusino, który jako były więzień z Harlemu pracuje z dawnymi więźniami. Bierze się do dzieła: dane, statystyki… Potem rzuca wszystko i mówi mniej więcej tak: „Wystarczy liczb, chcę wam opowiedzieć, dlaczego robię to, co robię”. I rodzi się piękny dialog, w którym jest mowa o zbrodni i karze, ale także o ojcostwie, które jest potrzebne, by zacząć od nowa, o konieczności podjęcia przez każdego ryzyka… „Oto, kiedy natkniesz się na kogoś, kto stawia wszystko na serce, jest to wydarzenie – powiedział Riro Maniscalco, przewodniczący Encountera. – Zawsze coś się wydarza”. I to naprawdę jest „wkładem” do tej „kultury spotkania zasadniczego dla wzrostu ludzkiej rodziny” – jak życzył wszystkim papież Franciszek w powitalnym przesłaniu.



Sztuka nauki. Widać to wiele razy podczas tego weekendu. Jeden moment jest poświęcony nauce. Co więcej, „sztuce nauki”. Na scenie wraz z astrofizykiem Lucą Matone zasiada Polly Matzinger. Naukowiec, ateistka, jest kobietą, która zmieniła paradygmat badań nad immunologią. Myślała, że przyjechała na „kongres katolicki”, ze wszystkimi jego przesądami na temat nauki, ewolucji, natury itp. Ale kiedy słyszy, jak Teresa Landi, naukowiec i moderator spotkania, wyjaśnia ten niezwykły tytuł związany ze sztuką („Wybraliśmy go, ponieważ wasz sposób posługiwania się rozumem w waszym środowisku jest czymś pięknym”), pozostaje bez słów. Matzinger opowiada o swojej pracy, o tym, jak poszła pod prąd, kontestując modny model naukowy, „ponieważ rzeczywistość mówiła coś innego” i ponieważ to „wierność rzeczom” prowadzi cię do odkrycia prawdy. „Jest to najtrafniejsze wytłumaczenie tytułu Encountera” – mówi Angelo Sala, jeden z organizatorów, opowiadając o spotkaniu, które odbyło się po oficjalnym spotkaniu; padło wiele pytań, była ciekawość, a na pożegnanie: „Zobaczymy się jeszcze”.

Pięknie powiedziane: „Zobaczymy się jeszcze”. Często słyszy się te słowa za kulisami, to dobry znak. Wielu przybyłych gości jest tu nie po raz pierwszy. Michael Waldstein, teolog, na którym ksiądz Giussani zrobił wrażenie wiele lat temu w Rzymie (to on podczas bardzo pięknego spotkania z irlandzkim pisarzem Johnem Watersem odważnie stawia czoła właśnie „skłonności millenials do zaniedbywania teraźniejszości z powodu zatroskania o utratę czegoś innego” oraz niebezpieczeństwu patrzenia na rzeczywistość „krótkowzrocznie, w sposób ograniczony”), kardynałowie Timothy Dolan i Sean O’Malley, arcybiskupi Nowego Jorku i Bostonu, niemarnujący okazji do spotkania z „duchowym plemieniem Giussaniego”, jak nazywa CL O’Malley. Następnie Brian J. Grim z Religious Freedom and Business Foundation, który dopiero co gościł na Meetingu w Rimini. I tak dalej. Ale iskra ludzkiego spotkania zapala się także w przypadku „nowych”.

Ten sam Cabral na przykład, który chciał zobaczyć wszystko, ale to naprawdę wszystko, i krążył zaciekawiony między stoiskami wystawowymi, stanowiskami z książkami, strefą dla dzieci, gdzie bawili się najmłodsi pod opieką baby-sitters. „Widzę kryjąca się za tym wszystkim wielką miłość – powiedział. – Ducha, bezinteresowność… Ale jest to też coś, czego możesz dotknąć”. Przy kolacji, opowiada Angelo Sala, był zaskoczony: „Znamy spojrzenie, które spotkałeś i które tak cię zmieniło. To samo przydarzyło się także nam”. To nim wstrząsnęło. „To znaczy rozumiecie to, co przeżyłem? To bardzo rzadkie. Jak możemy to kontynuować?”. Pytanie podobne do pytania Carolyn Woo, kończącej kadencję prezydenta Catholic Relief Service – swojego rodzaju amerykańskiej Caritas, która ma pod swoją opieką ponad 100 milionów ludzi na świecie. Carolyn na scenie przyznała: „Zgadzam się z tytułowym zdaniem, ale nie rozumiem go do końca”. Zbyt wiele bólu i cierpień widzianych w pracy. „Tak często stałam u stóp Krzyża”. A jednak także ona po spotkaniu pyta, wyjaśnia. I się wzrusza.

Jedna z najbardziej nieprzewidywalnych iskier zapala się w przypadku Davida Brooksa. Znany edytorialista „New York Timesa”, autor niezwykle trafnych esejów poświęconych amerykańskiemu społeczeństwu (od The Social Animal po The Road to Character), błyskotliwy umysł. Jego spotkanie (z Riro Maniscalco i Rustym Reno, teologiem i dyrektorem „First Things”) było prawdopodobnie drugim najbardziej oczekiwanym spotkaniem po prezentacji mającej się ukazać książki Disarming Beauty, angielskiej wersji „Bezbronnego piękna” Juliána Carróna (na scenie pojawił się wówczas przewodnik CL wraz z żydowskim prawnikiem Josephem Weilerem, kolejnym dobrym przyjacielem Encountera).

Przyjęty owacjami na miarę gwiazdy rockowej Brooks był bohaterem głębokiej rozmowy (zatytułowanej: „Czy Amerykanie zdradzają swoje marzenie?”), podczas której mówił o „abstrakcji jako o zasadniczym wrogu”, o „pragnieniu pozostania wiernymi momentom piękna, które nam się wydarzają, a na które nie zasługujemy”, o konieczności „inwestowania w przyjaźń bardziej niż w cokolwiek innego”, o tym, że „jest mało miejsc, w których można rozmawiać o tym, co naprawdę się liczy” oraz o tysiącu innych spraw. Coś jednak wydarzyło się za kulisami, kiedy spotkał się na kolacji z organizatorami. Trzy godziny treściwej rozmowy o wszystkim: księdzu Giussanim i wolności, posłuszeństwie i sercu. Z pytaniami w rodzaju: „A więc co jest dla was wcześniej: rzeczywistość czy «ja»? Dlaczego ludzie tu przychodzą?”. Wreszcie zapytał, jaką książkę księdza Giussaniego mógłby przeczytać. Polecono mu Zmysł religijny. Na pożegnanie padły słowa: „Zobaczymy się znów na kolacji”.



Z Krzemowej Doliny. Inna zdumiewająca rzecz w Encounterze to splot prostoty gestu i bardzo wysokiego poziomu spotkań. Rozmawia się o nauce i literaturze, post-prawdzie i wierze – z osobowościami na miarę Brooksa i Matzinger – kilka metrów od stoiska, na którym wolontariusze z GS przygotowują kanapki z szynką albo gdzie inżynier z Krzemowej Doliny sprzedaje w barze kawę i rurki z kremem. „Na początku w znacznej mierze bazowaliśmy na relacjach księdza Lorenza Albacete (niezwykle wyrafinowanego teologa i pióra ważnych czasopism, także świeckich, zmarłego w 2014 r. – przyp. red.) – mówi ksiądz Medina. – Ważni goście byli jego przyjaciółmi albo też byli przez niego zapraszani. Teraz tak nie jest. Przyjeżdżają, ponieważ poznali kogoś z nas w swoim środowisku i to ich zaciekawiło. To jest życie. Ten, kto tu przychodzi, znajduje miejsce, w którym ludzie oddychają”.

I czuje się jak w domu. Czy to gdy chodzi o znaną naukowiec czy też rodzinę z piątką dzieci, ważnego prałata (jak ksiądz Pietro Dal Toso, kończący kadencję sekretarza Papieskiej Rady „Cor Unum”, autora bardzo pięknego świadectwa o obecności Kościoła na ziemiach dotkniętych wojną) czy też chłopaczka z Kolorado, który przyjechał, by pracować jako wolontariusz.



Peter i wieszaki na ubrania. Oto wolontariusze. Jest ich ponad 300 w wieku 15-70 lat. Pochodzą ze wszystkich stanów. Wystarczy spojrzeć im w twarz, by zobaczyć serce Encountera. I nie tylko, ponieważ w poprzednich miesiącach pracowali nad tytułem, spotykając się i organizując zebrania. Są ludzie tacy jak Debbie, emerytka z Sacramento w Kalifornii, która przyjechała tu z wieloma wątpliwościami („Po roku przepełnionym cierpieniami nie byłam pewna, czy będę potrafiła powiedzieć, że rzeczywistość nie zdradza”), a na zakończenie wyznaje, że wraca do domu „przepełniona wdzięcznością, ponieważ dostrzegła, że stanowi część ludu”. Albo Peter, z pierwszego roku, który ostatniego wieczoru zauważa, że jest „dziwnie zadowolony”, wykonując najbardziej banalną pracę: rozmontowując wieszaki na ubrania. „Zadaję sobie pytanie, co takiego wydarzyło się w międzyczasie, zważywszy na to, że na początku byłem mocno wkurzony, ponieważ wydawało mi się, że wykonuję zbyt prostą pracę. To właśnie te dni, jedno spotkanie po drugim”. Po prostu wzrósł.

Być może ostatecznie najbardziej zdumiewa właśnie ta możliwość doświadczania, dojrzewania. Zachodzi zdrowe sprzężenie pomiędzy kreatywnością każdego, jego temperamentem, osobowością a drogą wychowywania do wiary, jaką zmierza się w Ruchu i która sprawia, że „ja” rozkwita. Widać to podczas Encountera. „Nie ma form, schematów, których trzeba się trzymać, ale wolna inteligencja ryzykowana na różne sposoby – zauważa ksiądz Medina. – Są ludzie, którzy przeżywają wyzwanie rzucane przez tytuł, i mówią: oto ja powiedziałbym to w ten sposób”. Przy pomocy tej wystawy, tego spotkania, zapraszając tego przyjaciela. Albo po prostu poświęcając trzy dni na pracę jako wolontariusz. A wszystko to pozwala zrozumieć, w jaki sposób doświadczenie CL stopniowo staje się osobiste.

Widać to dobrze na trzech wystawach o bardzo rozleglej tematyce: od fotografii po pedagogię księdza Giussaniego, od amerykańskich świętych po przepiękną wideo instalację „There’s a Crack in Everything, That’s How the Light Gets In” („We wszystkim znajduje się szczelina, przez którą wnika światło”), na którą składają się wywiady z około 40 zwykłymi ludźmi, mające na celu wydobyć z nich opowieść o tym, w jaki sposób także w cierpienie może wedrzeć się łaska. Ale też podczas spektakli (jeden jest poświęcony aktorce i nauczycielce Helen Keller, inny powstał w oparciu o opowiadania wojenne Maxence’a van Der Meerscha). Albo też podczas momentów takich jak ten, podczas którego Claire Vouk, uczennica Benedictine College, wprawia kardynała Dolana oraz jezuitę Matta Malone’a w osłupienie, opowiadając o Katharine Drexel, świętej z ubiegłego wieku, która dzięki pracy Claire nad wystawą „American Dream: A Journey with American Saints” („Amerykański sen: podróż z amerykańskimi świętymi”) „stała się jej przyjaciółką ze względu na jej «tak» powiedziane rzeczywistości, za którego sprawą rozkwitła”.

Kluczowym spotkaniem jest prezentacja książki Disarming Beauty (całe nagranie dostępne jest w sieci). W rozmowie z Weilerem (który przyjechał bezpośrednio z Singapuru po 22 godzinach lotu, zostawiając w domu tylko walizkę: jeśli to nie jest przyjaźń…), Carrón odpowiada punkt po punkcie na pytania o Europę i islam, sekularyzację i pustkę proponowaną naszej młodzieży („Przychodzimy na świat bez instrukcji obsługi, potrzeba kogoś, kto przynajmniej przekazałby nam hipotezę znaczenia do zweryfikowania”), metodę Boga („Niewidzialny stał się widzialny, dotykalny”) oraz o wyzwanie powrotu do początku: „Chrześcijanie byli mniejszościową wspólnotą w Palestynie, znajdowali się na marginesie wielkiego wielokulturowego społeczeństwa, a jednak dzięki osobistemu przekazowi wiary rozpowszechnili Ewangelię w imperium wielobóstwa”.



Jeśli jest, daje się zauważyć. W świecie, w którym „wolność stała się najważniejszą wartością”, tylko „osobiste świadectwo może wzbudzić zainteresowanie wiarą”. Jednym słowem, Carrón mówi o „innym sposobie życia”, który jeśli jest, daje się zauważyć. I zaskakuje, wzbudza pytania, pociąga. To jest właśnie to, co wydarza się tutaj na Encounterze.

„Jeśli rzeczywistość robi to, co do niej należy, komunikuje ci obietnicę – zauważa Sala pod koniec tej krótkiej podróży, kiedy wszystko jest rozmontowywane. – Oto według mnie było to widoczne w czasie tych trzech dni. Tytuł, który wybraliśmy, był hipotezą. Mieliśmy okazję wystawić go na próbę i zweryfikować, czy zainteresował także innych”. Jak się wydaje, zainteresował.