Sala kontrolna w CERN w Genewie

Pewni rzeczy nigdy niewidzianych

Im lepiej znamy świat, tym mniejszą mamy nad nim kontrolę. Lucio Rossi, fizyk z CERN-u w Genewie, wprowadza nas w temat spotkania w Rimini, którym będzie: pewność („Ślady”, nr 3/2011)
Alessandra Stoppa

Dajcie mi naukową pewność. Chciałoby się ją mieć w odniesieniu do wszystkiego: wyborów, których trzeba dokonać czy też tego, co będzie jutro. Chciałoby się mieć stuprocentową pewność jak naukowiec, który publikuje ostateczne rezultaty swoich badań. „A jednak w nauce – inaczej niż zwykło się sądzić – prawie nigdy nie osiąga się pewności, nic nie jest całkowicie oczywiste, nie jest wyraźną prawdą”. Fizyk Lucio Rossi pracuje przy największym przeprowadzanym obecnie na świecie doświadczeniu naukowym, nad superakceleratorem CERN-u (Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych) w Genewie. 5 miliardów euro i 20 lat pracy poświęconych hipotezie o istnieniu Boskiej Cząstki (zob. przypis). Znalezienie jej oznaczałoby wyjaśnienie mechanizmu powstawania masy, podstawowej wielkości fizycznej związanej z materią, bez której rzeczy nie istniałyby dla nas, wszystko byłoby jednolite.
„Nieznalezienie jej podważyłoby 90% teorii fizycznych” – mówi bez wahania fizyk. W dłoni trzyma włókno o grubości jednego milimetra. W środku tego włókna znajduje się sześć tysięcy innych włókien. Niezwykle cienkie pozwalają wytwarzać tę samą gęstość energii, która została wyemitowana na kilka sekund po Wielkim Wybuchu „oraz wyzwolić światło, które jest zdolne oświetlić detale równe jednej miliardowej z miliardowej części metra” – mówi, wskazując na podłogę. Pod nami, na głębokości 100 metrów, przebiega okrągły tunel złożony z elektromagnesów, mający długość 27 kilometrów, w którym tysiące cząstek elementarnych pędzi z prędkością światła.
Przechadzając się pomiędzy będącymi obecnie w remoncie magnesami, oziębionymi do temperatury -271 stopni Celsjusza, czyli temperatury niższej od tej panującej w przestrzeni kosmicznej, Rossi tłumaczy, dlaczego osiągnięcia Ernesta Rutherforda są jednym z najbardziej jasnych przykładów na to, że „naukowa pewność nie jest bezpośrednią oczywistością”. Rutherford dokładnie 100 lat temu odkrył atom. Nigdy go jednak nie „zobaczył”. Jemu też będzie zadedykowana jedna z wystaw podczas Meetingu w Rimini, którego temat A istnienie staje się wielką pewnością podejmuje właśnie wyzwanie rzucane przez świat, gdzie niepewność życia wydaje się nieuleczalna.

Jeśli pewność naukowa nie jest zawsze absolutną oczywistością, to czym w takim razie jest?
Jak większość pewników, nie jest czymś danym bezpośrednio – jest ogółem przesłanek, które ku czemuś zmierzają. Ku rzeczywistości, którą być może nie zawsze „widzimy”, ale której możemy być rozumnie pewni. Przy pomocy eksperymentu, który zapewnił mu miejsce w historii, Rutherford sformułował „model planetarny” jądra atomowego. Jednak strukturę atomu wydedukował – osiągnął pewność, opierając się na przesłankach, którymi dysponował. Cała historia nauki bazuje na rozumnych pewnikach, do których dochodzi się na drodze weryfikacji wyłącznie pozytywnych hipotez, a nie wątpliwości. Nauka posuwa się naprzód, ponieważ są ludzie przekonani o czymś, mimo że nie mają w ręce wszystkich dowodów. Proszę pomyśleć o Karlu Alexandrze Müllerze – badał on materiały (złożone z tlenków miedzi i rzadkich pierwiastków), które inni badali już wcześniej bez żadnych rezultatów. Robił to, ponieważ był głęboko przekonany, że wszystkie przesłanki wskazywały na ich nadprzewodzące właściwości, które potem odkrył, otrzymując za to Nagrodę Nobla. Albo Einstein: miał intuicyjną pewność co do teorii względności na długo przed tym, zanim zdołał ją przedstawić. W istocie, utrzymywał, że poznanie zaczyna się „od pewności o charakterze religijnym” – był przekonany o swoich teoriach już w punkcie wyjścia.

Poddawał je jednak próbom i mogło się okazać, że się mylił.
Ponieważ prawda zawsze sama poddaje się weryfikacji. Do tego stopnia, że pewność nigdy nie jest statyczna: albo znika, albo się powiększa, nie stoi w miejscu. I nie tylko. Poznanie prawdy charakteryzuje się jeszcze czymś innym – jest niewyczerpalne. Człowiek żyje, usiłując usunąć dystans, jednak punkt końcowy „nie poddaje się niczym jakaś elastyczna bariera”. To sformułowanie księdza Luigiego Giussaniego, którego potwierdzenie wciąż znajduję w swojej pracy.

W jakim sensie?
Odpowiedź na daną kwestię nigdy nie jest ostateczna. Jeśli, na przykład, znajdziemy Boską Cząstkę, odkrycie to otworzy więcej pytań niż da odpowiedzi. Tak jest zawsze. Kiedy dochodzi się do wytłumaczenia pewnego poziomu natury, a wytłumaczenie jest satysfakcjonujące i rozumne, zawsze zostaje wskazany następny poziom wiedzy, jeszcze głębszy. Tego samego doświadczamy, gdy kogoś kochamy. Nie przestajemy poznawać tej osoby, nigdy nie poznajemy jej do końca. W ten sposób nasze dążenie ku poznaniu rzeczywistości nigdy się nie kończy. Choć świat jest skończony! I to jest dla mnie najbardziej oczywisty znak, że istnieje coś nieskończonego w skończonym. Jednak już sam fakt, że poznanie jest rozumne, wskazuje na „inny” poziom.

Dlaczego?
Rozumność sama w sobie jest cudem – różnimy się od świata, ale go pojmujemy. Świat jest nam bliski. To jest cud. I jest to powód, dla którego poznanie prawdy posiada wartość samą w sobie, wykraczającą daleko poza pożytek, jaki może przynieść jakieś odkrycie. CERN jest jednym z nielicznych bastionów przeciwstawiających się ogromnemu błędowi, który polega na domaganiu się od nauki bycia coraz bardziej „praktyczną” – jest to ograniczenie pewnej dominującej kultury, która bardziej poszukuje dobrobytu niż prawdy.

Czy w tym sensie próba pokonania tego „nieskończonego dystansu” nie jest coraz częściej redukowana do wysiłku „kontrolowania” rzeczywistości?
Tak, i jest to redukcja, ponieważ, jeśli celem jest kontrolowanie, z góry zamykamy możliwość poznania rzeczywistości naprawdę. Pragnienie „kontrolowania” jest właściwe człowiekowi. Problem polega na tym, że nie pozwalamy, by pytanie stawiało nam pierwsze przywołanie, jakie pochodzi od samej rzeczywistości, czyli imponujący fakt, że nie możemy panować nad wszystkim. Ignorując go, ulegamy iluzji, że możemy żyć bez ryzyka.

W Niedzielę Palmową Papież powiedział: „Wraz z naszymi zdolnościami nie wzrastało jedynie dobro. Także możliwości pełnienia zła wzrastały i ciążą jak groźne burze nad historią. Pozostały także nasze ograniczenia...”. Wypadek w elektrowni atomowej w Fukushimie jest emblematyczny. Problem został jednak zredukowany do jego konsekwencji („elektrownia atomowa – tak, elektrownia atomowa – nie”), zatrzymując całkowicie siłę, z jaką rzeczywistość nas dosięgła.
Nie jesteśmy już zdolni uczyć się tego, co mówi rzeczywistość, ponieważ nie jest ona przeżywana jako znak. Nie jest łatwo stać wobec rzeczywistości – z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że tylko chrześcijańska wizja całkowicie dowartościowuje rzeczywistość i pozwala człowiekowi stawać wobec niej w sposób pełny i całościowy, co stanowi jedyną możliwość dania naprawdę rozumnej odpowiedzi na problemy. Ponieważ jeśli nie możesz stanąć wobec rzeczywistości, staje się ona albo czymś, co trzeba wykorzystać (czystym zasobem), albo czymś, co trzeba zachować takim, jakie to jest, ze strachu, by jej nie naruszyć (pozostaje idolem). Siłą rzeczy znajdujesz się w pułapce między tymi dwoma przeciwieństwami.

Dlaczego nie przeżywa się już rzeczywistości jako znaku?
Ponieważ wyeliminowane zostało przeznaczenie. Gdy żyję tak jakby go nie było, rzeczywistość nie wskazuje mi na nic. To z powodu braku świadomości przeznaczenia bierze górę również obsesja „kontrolowania” oraz iluzja możliwości życia bez ryzyka. Nie ma jednak życia bez ryzyka! Ze względu na sam fakt, że się żyje. I dokonuje się wyborów. Można żyć tylko ryzykując, ponieważ gdy tylko się ruszysz, przyznajesz, że coś się liczy. Idea wyeliminowania ryzyka jest szkodliwym owocem współczesnego ducha moralizmu.

Moralizm blokuje poznanie rzeczywistości?
Absolutnie tak. Pragnienie usunięcia ryzyka oznacza usunięcie możliwości popełnienia błędu – a to roszczenie usunięcia ograniczenia, idea perfekcyjności prowadzi do całkowitej blokady. Co to jest moralizm? Kiedy usuwa się pochodzenie, ale domaga się zachowania pewnej postawy. Nie udaje się to jednak, a wtedy potrzeba jakiejś klatki, czyli prawa. Tak jest z rzeczywistością – brakuje ci postawy, by stawać wobec niej pozytywnie, a jednocześnie nie chcesz popełnić błędu, wówczas jednak nie sposób uczyć się od rzeczywistości. Zrozumiałem to dobrze, dzięki temu, co wydarzyło się 19 września 2008 roku, kiedy wypadek w tunelu wszystko zablokował...

Co się stało?
Kilka dni po tym jak akcelerator został zaprezentowany całemu światu, spaliło się łącze elektryczne między magnesami, wywołując katastrofę. W kilka sekund technologiczny skarb, owoc 20-letnich badań, przestał działać, wydawało nam się, że to koniec wszystkich naszych wysiłków – błąd związany z pewnym niespecjalnie trudnym aspektem doprowadził do porażki projektu zaawansowanej inżynierii oraz fizyki teoretycznej. Byłem i jestem odpowiedzialny za cały dział magnesów oraz aparatury nadprzewodzącej, a więc cios był tym dotkliwszy.

Jak przeżywał Pan to, co się wydarzyło?
Uznałem błąd. Nie ze względu na intelektualną uczciwość, ale ponieważ staliśmy się jego więźniami. Ryzykowałem ludzką pozycję. Tutaj robi się trudne rzeczy, które zasadniczo się udają, łatwo więc myśleć, że jest się nieomylnym. Podejmując próbę techniczną, zachowaliśmy się arogancko – nie dopuściliśmy możliwości popełnienia błędu. Na dodatek dominuje tendencja, by nie uznawać błędu albo co najwyżej uznać tylko błąd pojedynczy, przypadkowy, a nie błąd metody. Tymczasem mając 420 dni opóźnienia oraz 50 milionów euro strat, odkryliśmy, że maszyna była wadliwie zaprojektowana. Uznanie tego sprawiło, że staliśmy się bardziej wolni w działaniu, a atmosfera stała się mniej podejrzliwa. Przede wszystkim dodało nam to sił: jeśli zaakceptujesz błąd, zauważysz, że pojawił się po to, żeby pokazać ci, jak postępować dalej. Jeśli chcesz go wyeliminować, powala cię, uderza w ciebie i czyni więźniem. Mogłem na niego patrzeć z perspektywy mojego chrześcijańskiego doświadczenia i patrząc na niego, zyskałem, ponieważ przekonałem się, że Chrystus jest jedynym gwarantem pozytywnego nastawienia wobec rzeczywistości. Albo przeżywasz ograniczenie, błąd z jakimś rozżaleniem, albo go przyjmujesz takim, jaki jest – to znaczy jako znak dany ci, byś szedł naprzód. Dosłownie wychodzi ci to na dobre.

A więc zaakceptowanie ograniczenia pozwala odkryć, że źródło relacji z rzeczywistością zawsze pociąga ku nieskończoności?
Odsłania więź z nieskończonością, ale nie tylko: świadomość ograniczenia i naszej dysproporcji pozwala odkryć, że wszystko jest darem. Wyraźnym tego przykładem jest tsunami: płyta tektoniczna, która w wyniku wstrząsu zwraca się przeciwko człowiekowi, jest tą samą płytą, która zapewnia bardzo kruchą równowagę, umożliwiającą życie na ziemi. Co mamy przez to rozumieć? Przede wszystkim, że to, co mamy, to coś ponad. Wszystko jest czymś ponad. A to, czego brakuje albo czego musi braknąć, jest bolesnym znakiem, że wszystko jest nam dane. Świat nam się nie należy, nie należy nam się nasze życie. Człowiek może dojść do reprodukowania pierwotnych rzeczy, nie dotrze jednak nigdy do początku. To jest jak asymptota – można się do niej zbliżać, ale nigdy jej się nie dotknie... Żadna technika sztucznego zapłodnienia, na przykład, nie może sama z siebie dać początku ludzkiej istocie, która zawsze pozostanie tajemnicą. U początku wszystkiego jest – posłużę się słowami, które wydają nam się wyświechtane, ale są jedynie trafne – akt darmowości.

Czy tak myślą również Pana koledzy?
Czymś niewiarygodnym jest, że w tej wielkiej świątyni nauki, jaką jest CERN, wydajemy niemal miliard euro rocznie z dofinansowania europejskiego, aby poszukiwać okruchów prawdy, i prawie nikt nie zadaje sobie pytania: czy prawda jednak istnieje? To pytanie zostaje wymazane. To coś, co mnie gryzie, co wiele razy mnie załamywało. Mówię sobie: czy to możliwe, że inni tego nie widzą, a może to ja przedkładam nad rzeczywistość jakąś nadbudowę tajemnicy? Nie mogę tego przyjąć za pewnik, zawsze muszę o to pytać samego siebie. Dzisiaj wiele racjonalistycznych teorii tłumaczy, że świat powstał z kwantowej pustki. Problem jednak w tym, że ta pustka nie jest „pustką”! Jest pełna wirtualnych cząstek i anty-cząstek. Ta pustka nie jest niczym. A istnienie jest cudem wobec nicości, na dodatek istnienie z prawami niewiarygodnie precyzyjnymi i wyszukanymi. Bez tego idea rozumności nie ma racji bytu. Najwyższym aktem rozumności jest spostrzeżenie tej darmowości.

Nie wszyscy jednak to uznają.
Prawda daje nam wszystkim takie same szanse, różnicę robi wolność, czyli to, co jest właściwe człowiekowi. Świat jest wielkim świadkiem istnienia darmowości, wszystko jest uczynione, by nas pociągnąć, jest ogromnym darem, na który jednak muszę się otworzyć. Do uznania tego potrzeba wolności. Ja, opierając się na wierze... a mówię to z drżeniem, ponieważ kto może powiedzieć: mam wiarę?... Jednak dzięki wierze, dzięki temu, że spotkałem chrześcijaństwo na sposób żywy, mam odwagę postawić całą moją wolność na tym uznaniu. Wciąż widzę korzyść płynącą z ludzkiej postawy, która rodzi się z relacji z Tajemnicą. Chcę być lojalny wobec tej korzyści.

Jest Pan w CERN-ie od 2001 roku, jakiego największego odkrycia siebie dokonał Pan w tym czasie?
Bez wątpienia było to ponowne odkrycie w życiu, u progu moich 55 lat, tego, co usłyszałem od księdza Giussaniego w wieku lat 22 lat. Pamiętam jakby to było dzisiaj, kiedy w kościele św. Marka w Mediolanie wykrzykiwał z przekonaniem przed nami wszystkimi: „Najprawdziwsze jest to, że ja, w tej chwili, sam siebie nie czynię!”. Ja odkrywam, że to wszystko, co mam, jest dane. Jest czymś więcej, już jest czymś więcej.