Okładka książki księdza Giussaniego „Ja odradza się w spotkaniu”

Ludzie, którzy teraz rodzą się na nowo

We Włoszech właśnie ukazał się piąty tom rozmów, które ksiądz Giussani prowadził ze studentami pod koniec lat 80. Stało się to okazją do rozmowy z jednym z bohaterów tamtych spotkań, który przyjeżdżał do Polski jako nasz wizytator („Ślady”, nr 5/2010)
Paola Bergamini

Michele Faldi opowiada o metodzie, dzięki której dorósł, podkreślając, że nie można zatrzymywać się na studiowaniu tekstów, ich interpretacji, na tym, co było kiedyś; że „dziś nadal można pracować nad sobą w ten sam sposób, porównywać wszystko z doświadczeniem oraz utożsamiać się z tym, co robił ksiądz Giussani, dokładnie tak samo jak 25 lat temu”.
Wpaniałe były tamte lata!” – ta myśl może towarzyszyć przerzucaniu stronic ostatnio wydanej książki, L’io rinasce in un incontro (1986–1987) [„Ja” odradza się w spotkaniu (1986–1987)], będącej zapisem rozmów studentów CL z księdzem Giussanim, które odbyły się podczas Ekip. Tym bardziej, jeżeli przeżywało się je jako ich protagonista. Można zatrzymać się na wspomnieniu, może nawet przepełnionym podziwem, ale zawsze tylko wspomnieniu. Może być jednak i tak, że stronice te – gdy skończyło się już studia, ubrało marynarkę i koszulę, założyło rodzinę i poszło do pracy – stają się życiem, życiem teraz. Ponieważ „życie jest spełnieniem marzeń, jakie miało się w młodości” – jak powiedział papież Jan XXIII do młodych w 1960 roku.
Michele Faldi, który dziś jest dyrektorem Alta Formazione e Alte Scuole [Instytutu do spraw szkolnictwa wyższego] na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie, uczestniczył w tamtych Ekipach [czyli odbywających się co jakiś czas spotkaniach studentów z księdzem Giussanim] jako ich protagonista. Patrząc na okładkę nowej książki, mówi: „Ta książka może być źle zrozumiana, jeśli czyta się ją jak relację o naszej przeszłości, myśląc przy tym: «Zobaczmy, co się wówczas wydarzyło». Tymczasem jest to sposób zaproponowany wszystkim, pomoc w zrozumieniu tego, w jakich relacjach pozostawał z osobami ksiądz Giussani, z młodymi, liczącymi po 20–25 lat, ludźmi. A żył tak, jakby doświadczenie chrześcijaństwa, wydarzenia Chrystusa było najważniejszą sprawą w ich życiu, i tak samo może być dzisiaj. Dziś nadal można pracować nad sobą w ten sam sposób, porównywać wszystko z doświadczeniem oraz utożsamiać się z tym, co robił ksiądz Giussani, dokładnie tak samo jak 25 lat temu. Treść tych stronic jest w pełni aktualna, to znaczy: znajdują się na nich pewne fragmenty – dotyczące odpowiedzialności, «ja», naszego doświadczenia i świata – będące odpowiedzią na problemy, które wyłoniły się podczas ostatnich rekolekcji Bractwa”. A więc to coś innego niż tylko pełne podziwu wspomnienie.
W 1986 roku Michele był odpowiedzialny za wspólnotę na Uniwersytecie Katolickim. W czerwcu obronił się na wydziale filologicznym, pisząc obszerną pracę z romanistyki, którą na maszynie – były to czasy, kiedy uczelni nie było stać na drukarkę igłową – przez miesiąc przepisywały trzy dziewczyny ze wspólnoty, przesuwając swoje egzaminy po to, by mu pomóc. Jeśli chodziło o naukę, był jednym z tych, o których się mówiło, że ma głowę nie od parady. Dla wspólnoty był nie tylko „szefem”, ale słynął także z frizzi, czyli skeczów, które wymyślał w czasie wakacji albo na zakończenie Ekip.

Po obronie postanowiłeś zostać na uczelni?
Tak. Zasugerował to ksiądz Giussani: dlaczegóżby bowiem studenci nie mieli potem zostać wykładowcami? Jedyną możliwością było stypendium i kurs dokształcający za granicą. Była to interesująca perspektywa, ponieważ na ten czas przypadł boom wspólnot CL poza granicami Włoch. Cały rok uczyłem się z myślą o podjęciu studiów doktoranckich, pracując jednocześnie jako dyrektor Centrum Kulturalnego św. Karola Boromeusza [obecnie Mediolańskiego Centrum Kultury] po to, by zostać na uczelni. W Centrum byłem do roku 1989, potem pracowałem w Istrze [instytucie studiów nad przeobrażeniami społecznymi], powołanym do istnienia w tych latach przez księdza Giussaniego z myślą o założeniu w późniejszym czasie centrum naukowego, wspierającego inicjatywy intelektualne, które pojawiały się jako stowarzyszenia kulturalne. W 1991 roku ponownie otwarły się przede mną podwoje Uniwersytetu Katolickiego. Co prawda nie chodziło o etat wykładowcy, ale pojawiły się inne możliwości pracy.

A więc życie na uniwersytecie. Czym jednak było CLU w latach, kiedy odbywały się ówczesne Ekipy?
To było środowisko, w którym żył ksiądz Giussani, to znaczy środowisko, w którym refleksja na temat doświadczenia Ruchu była pogłębiona. Jednak nie ze względu na uzdolnienia albo inteligencję tych – czyli nas – którzy byli na uniwersytecie, ale po prostu dlatego, że on tam był. To był wyższy poziom doświadczenia Ruchu. Mówiąc o tamtych latach, trzeba pamiętać o jednym ważnym aspekcie: właśnie w roku 1986 powstaje Compagnia delle Opere [Towarzystwo Dzieł] oraz wyłania się problem tego wszystkiego, co dotyczy świata pracy, a więc to dopiero początki; od niedawna działał Movimento Popolare [Ruch Ludowy – założona w latach 70. przez Roberto Formigoniego i innych członków Ruchu organizacja polityczna]; Meeting w Rimini był doświadczeniem, które istniało niejako równolegle do CLU, również dlatego, że częściowo Ekipy odbywały się w tych samych dniach co Meeting. CLU było miejscem, w którym ksiądz Giussani budował Ruch.

Jakie były Wasze relacje z nim?
Na Uniwersytecie Katolickim wykładał Wstęp do teologii. Widywaliśmy go trzy razy w tygodniu podczas zajęć, w czasie przerw oraz na dyżurze. Przebywaliśmy z nim niemal cały czas. Podkreślam, że mieliśmy po 20–25 lat. Był jednak dla nas alfą i omegą, punktem odniesienia, na który trzeba było patrzeć ze względu na to, co było wówczas naszym doświadczeniem. W tych latach w osobistym życiu potwierdzało się to, co od pierwszego roku, od pierwszej godziny zajęć, słyszałem od niego: „Nie chcę być tutaj, by was przekonywać do rzeczy, o których będę mówił, ale ponieważ pragnę, by wasze doświadczenie było porównywane z tym, o czym wam powiem”.

Na czym polegały Ekipy i jak były zorganizowane?
Odbywały się trzy razy do roku. Dwa razy trwały po dwa dni, natomiast te wakacyjne były dłuższe, trzydniowe. Były one momentem weryfikacji tego, czym się żyło. Były okazją dla odpowiedzialnych z całych Włoch, a także zza granicy, do tego, by zebrać swoje przemyślenia na temat tego, czym się żyło, oraz powierzyć to wszystko w ręce księdza Giussaniego. W tym sensie, charakterystyczne dla tej książki – zresztą podobnie jak i dla poprzednich – jest ukazanie, w jaki sposób ksiądz Giussani nie miał z góry założonej idei prowadzenia CLU, Ruchu. Nic nie było wymyślane podczas jakichś obrad przy stole, ale wyłaniało się z porównywania się z doświadczeniem tych, których miał wokół siebie. Dla nas była to okazja do bycia z nim, dzielenia życiowych problemów, którymi dla przeciętnego studenta były nauka, dziewczyna, plany na przyszłość – nawet jeśli bardzo zagmatwane – i to wszystko, co wyłaniało się z rzeczywistości. Zmuszał nas do stawienia czoła tym tematom, ponieważ – jak nie przestawał nam powtarzać – to z rzeczywistości wyłania się to, co jest zasadniczym problemem. O tym, jakimi zagadnieniami mieliśmy się zająć podczas Ekip, decydowaliśmy wspólnie. My coś proponowaliśmy, a on na to przystawał lub nie. Był to jednak tylko punkt zaczepienia.

W jakim sensie?
Nic nie było schematyczne ani z góry zaprogramowane. Dlatego jeśli od ustalenia pewnych tematów, które miały być podjęte, do rozpoczęcia Ekip wydarzało się coś szczególnego, nic nie stało na przeszkodzie, żeby dać spokój wszystkim innym kwestiom i zająć się tym, co akurat się pojawiało jako niecierpiące zwłoki. To było życie w toku. Ustalenie tematów miało tylko pomóc w osądzaniu tego, czym się żyło, i w dokonaniu porównania. Stąd też ważne były assemblee, podczas których wyłaniały się najróżniejsze sprawy. Ich zapis jest dziś dokumentacją dokonywania porównania w wolności, bez przed-sądów dotyczących pracy, którą wykonywało się razem z nim.

W jaki sposób ksiądz Giussani stawiał czoła tej „pracy”?
Przede wszystkim punktem wyjścia musiał być fakt i praca po to, by spróbować wydać osąd. Kiedy zauważał, że tak nie jest, przerywał temu, kto mówił. Przerywał też, gdy dostrzegał jakiś aspekt ważnej prawdy. W 99% pojmował to, o czym była mowa; co więcej: rozumiał to lepiej od zabierającego głos. Oprócz tego, zmuszał do podnoszenia głowy i patrzenia na to, co się wydarzało, ponieważ nie potrafił znieść oddzielania doświadczenia od osoby, doświadczenia od wspólnoty i „całej reszty”.

Możesz dać jakiś przykład?
Czarnobyl. Wszyscy wiedzieliśmy, co się wydarzyło. Prawdopodobnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z całej powagi sytuacji, ponieważ z ZSRR wieści przenikały z trudem. Ksiądz Giussani w genialny sposób zarysował wtedy ideę człowieka Czarnobylu: z zewnątrz nienaruszonego, ale zniszczonego od środka. Pozostaliśmy pod wielkim wrażeniem jego uważności na rzeczywistość. Teraz zrozumiała staje się profetyczna genialność tego osądu. Widzę to, patrząc na nowe pokolenia: oni nie są głupi, zdumiewająco wysoki jest jednak poziom rozpadu ich człowieczeństwa. Jasne, że wtedy nie pojmowaliśmy tego do końca. Jak zawsze, uświadamialiśmy to sobie potem.

Kiedy wracaliście na uczelnię?
Tak. Najbardziej fascynujące w Ekipach – według mnie – nie było nawet uczestniczenie w nich, ale to, że po powrocie do domu, we wspólnocie, robiąc to, co zwykle, po trzech lub sześciu miesiącach, pojmowało się poprzez doświadczenie – w doświadczeniu – to, o czym mówił. Dlatego też w naszej skleconej naprędce próbie opowiedzenia o życiu, ksiądz Giussani, jako geniusz religijny oraz wychowawczy, pojmował znaki i pokazywał ich rozwój. Pokazywał „krok”, jaki trzeba było wykonać, potem jednak pozwalał działać każdemu w jego wolności. Nie przejmowaliśmy się tym, by wszystko zrozumieć. Nikt też nie traktował Ekip jak swojego rodzaju szkoleń kadrowych dla odpowiedzialnych, którzy potem mieliby przekazywać swoim wspólnotom pewne dyrektywy. Dobrze wytłumaczył to padre Aldo Trento podczas assemblei odpowiedzialnych w San Paulo, kiedy opowiadał, jak to w ostatnich latach we Włoszech pojawiła się troska o to, by nauczyć się idei księdza Giussaniego celem rozpowszechniania ich później w Południowej Ameryce. Problemem nie jest głoszenie idei, ale przeżywanie tego, o czym się mówi. Albo lepiej: najważniejszą kwestią nie może być obecność tego, kto stoi na czele, ale relacja, w której żyje się tam, gdzie się jest. To nas fascynowało w przebywaniu z księdzem Giussanim. Uczyliśmy się metody poprzez osmozę. W ten sposób dorastaliśmy.

Podczas letnich Ekip jeden wieczór był zawsze poświęcony kulturze. W 1987 roku, na przykład, odbyło się spotkanie z czechosłowackim dysydentem Václavem Bělohradskim.
Ksiądz Giussani pozostawał pod wrażeniem jego książki wydanej przez wydawnictwo Jaca Book. Pojął istotny aspekt jego idei władzy, dlatego też chciał go zaprosić i poznać. Miał zdolność spotykania najróżniejszych osób. Tamtego roku na plakacie wielkanocnym przytoczone zostały właśnie słowa Bělohradskiego. To pozwala zrozumieć zasadniczą kwestię, jak ważnym narzędziem – zakorzenionym w życiu wspólnoty tak mocno, że stał się przesłaniem dla Ekip – był plakat.

Tak jak to było z Ikarem Matisa w 1986 roku, czerwonym punktem letnich Ekip.
Idea czerwonego punktu – serca i jego wymogów – wyłoniła się z pracy podczas Szkoły Wspólnoty. Czytaliśmy Zmysł religijny, wydany w rozszerzonej wersji przez Jaca Book, z przedmowami do wykładów odbywających się na pierwszym roku zajęć, które znali tylko studenci Uniwersytetu Katolickiego.

W 1984 roku zaczęła się twoja kariera „frizzisty”. Ostatniego wieczoru wraz z przyjaciółmi miałeś w ironiczny sposób podjąć wszystko to, o czym mówiło się podczas całego spotkania. Czy kiedykolwiek bałeś się, że dasz plamę?
(Śmiech). Ksiądz Giussani zawsze siedział w pierwszym rzędzie. Pamiętam dobrze, jak się śmiał. Frizzi były dla niego zawsze niespodzianką. Wcześniej niczego mu nie zdradzaliśmy, on natomiast nie chciał o niczym wiedzieć. Czy byłem spięty? Życie to nieustanne napięcie, co więcej, to wydarzenie, dlatego też jest fascynujące. Kiedy w 1985 roku powiedział podczas Meetingu: „Życzę sobie i wam, abyśmy nigdy nie byli spokojni”, zrozumiałem, że żyć w taki sposób jest łaską. To było chrześcijaństwo, które on przygarnął – i tak jak zrobił to wówczas, tak samo czyni i dzisiaj.