© Luca Fiore

Nie jestem sama w mojej podróży

Pochodzę z Charkowa. Kiedy wybuchła wojna, opuściłam swój kraj, nie mając najmniejszego pojęcia, co będzie dalej (z listopadowych „Tracce”)

Moja pewność co do przyszłości już nie istniała, była tylko trudna do przyjęcia rzeczywistość, bo nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego może się wydarzyć w moim życiu. Bałam się o moich bliskich i byłam zła, że wszystko tak bardzo zmieniło się z dnia na dzień. Nie chciałam przyjąć do świadomości, że już nigdy nic nie będzie takie samo. Pamiętam, że prawie nie odczuwałam żadnych emocji, czułam się, jakbym od miesięcy żyła we śnie.

Kiedy przyjechałem do Włoch, to, co się tutaj wydarzyło, stało się dla mnie powiewem świeżego powietrza. Byłam w stanie zacząć od nowa, z całym bólem, który miałam w środku, a który do tej pory tłumiłam. Nie rozumiałam, dlaczego zostałam „uratowana”, dlaczego byłam tu, we Włoszech, bezpieczna, podczas gdy ktoś inny, tam, na Ukrainie, żył pod bombami, kryjąc się w piwnicach lub w podziemiach, z myślą, że nie obudzi się następnego dnia. Jak mogłam się śmiać i być szczęśliwa, skoro moi bliscy wciąż tam byli?

CZYTAJ TAKŻE: Rosja. Nieprzewidywalna jedność.

Z czasem zaczęłam spotykać niesamowitych ludzi, zjednoczonych w wierze. Powiedzieli mi, że Bóg objawia się przeze mnie i zdałam sobie sprawę, że nie jestem tu przez przypadek, że mogę przekazać światło, które tu znalazłam. I nie ma znaczenia, czy czuję pustkę, szczęście czy ból: towarzyszy mi we wszystkim. Nie jestem sama w mojej podróży.
Leona Hirka