Photo by Harli Marten on Unsplash

List z Kuby. List Świąteczny

Wielka radość i bożonarodzeniowy prezent. Duma z młodych ale i misyjne przykrości. I o tym jak wielki Bóg przygarnia i troszczy się o małego człowieka

Przyjaciele, kilka słów świątecznie. Kuba po pandemii otworzyła się na turystów. Pomimo trwającego kryzysu ekonomicznego i braków podstawowych artykułów, turystyka ma się całkiem nieźle. W ostatnich miesiącach dotknął nas totalny kryzys paliwowy i paraliż kraju. Od miesiąca nie kupiłem oficjalnie ani jednego litra paliwa - pomimo pisemnego zezwolenia (niezbędnego) od komunistycznej partii. Nieoficjalnie ściągnąłem 15 litrów z państwowej taksówki - płacąc podwójnie, pod osłoną nocy - było to bowiem o 3 nad ranem... Udało się zakupić 300 kostek mydła dla najbiedniejszych oraz 160 kg proszku do prania i 100 past do zębów. Wszystko na ulicy za podwójną opłatą. Dzięki temu przygotowaliśmy paczki dla 150 rodzin najbardziej potrzebujących. Potrzeby bieżące wciąż wzrastają i coraz więcej ludzi prosi o doraźną pomoc na przeżycie, czy zakup podstawowych leków czy ubrań. Wiele małych cudów dzieje się, także dzięki Waszemu wsparciu, a zerujące się konto misyjne cudownie się nie kończy. Za to wszystko dziękuję Bogu i ludziom.

W ostatnim tygodniu byłem w stolicy, także poszukując form pomocy i współpracy. W grudniu moją parafię opuściło kolejne siedem osób szukających normalności poza wyspą. Zwiastuję Dobrą Nowinę - dotarł do mnie ksiądz, który będzie pracował ze mną w katedrze. Nazywa się Radek Łydkowski i mam wielką nadzieję, że zadomowi się i będzie tu szczęśliwy. Dla mnie to wielka radość i bożonarodzeniowy prezent- proszę dołączcie go do swoich modlitw, bo coraz więcej misjonarzy wyjeżdża z Kuby. Tylko z naszej małej diecezji w najbliższym czasie wyjedzie trzech misjonarzy.

Pojechałem po Radka do Hawany, a gdy wróciłem pełen entuzjazmu pojawiła się pierwsza trudność. Ktoś bardzo dyskretnie włamał się do mojego mieszkania. Piszę dyskretnie, bo mieszkam na górze i trzeba otworzyć jedną kratę i troje drzwi, więc wiedziałem, że niestety był to ktoś swój. Zauważyłem wyrzucone śmieci i ukradziony worek na śmieci. Otwartą szufladę i ukradzione pieniądze z przygotowanymi wypłatami i trzynastkami dla pracowników. Znikł też komputer i twardy dysk - więc wszystkie teksty, dokumenty, zdjęcia. Do tego kilkaset euro i paradoksalnie nic więcej. Bolesne było to, że nie wiedziałem kto to, ale wiedziałem, że to ktoś z pracowników. Po złodziejskim czynie drzwi były normalnie zamknięte. Przełknąłem gorzką pigułkę, ale trudno było spać i normalnie działać. Wśród nowych pracowników jest kościelny - kleryk na urlopie rocznym. Pochodzi z wyjątkowo biednej rodziny z problemami i od lat pomagam jemu i jego rodzinie, jak zresztą inni księża z Polski. Dostał wszystko, aby żyć godnie i rozwijać się na drodze ku kapłaństwu. Cieszyłem się, że dałem mu dobrą pracę i doskonale się z niej wywiązywał. Po moim powrocie z Hawany był nadzwyczaj życzliwy i rozmowny, wiec dało mi to do myślenia. Przemodliłem sprawę i dopuściłem się nieprawości. W moim pokoju-biurze na wysoko umieszczonym oknie postawiłem atrapę kamery. Zaprosiłem kleryka do biura i poprosiłem, aby porozglądał się uważnie po pokoju. Nic nie zauważył, ale kiedy poprosiłem go, aby popatrzył w górę i na okno pobladł. Ja nie powiedziałem ani słowa, on także milczał. W końcu powiedział: jestem teraz w księdza rękach. Tak, miałem go w swoich rękach i już wszystko wiedziałem. Atrapa pomogła. Sytuacja rozbroiła mnie. Ponad 6 lat znajomości, formacji w seminarium, pomocy materialnej i duchowej. Tego dnia był w koszuli, którą mu podarowałem i moich ulubionych spodniach... Zapytałem, jakie widzi wyjście, ale on milczał. Zapytałem, gdzie jest komputer, dysk i inne przedmioty... Wsadziłem go do samochodu i bez słowa pojechaliśmy pod dom, gdzie mieszkał. Poczekałem w aucie. Oddał komputer, dysk i niewiele pieniędzy, które mu zostały. Takie misyjne przykrości może bardziej z powodu ludzkiego zakłamania i nędzy niż nad samym faktem kradzieży. Szkoda mi się zrobiło byłego już kleryka...

Teraz czas świąteczny, więc radosny. Będą święta dla dzieci, a dla dorosłych już odbyły się radosne bożonarodzeniowe spotkania przygotowane przez moją grupę młodzieżową. Jestem dumny z moich młodych i ich radości są moimi. Wyjazd czwórki do Hiszpanii, znalezienie im mieszkania i pracy to cieszy, choć smutne jest to, że niemalże wszyscy marzą o emigracji. W ostatnich tygodniach trójka moich obroniła prace magisterskie. Carlitin z grafiki, Miladis ukończyła konserwatorium muzyczne a Ronal stomatologię. Pięknie jest wiedzieć jak rosną, podejmują życiowe wyzwania. Za każdą i każdego z nich jestem wdzięczny Panu, który zgodnie z ewangeliczną zapowiedzią - tak zupełnie za nic, dał mi po stokroć więcej domów, braci, sióstr, matek i ojców... Wielki Bóg przygarnia i troszczy się o mnie - małego człowieka.

Kochani - dziękuję za wszelkie wsparcie, bliskość, serce. Nieustannie doświadczam jak Bóg poprzez Was troszczy się o wszystkie nasze kubańskie potrzeby.

Wasz Adam

Bayamo