List z Kuby. Zaangażowanie w wiarę

Trzeba włożyć wiele wysiłku, aby pobudzać wszystkich do zaangażowania w wiarę i życie parafii. I otwierać oczy jak dziecko i widzieć cuda, które Pan czyni

Przyjaciele,
nowy rok pastoralny rozpoczął się pracowicie i wymagało wiele wysiłku przywrócenie dynamizmu parafii i wszystkich grup. Każdej niedzieli, począwszy od września przedstawiałem i uroczyście rozsyłałem kolejne grupy parafialne: katechumenat (przygotowanie do chrztu dla dorosłych), katecheza dzieci, gimnazjalistów, młodzieży, grupa młodych pracujących oraz Caritas, grupa odwiedzająca chorych, chór, animatorzy i formatorzy i tak wszystko, aby cała wspólnota wiedziała, co mamy w parafii. Trzeba włożyć wiele wysiłku, aby pobudzać wszystkich do zaangażowania w wiarę i życie parafii. Nawet wymsknęło mi się takie zdanie, że jeśli ktoś tylko chodzi na niedzielną Eucharystię to jakby chodził do kina bez biletu i jest małym pasożytem. Może trochę ostro, ale później przychodziły osoby i mówiły: ja nie chcę być parafialnym pasożytem, co mogę zrobić dla wspólnoty... Cóż, Kościół to nie kino, ale dom, a w domu wszyscy muszą poświęcać czas, energię, kreatywność. We wszystkich wspólnotach – a mam ich 9 tzn. 9 miejsc gdzie sprawuje się Eucharystię niedzielną (w sobotę lub w niedzielę) – wygłosiłem katechezę o Kościele-domu i zadomowieniu się na dobre. Objechaliśmy wszystkie wspólnoty z liturgią pokutną i wyspowiadaliśmy wszystkich, nawet kleryk pomagał w przypadku nieochrzczonych proszących o spowiedź, czyli o zwykłą rozmowę.

Osiem miesięcy miałem w domu seminarium duchowne dla naszych czterech kleryków, co więcej – trzeba było ich wykarmić w czasie głodu, ale Bóg jest wielki i kiedy nie ma nic, to paradoksalnie jest wszystko. I zawsze się coś pojawi i jak się nie liczy to się mnoży. Przy okazji nie byłoby to możliwe bez Waszej ofiarności, serca do mnie i mojej rodziny parafialnej. Wszelka pomoc, to znak Bożej czułości i troski o mnie. Przykład z ostatniego tygodnia – zorganizowałem mega koncert o świętym Franciszku, taki mały musical i wyszły już wszystkie fundusze i nawet jedzenie z domu. Trzeba było podpuścić Franciszka z Asyżu, żeby oddał co na Niego wydałem... Otwieram internet i wspaniała kobieta pisze: mam małą nadwyżkę pieniędzy, poda Ksiądz numer konta. I tego samego dnia Franciszek spłacił dług. Warto ze świętymi się kumplować. I otwierać oczy jak dziecko i widzieć cuda, które Pan czyni.

Zacznę od bolączek. Boli mnie, kiedy mój lud cierpi. Brak leków, braki benzyny, brak wystarczającej ilości żywności, kilkunastogodzinne kolejki, więc dwa razy w tygodniu, nocami staję w kolejce z ludźmi i uprawiam duszpasterstwo ucha... Nędza boli, a jeszcze bardziej kiedy szczuje się jednych drugimi obarczając winą za brak wszystkiego. Sieje się pomiędzy ludźmi brak zaufania, wrogość, nienawiść. Władcy mówią, że za brak żywności odpowiedzialni są coleros – ci, którzy stoją w kolejkach, kupują i odsprzedają. Władcy tworzą tajne lokalne policje i czasami z pałami wyciągają ludzi z kolejki i zamykają w więzieniu na kilka dni bez powodu. Tak, aby ludzie widzieli, że wina jest niewinnego ludu. Jednego dnia przy mnie milicjanci i wojskowi wyciągnęli staruszce spod sukienki paczki kawy i ciągnęli ją za ręce do policyjnego samochodu. Wstawiłem się za babcią i zacząłem nagrywać na komórkę – płaczącą babcię puścili, a ja dostałem mandat za naruszanie porządku publicznego, po cichu policjant z wyraźnie zasmuconą twarzą przeprosił i powiedział, żebym się odwołał. Nie miałem czasu na rozmowy, odszukałem staruszkę i zabrałem do siebie. Płakała jak dziecko. Odwiozłem ją do domu, w którym nic nie było – chory staruszek leżący na ziemi, a na środku miednica... ręcznik i garnek do gotowania na palenisku...

Jednej nocy rozmawiałem z coleros – młody chłopak, wcześniej pracował w restauracji, na budowach. Żyje z matką i małą siostrą Miriam. Aby przeżyć, każdej nocy stoi w kolejce i sprzedaje to, co kupi do restauracji. Teraz wszystko trzy razy droższe. Przygotowuję termos kawy i słucham jego historii i takie moje duszpasterstwo kolejkowe. Na rodzinę mają oficjalnie 450 pesos (równowartość 18 dolarów), po opłaceniu wszystkiego i wykupieniu la libreta (odpowiednik naszych w dawnych czasach kartek), która wystarcza na dwa tygodnie, zostaje im 100 pesos (4 dolary), więc nocami on i matka stoją w kolejkach, aby dorobić. Jedynym marzeniem chłopaka jest wylecieć z wyspy, znaleźć pracę i pomagać rodzinie. Klasyczny obraz mieszkańca wyspy. W ostatnich miesiącach kolejne pięć osób wyleciało z mojej parafii do lepszego świata. A kilkunastu czeka w kolejce... To społeczeństwo i Kościół, który się wykrwawia.

A teraz kilka radości. Udało się doprowadzić do święceń diakonatu stałego Raynora. Teraz radośnie, ale z pozytywnym lękiem zaczyna posługiwać w parafii i diecezji. Jest radość, przy okazji święceń urządziłem tydzień powołaniowy, aby uwrażliwiać na powołania, których przecież Pan Bóg nie szczędzi swojemu ludowi. Jeden z moich młodych – lekarz zaraz po studiach rozpoczął nowicjat u jezuitów – kolejny powód do radości i ufności. Osiem dorosłych par przyjęło sakrament małżeństwa, a 16 dorosłych przyjęło chrzest święty po prawie dwuletnim przygotowaniu. To są momenty, które cieszą i dodają skrzydeł. Codziennie dziękuję Bogu za każdego z moich wiernych i chcę iść drogą wiary razem z nimi. Nie przed, nie za, ale razem z nimi, jako jeden z uczniów będący w drodze.
Dziękuję za każdy list, słowo, modlitwę, wsparcie materialne – dzięki temu jesteście misjonarzami razem ze mną i dodajecie mi skrzydeł, aby wznosić się ku Niebu.

Wdzięczny za wszystko
Adam

Bayamo 20.10.2020