Ból, z którego wypłynęła wielka łaska
List napisany do przyjaciela przez studentkę należącą do CLU. Aktualnie przebywa ona w Polsce na wymianie studenckiejDrogi Jarku,
W tych ostatnich dniach przeżyłam wielki ból, z którego wypłynęła wielka łaska. W ostatni wtorek dzień nauki rozpoczął się tak, jak we wcześniejsze dni: obudziłam się o 6.50, msza z papieżem przez Internet, śniadanie, nauka zdalnie z przyjaciółmi z CLU. Modląc się tego dnia prosiłam: Jezu, czekam na Ciebie, jeśli chcesz, w taki sposób jak chcesz, pozwól mojemu sercu Ciebie rozpoznać. Spraw bym nie bała się sposobu w jaki mi się objawisz.
Rozpoczął się dzień i byłam ciekawa co się wydarzy. Około godz. 17.00 otrzymałam wiadomość. Matka rodziny w Tomaszowicach (znajoma mojej rodziny), napisała mi wiadomość, z prośbą o modlitwę za jedno z jej dzieci, Franca lat 19, którego tego ranka znalazła powieszonego w swoim pokoju. Brakuje mi słów, by opisać to, co czułam w tym momencie – wielka niezdolność do zdania sobie sprawy, z tego co się stało. W tym momencie szukałam kogoś, kto mógłby mi pomóc. Najpierw zadzwoniłam do moich rodziców we Włoszech, a potem do Ani Engel. W trakcie tych rozmów rozpłakałam się w obliczu tak wielkiego bólu. Nigdy nie płakałam w ten sposób - dopiero dziś rozumiem, dlaczego tak wstrząsnęło mną wydarzenie jakim było to samobójstwo. Zrozumiałam, że jestem stworzona dla życia a nie dla śmierci. Jak to możliwe, że skoro jestem stworzona dla życia, pojawia się pragnienie śmierci? Kilka zdań, które pojawiło się w rozmowie z Anią, zachowałam je, nie od razu rozumiejąc ich znaczenie. Moje pytanie eksplodowało jak krzyk: „Cholera, czym jest życie?”. Jej odpowiedź była natychmiastowa: „Tajemnica”. Potem jej pytanie: „Anno, chcesz u mnie nocować dziś wieczorem?”. I jej ostatnie zdanie, przed odłożeniem telefonu: „Anno, nie możemy zrozumieć, bo nie znamy konkretnych faktów, które popchnęły Franca do tego czynu, ale na pewno miał wielkie pytanie o sens swojego życia, i to jest dobra rzecz. Teraz jesteśmy proszeni o spojrzenie na Miłosierdzie Boga, Który obejmuje go teraz”.
Tak bardzo potrzebuję towarzystwa, ale nie jakiegokolwiek towarzystwa, ale kogoś, w kim mogłabym „zobaczyć ucieleśnione doświadczenie tego zwycięstwa, istnienie znaczenia proporcjonalnego do wyzwań życia” (J. Carrón, List w „Corriere della Sera”). Do domu Ani weszłam w ciszy, pełna bólu i pytań, na które od pierwszego wieczora zawsze odpowiadała mi w jeden sposób: „Spójrz na to, co Jezus zrobił na Krzyżu, również przezwyciężając śmierć Franca”. Na początku nie rozumiałam co mówi, ale widać było po niej, że to tak oczywiste, że nie może kłamać. Więc nie robiłam nic poza pozostaniem z nią w następnych dniach: czasami w ciszy, czasem studiując, czasem nawet trochę płacząc, czasem zadając najbardziej palące pytania. Jestem wdzięczna za spędzone z nią dni. Jestem wdzięczna Jezusowi za to, w jaki sposób się zbliżył.
Pewnego wieczoru w rozmowie z Anią zdałam sobie sprawę, że ten fakt, który przytrafił się mojemu koledze Francowi, dotyczy także mnie. To zadane pytanie: po co wstaję każdego dnia? Dlaczego mówię „tak” w danej chwili? Czy jest coś konkretnego w tej chwili, w której żyję, dla czego warto żyć? Stopniowo moje serce zmieniało się w tych dniach. Zrozumiałam to w środę wieczorem, kiedy przed snem odkryłam w sercu tę pewność, prostą ale wielką jednocześnie: Jezu, gdybym teraz nie wierzyła, że mój przyjaciel jest w Twoich ramionach, i że wszystko ma dobry sens, nawet jeśli nie potrafię tego w pełni zrozumieć, musiałabym zaprzeczyć wszystkiemu, co przeżyłam dzisiaj z Anią, temu jak ona żyje. Źródłem tego jesteś Ty, zmartwychwstałeś i żyjesz w tym, który Cię przyjmuje i kocha, jak ona. I nie mogę temu zaprzeczyć. Rzeczywistość jest tak oczywista w moich oczach. Rozpoznanie Jezusa obecnego w ten sposób daje pokój, wobec wszystkiego, co się wydarzyło, bólowi tego faktu, nie usuwając go. To taki rodzaj pokoju, który na przykład matka może dać swojemu dziecku, gdy widząc jak cierpi, obejmuje je. Dla mnie jest to już znak zwycięstwa Jezusa nad śmiercią mojego kolegi: moje serce, które w obliczu nicości, jaką jest sama śmierć, stopniowo staje się pewną nadzieją - Jezus jest teraz obecny dla mnie. Obietnica, którą Jezus nam dał, jest taka, że wraz z Nim łaska pokoju nawet w cierpieniu może się w nas wydarzyć, ponieważ On pierwszy cierpiał dla mnie. Z tym związana jest obietnica tego stokroć więcej.
Pozdrawiam,
Anna