Czas kwarantanny jest ogromnym bogactwem

Zachęcona na Szkole Wspólnoty, piszę, czym aktualnie żyję

Drogi Księże Jurku,

Ostatnie tygodnie są bardzo intensywnym czasem. Z jednej strony - ogromny trud codzienności. Przebywanie wciąż w towarzystwie tych samych osób jest dla mnie bardzo męczące. Ograniczenie kontaktu towarzyskiego z przyjaciółmi zabrało mi ważną część życia: mój sposób na odpoczynek i regenerację. Praca w domu, relacja z mężem, pomoc dzieciom w „zdalnej szkole”, towarzyszenie im w cierpieniu, które rodzi w nich izolacja, rozwiązywanie niekończących się problemów, nuda, monotonia i rutyna... To wszystko okazuje się prawdziwą służbą, prawdziwym oddawaniem życia. Od pierwszego świadomego oddechu rano, kiedy błagam - jeszcze z zamkniętymi oczami, nie do końca przytomna - Przyjdź Duchu Święty, przyjdź przez Maryję. Odczuwam ten czas, jakby wszystko zostało mi odebrane. Poczynając od oczywistości tego, że mogę przyjść na Eucharystię, a kończąc na tym, że mogę decydować o tym, co zrobię albo gdzie pójdę.

Początkowo ta nowa sytuacja zrodziła we mnie bunt, pragnienie jakiegoś działania, przeciwstawienia się okolicznościom. Z każdym kolejnym dniem jednak przyjmuję ją z większą zgodą. Zgadzam się na to ogołocenie. Na ten post. Powoli, z wysiłkiem wypuszczam z rąk kolejne aspekty rzeczywistości, które wcześniej uznawałam za swoją własność. Wtedy Jezus prosi o więcej. I to przez chwilę boli, przez chwilę coś się we mnie wzdraga przed przyjęciem kolejnej małej straty. A potem On zwycięża we mnie - kiedy się zgodzę, że to On jest Ojcem, a ja dzieckiem i nie próbuję już bronić swojego planu.

Bo z drugiej strony ten czas kwarantanny jest ogromnym bogactwem. Codziennie staję wobec tego, że wszystko jest mi darowane, a to rodzi we mnie wdzięczność. Codziennie staję wobec swojej słabości i grzechu, niezdolności do zaspokojenia potrzeb nawet tych najbliższych mi osób, nieumiejętności sprostania swoim własnym ideałom i pragnieniom. Ale nawet to wszystko jest darem - bo pokazuje mi prawdę o mnie. I pierwszy raz w życiu serio rozumiem, o co chodziło ks. Giussaniemu z tym żebrakiem. Odkrywam siebie jako żebraka, błagającego o więcej i więcej: o każdy oddech, siły na dziś, miłość w mojej rodzinie, pomoc dla potrzebujących przyjaciół i nieznajomych, ustanie epidemii. I to wszystko to wciąż za mało, błagam o więcej - o Boga żywego w każdej mojej chwili, o sens, ostateczny sens każdej rzeczy i każdego wysiłku, który podejmuję.

I odkrywam, że ta sytuacja nie jest beznadziejna tylko z jednego powodu: bo ja nie żebrzę sama. Jest druga strona: Chrystus żebrzący o serce człowieka. To On mnie szuka. To z Jego łaski jest mi dany ten czas ogołocenia. Bo sama bym nie oddała tego wszystkiego, co stanowi barierę między Nim a mną. Bóg pomaga to oddać. Żeby nie było między nami niczego. Żeby w moim sercu nic nie zajmowało Jego miejsca.

Czymś zaskakującym jest dla mnie też obserwowanie siebie w relacjach z ludźmi. Nie szukam kogokolwiek. Jakby już szkoda było czasu. Szukam tych osób, przy których mogę stawać wobec dramatu mojego życia i dramatu życia każdego na świecie. Nie jest wiele takich osób, ale są - we wspólnocie Kościoła, a duża część z nich - w Ruchu. Zaskakuje mnie, z jaką intensywnością na nowo weszłam w życie Ruchu i Kościoła: modlitwę wg reguły Bractwa (w czystym posłuszeństwie, bez patrzenia na moje „lubię” albo „nie lubię”), częstą osobistą Szkołę Wspólnoty, szukanie okazji do bycia razem - w konkretnych momentach dnia i na wspólnej Szkole Wspólnoty. Zaskakuje mnie łatwość, z jaką na lęk mojej przyjaciółki odpowiadam z całkowitą pewnością „Znam miejsce, które pomaga stawać wobec całego tego bólu i strachu, który jest wokół. Chodź, zabiorę Cię tam”. I to nie tak, że ludzie z Ruchu czy z Kościoła już nie mogą mnie zranić, jak to wielokrotnie zdarzało się w ostatnich latach. Mogę być niezrozumiana albo niewystarczająco przyjmowana, mogą mnie zranić i to za chwilę. Tylko, że teraz to nie ma już znaczenia, bo i tak wybieram szukać ich towarzystwa - żeby odnajdywać Oblicze Chrystusa w moim życiu dziś. Sama nie umiem nie uciekać, nie chować się, gdy ból jest za duży. Potrzebuję innych, którzy też szukają Boga.

Dlatego chcę uczestniczyć w dniu skupienia. Żeby pozwolić się prowadzić - kolejny mały krok przy Jezusie.

In comunione,

Kasia