Ferie 2019. Miejsce na relacje
Czas cudów i niespodzianek, gdzie nie trzeba fajerwerków ani usilnych starań. Lecz trzeba pozwolić się zaprosić i... zdumieć się efektami. Miejsce na relacje, które trwają także po powrocie do domuNa tegorocznych feriach minął rok mojej czynnej obecności w Ruchu (to znaczy rok od pierwszego wyjazdu). Cały rok miałam swoich wspaniałych Przyjaciół, którzy okazali się spełnieniem tak wielu marzeń... Cały rok był czasem oczekiwań na spotkania i spotkaniami z ludźmi, których pokochałam. To fantastyczne móc tak tęsknić. Fantastyczne móc się potem uściskać tak serdecznie, jak się tylko da. Także rok temu dobiegał końca pewien bardzo trudny, traumatyczny i do dziś nie do końca dla mnie zrozumiały, okres w moim życiu. Był wypełniony przedziwnymi lękami, bólem i płaczem. Właśnie wtedy, kiedy zdecydowałam się na swego rodzaju nowy początek - na wyjście do ludzi, z pomocą, zupełnie niespodziewanie, przyszedł Ruch.
Zaproszona na białostocką szkołę wspólnoty (GS) przez osoby, które znałam już wiele lat, i przy których czułam się bezpieczna, rozpoczęłam jeden z, do tej pory, najważniejszych rozdziałów mojego życia - piękną przygodę z ruchem Komunia i Wyzwolenie, który nie urzekł mnie żadnym duchowym uniesieniem, żadnym spektakularnym wydarzeniem czy przedziwnym podejściem do życia, ale właśnie swoją prostotą postrzegania świata, Boga i ludzi. Od początku skupiłam się na ludziach, którzy stali się moimi przyjaciółmi praktycznie od razu. Właśnie ich wtedy najbardziej potrzebowałam. To nie było dziwne, to nie było nadzwyczajne. To było niezwykłe w tym, jak było naturalne i proste! Bo można było razem poleżeć na kanapie, śmiać się z głupich żartów, wymyślać własne i po prostu się cieszyć - ot tak, z dobrej atmosfery i nowej znajomości. Jednak można też było, praktycznie w tym samym czasie, przejść na tematy poważniejsze, trochę popłakać (żeby zaraz zostać wyściskanym na maksa) i poradzić się, i zostać wysłuchanym. I nie byłoby to aż tak napawające radością, gdyby było wiadomo, że tak się da tylko na wyjazdach GS, że w całej naszej codzienności poza tym nie znajdzie się miejsce na te relacje, na takie zachowanie... a się znalazło.
Bo Ruch tworzą po prostu normalni ludzie - takich samych mija się na ulicy, w banku, na imprezie, u lekarza... Nie są oderwani od rzeczywistości, bo wiedzą, że nie o to chodzi, że właśnie rzeczywistość, dana taką, jaką jest, stanowi naszą drogę do świętości, że to w niej mamy działać, z niej mamy korzystać - nie dostaliśmy jej bez powodu. Więcej - mamy ją jak najlepiej zrozumieć - wniknąć w nią. To jest w tych ludziach przekonujące i to jest to, co daje mi poczucie bezpieczeństwa i komfortu: dążenie do świętości... w zwykłej codzienności. Ale wracając do tegorocznych ferii, były jeszcze piękniejsze niż się spodziewałam - a sądziłam, że do tej pory już zaznałam w GS pełni szczęścia. Usłyszałam bardzo miłe i ważne dla mnie słowa i to od osób, od których zupełnie nie spodziewałam się takich rzeczy usłyszeć. Zaskoczyło mnie pozytywnie wiele sytuacji, ale nie o to chodzi, żeby teraz skupiać się na szczegółach, konkretach. Za to wiem, że ekscytacja związana z tymi wydarzeniami nie opuści mnie długo, bo jak mówiłam, tu się uczę, że piękne relacje nie są zarezerwowane tylko na czas wyjazdów.
W efekcie różnych rozmów nauczyłam się trochę więcej o samej sobie - to dla mnie bardzo cenne. Wyjazdy GS to taki czas cudów i niespodzianek, do których nie trzeba żadnych fajerwerków, nie trzeba usilnych starań. Trzeba się tylko dać zaprosić, otworzyć się na drugiego człowieka, odważyć się zadawać pytania, szukać na nie odpowiedzi, stanąć w prawdzie przed sobą i przed światem... i wtedy dać się zaskoczyć efektami. Ktoś mógłby zarzucić, że za mocno skupiam się na znajomościach, ale myślę, że skoro to one doprowadzają mnie do takich wniosków i przemyśleń, zmieniających pozytywnie mnie i moje życie - jestem na najlepszej drodze, żeby kiedyś w pełni zrozumieć charyzmat Ruchu Komunia i Wyzwolenie, to co pisał ksiądz Giussani i to, co ukryte jest w gestach. To nie tak, że nie rozumiem w ogóle - ale do perfekcji ponoć dąży się przez całe życie.
Marysia, Białystok