Ekipy CLU. Nasza droga
Spotkali się pod koniec sierpnia w pięknej Cervinii, położonej u stóp Matterhornu – 500 studentów z Włoch, Hiszpanii, Polski, Litwy, Niemiec, a nawet z Libanu – by razem z księdzem Carrónem spróbować zrozumieć, co wspólnego z ich życiem ma wiaraNa spotkanie Ekip studenckich pojechałam z podstawowym pytaniem: co może oznaczać dla mnie ten wyjazd? Nauczona doświadczeniem z minionego roku, oczekiwałam, że odpowiedź otrzymam w trakcie spotkania. Byłam też pewna tego, że każdy z nas jest zaproszony do uczestniczenia w tych dniach, ponieważ tego właśnie w jakiś sposób potrzebuje. Czego potrzebowałam ja? Wkroczyłam w te dni z wielką otwartością, bardzo pragnęłam poczuć się na nowo zdumiona obecnością Chrystusa w moim życiu, nawet jeśli do końca nie wiedziałam, jak się to objawi. Czas był bardzo intensywny i piękny. Z dnia na dzień coraz bardziej zdumiewało mnie to, jak bardzo potrzebowałam tego towarzystwa, jak bardzo potrzebowałam świadectw ludzi tak różnych ode mnie, lecz przepełnionych tym samym pragnieniem. Pragnieniem piękna i jedności, które przenika wszystkie momenty życia codziennego, nawet te najprostsze, najbardziej banalne. Na nowo wzruszyłam się pięknem bijącym z oczu ludzi, którzy wiedzą, dokąd prowadzi ich życie. Zrozumiałam, jak bardzo potrzebuję tego towarzystwa i bycia prowadzoną. Ksiądz Julián Carrón podczas spotkania powtarzał wielokrotnie, jak wielkie znaczenie ma fakt przynależenia do czegoś. To, do czego przynależymy, determinuje naszą relację z rzeczywistością. Będąc w Ruchu od około trzech lat, często zdawałam sobie sprawę, że wzrastam, że jest to miejsce dojrzewania mojej wiary. Wielokrotnie wydawało mi się, że wiem, że przynależę do Chrystusa. Jednak nigdy wcześniej nie stało się dla mnie to tak jasne i wyraziste, tak bardzo moje i prawdziwe. Przynależność do Niego nie jest moim wytworem, nie tworzę tego, nie muszę się nad tym zastanawiać ani aranżować sytuacji, w których mogłoby się to objawić… Tak po prostu jest!
Podczas tych kilku dni zaskoczyło mnie to, jak bardzo w moim życiu brakowało osądu. Ostatni rok akademicki był dla mnie czasem bardzo intensywnym, ale też dobrym. Widziałam, jak rozbudza się we mnie pasja do rzeczy, które studiuję, i jakie wymiary może przybrać życie uniwersyteckie. Brałam udział w wielu wydarzeniach i angażowałam się w różne inicjatywy. Wielokrotnie odczuwałam, jak bardzo jest to droga, którą chcę dalej podążać. Ale… Co tak naprawdę było źródłem tego wszystkiego? Nigdy nie chciałam zatrzymywać się na emocjach, odczuciach i realizowaniu pięknych idei, lecz ciężko mi było określić, co tak naprawdę przenikało całą moją rzeczywistość. Potrzebowałam spotkania Ekip we Włoszech, aby zrozumieć i wzruszyć się tym, że przynależę do Chrystusa, i że to właśnie z tej przynależności wypływa cała reszta: relacja z moim chłopakiem, postawa wobec nauki, uczelni, przyjaciół, rodziny… wszystkiego. I nie jest to coś obmyślonego przeze mnie, lecz naturalna reakcja (ciągle ograniczonej, lecz rozwijającej się) świadomości należenia do Niego, która jest istotą mojej tożsamości.
Drugą ważną rzeczą było dla mnie zrozumienie tego, jak bardzo potrzebuję towarzystwa. Tego konkretnego towarzystwa, które pomaga mi wzrastać, prowokując mnie, ale też wychowując. Ksiądz Carrón położył duży nacisk na „ja”, które potrzebuje „Ty”, aby się przebudzić, bo prawda objawia się w relacji. Jednocześnie zwracał uwagę na to, co znaczy dawać świadectwo wiary. Bardzo poruszyły mnie słowa jednej dziewczyny, która wielokrotnie zapraszała znajomego lekarza na Szkołę Wspólnoty oraz inne inicjatywy Ruchu. Słysząc za każdym razem odmowę, Giovanna (tak miała na imię Włoszka) nie była jednak smutna. Nie potrzebowała czyjegoś „tak”, aby poczuć się szczęśliwą, bo była przepełniona obecnością Kogoś Innego, kto daje wszystko. Wzruszyły mnie jej słowa, gdyż skłoniły mnie do refleksji nad moją postawą wobec mojego chłopaka. Często oczekuję od niego konkretnej odpowiedzi, reakcji, zachowania czy chociażby przyjęcia zaproszenia na pielgrzymkę – tak jakby jego „nie” czy zachowanie niespójne z tym, jak „ja sobie wszystko zaplanowałam”, mogło mieć wpływ na moje i jego szczęście. Po raz kolejny wyraźnie zobaczyłam, że świadomość przynależenia do Chrystusa przewyższa wszystko: zależność od osób, rzeczy materialnych czy „wymogów dzisiejszego świata”, którym tak często się poddaję. Chcę być uważna na rzeczy, które się wydarzają. Jakie byłoby nasze doświadczenie, jeśli w życiu wszystko byłoby przez nas zaplanowane, przewidziane?
Do Polski wróciłam z jednym pragnieniem: żeby codziennie odczuwać tę pełnię w Chrystusie, która niweluje strach i redukowanie swojego „ja” oraz pozwala mi być sobą w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Chciałabym, aby moja wolność w kontaktach z „Ty”, obecnym w drugim człowieku, jak i objawiająca się we wszystkich aspektach mojej rzeczywistości, była przejawem zależności od Kogoś, kto daje wszystko.
Ania, Kraków
Spotkanie Ekip było dla mnie czymś nieoczekiwanym pod każdym względem. Ruch poznałam niedawno, więc wszystkie treści wciąż są dla mnie nowe. Jadąc na Ekipy, nie miałam żadnego konkretnego pytania czy problemu do rozwiązania, ale w moim życiu przez ostatnie lata pojawiły się pytania, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi, i zaniechałam ich poszukiwania. Myślałam, że albo tych odpowiedzi nie ma, albo że ja ich nigdy nie znajdę. Tymczasem już od pierwszego dnia zaczęłam dostawać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Czymś całkowicie dla mnie niezwykłym były słowa księdza Carróna, który wyjaśniał, że okoliczności, w których żyjemy, nie są czymś drugorzędnym, ale są istotne dla naszej odpowiedzi, jaką dajemy Panu Bogu. Przy tym wszystkim jednak On przychodzi tak delikatnie do naszego serca, że nawet kiedy mówimy Mu „nie”, dzieje się to dyskretnie. Tak bardzo szanuje naszą wolność. Sposób, w jaki patrzymy na okoliczności i w jaki je podejmujemy, mówi o naszej przynależności. Pomogło mi to zrozumieć lęk, jaki odczuwam od dłuższego czasu, wypływający z mojej nieufności, niepełnej przynależności.
Wielkim odkryciem było dla mnie zrozumienie istoty mojego nawrócenia. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to, co mi się przytrafiło, zmieniło moje życie, ale teraz już wiem, że jedno spojrzenie miłości i potraktowanie z dobrocią, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam, zmieniło moje spojrzenie i obudziło moje „ja”. Od roku nie potrafiłam jednak powrócić do tego doświadczenia wiary, ale ten wyjazd, spotkanie z ludźmi wiary, poprzez których mogłam znowu spotkać Jezusa, sprawiło, że znowu zaczęło się budzić moje „ja”. Od kilku lat wiedziałam, że mogę żyć pięknie, ale czułam się w tym bardzo osamotniona i nieprzygotowana do decyzji, przed którymi staję. Teraz zobaczyłam tak wielu młodych ludzi, którzy żyją dla Chrystusa, że odzyskałam nadzieję na to, że tak można żyć.
Bardzo mnie poruszyły świadectwa studentów, a odpowiedzi księdza Carróna pokazały mi nową perspektywę, której wcześniej nie dostrzegałam w wielu kwestiach. Teraz już wiem, że nie chodzi o słowa, ale o wszystko, co robię. Każdy mój gest i spojrzenie jest przekazywaniem mojego doświadczenia wiary. Nie chodzi o jakąś formę, powtarzany schemat, ale o to, że to zawsze Chrystus nawraca, a nie my. My możemy tylko obdarzyć kogoś spojrzeniem, które On nam dał. Tym spojrzeniem zostałam obdarzona wielokrotnie w tych dniach. Zobaczyłam piękną drogę, która może prowadzić przez życie, i myślę, że to może być też moja droga.
Ania, Opole