Wiem, Kto za tym stoi

Wyprawa kajakowa na zakończenie wakacji to już w warszawskiej wspólnocie trwająca od kilku lat tradycja

Stało jej się zadość także w tym roku, gdy w sobotę 29 sierpnia spotkaliśmy się, by razem dzielić doświadczenie wspólnego wypoczynku, spływając rzeką Narwią z Gnojna do Pułtuska. Moja rodzina nie podzielała jednak mojego pragnienia wzięcia udziału w spływie. Dlatego zdecydowałam, że pojadę sama. Ale dzień przed wyprawą mój mąż zapytał mnie, czy chciałabym, żeby ze mną pojechał. Odpowiedziałam, że tak, oddając sprawę w ręce Pana Boga. Nie było wiadomo, czy będzie mógł popłynąć, bowiem termin zapisów na miejsce w kajaku już dawno minął.
W sobotę, po przyjeździe na miejsce zbiórki, ogarnęła mnie radość na widok ludzi, z którymi miałam współdzielić czas tego dnia. Byli uczestnicy Szkoły Wspólnoty, gestu charytatywnego, nowe osoby zaproszone przez przyjaciół i sympatycy okazjonalnych wydarzeń w Ruchu. Uświadamiając sobie, że ten dzień spędzę właśnie z tymi ludźmi, postanowiłam dobrze go wykorzystać. Zaczęłam uważnie słuchać, co mówią, dzielić się swoim doświadczeniem, wychodzić z propozycją, odpowiadać na uśmiechy, zadawać pytania i zachwycać się pięknem spotkania z człowiekiem, a także przyrody. Płynąc z moim mężem, na nowo odkrywałam naszą małżeńską relację i zauważyłam, jak bardzo pomagają mi w tym obecni przyjaciele. Po drodze mijaliśmy wędkarzy. Ich nastawienie do nas było niestety nie tylko nieżyczliwe, ale wręcz agresywnie i aroganckie. Myślałam: co takiego dzieje się w sercu człowieka, któremu przeszkadza drugi człowiek? Wkrótce na własnej skórze doświadczyłam odpowiedzi na to pytanie.



Płynęliśmy z mężem środkiem szerokiej Narwi, gdy usłyszeliśmy lawinę przekleństw. Któryś z przyjaciół powiedział: „To chyba do was”. Zaczęliśmy hamować. Nasz kajak zaczepił o żyłkę wędki jednego z wędkarzy. Zatrzymanie i wycofywanie kajaka nie osłabiło agresji mężczyzny ani kalibru wypowiadanych przekleństw. Miałam wrażenie, że gdybyśmy byli bliżej, to by nas pobił. Kiedy mąż próbował odczepić żyłkę, usłyszałam przyjacielskie: „Pomóc wam?”, „Wszystko w porządku?”. Odwróciłam się w kierunku dochodzących głosów i zobaczyłam naszych przyjaciół, którzy osłaniali nas swoją obecnością, ciszą i spokojem. Gdy mężczyzna zbliżał się do nas, żeby osobiście odczepić żyłkę, ja uświadamiałam sobie, Kto za tym stoi, za tą ciszą (mimo „zewnętrznej burzy”) i pięknem, których doświadczałam. I wtedy mężczyzna zaczął nas przepraszać. Odpłynęliśmy, życząc mu dobrego dnia. Tego dnia wydarzyło się jeszcze wiele pięknych sytuacji, które nie mogłyby zaistnieć bez przyjaciół z Ruchu. Bo jak mówi Antoine de Saint-Exupery: „Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać”. A po kajakach był grill i wspólne lody w centrum Pułtuska.

Małgorzata, Warszawa