
Jedność między ludźmi
Notatki z wystąpienia Davide Prosperiego podczas Diakonii Regionalnej Lombardii, dotyczącego ulotki „Nadzieja pokoju”, 7 października 2025Wypowiedź. Chciałabym opowiedzieć wam o pewnym epizodzie i zadać pytanie, wychodząc od ulotki „Nadzieja pokoju”. W naszej wspólnocie, kiedy przeczytaliśmy papieskie zaproszenie do codziennego odmawiania Różańca w październiku, postanowiliśmy spróbować je przyjąć. Zorganizowaliśmy się tak, aby każdy z nas był odpowiedzialny za jeden dzień, aby co wieczór każdy, kto tego pragnął, miał możliwość odmówić Różaniec. Pierwszego wieczoru Różaniec odmawiał ze mną mój sześcioletni syn. Następnego wieczoru zapytał mnie, czy może zrobić to ponownie, ale chciałam, żeby wszyscy poszli spać, więc odmówiłam. Jednak po jakimś czasie po tym, jak położył się do łóżka, usłyszałam jego płacz; poszłam, żeby zapytać, co się dzieje, na co on wyjaśnił, że ma złe myśli i boi się wojny. Wtedy powiedziałam mu, że jeśli chce, może zostać i modlić się z nami, zwłaszcza że nadeszła pora odmawiania Różańca. Kiedy się połączyliśmy, rozpoznał wśród obecnych online kilkoro przyjaciół, w tym swojego dziadka, i natychmiast się uspokoił. Po Różańcu poszedł spać bardzo pogodny; nawet nie trzeba go było odprowadzać do pokoju, mimo że było ciemno.
Jakie to wspaniałe, że ktoś kładzie się spać, myśląc, że jest sam ze swoim dramatem w ciemnościach i swoimi lękami, a potem odkrywa – nawet o to nie prosząc – że nieznajomi przyjaciele już razem modlą się o to, czego pragnie. Uderzyło mnie, jak odnosiło się to do mojego syna, ale i do mnie, bo nie wiedziałam, co powiedzieć w obliczu jego dramatu. Jednak zamiast mówić własnymi słowami, mogłam cieszyć się towarzystwem, jakie Jezus zapewnił jemu i mnie w tym momencie, za pośrednictwem mniej lub bardziej znajomych twarzy ze wspólnoty.
Innym tematem, który często omawialiśmy w naszej wspólnocie, jest udział w strajkach i demonstracjach. Kilkoro przyjaciół po raz pierwszy w życiu uczestniczyło w strajku, podczas gdy inni nie uważali tego za odpowiednią formę; jeszcze inni natomiast uczestniczyli w innych demonstracjach. Chciałam zadać to pytanie, ponieważ pojawiło się ono w naszej rozmowie: dlaczego mówi się tak „negatywnym” tonem (przynajmniej tak mi się wydawało w czasie lektury) o tych momentach (mam na myśli na przykład strajk czy, oczywiście pokojowy, udział w demonstracjach), podkreślając ich ekstremistyczne tendencje, o których wszyscy wiemy, że dotyczą tylko mniejszości? Doskonale zdajemy sobie sprawę z tendencyjności tych gestów, ale z drugiej strony, dlaczego ich cel polityczny – wyrażenie pragnienia uczestników do domagania się innej postawy od rządu – nie może być otoczony szacunkiem, przynajmniej jako poryw. Uderzyły mnie słowa samego kardynała Pizzaballi w wywiadzie dla gazety „Eco di Bergamo”: „Zawieszenie broni nie wystarczy; trzeba chcieć sprawiedliwości, aby godność była wszędzie szanowana, a prawa uznawane. Z pewnością – kontynuuje Pizzaballa – demonstracje nie rozwiązują problemów, ale pozostają cierniem w naszym oku i to dobrze, ponieważ to przypomina wszystkim, że to, co się wydarza, jest nie do przyjęcia z ludzkiego punktu widzenia”. Także cytowany w ulotce tekst papieża mówi: „oprócz wyrażania oburzenia, podnoszenia głosu” [a nie „zamiast podnoszenia głosu”], módlmy się.
Ponieważ szanuję tak wiele osób, które zdecydowały się uczestniczyć w tych formach, zadałam sobie pytanie, jaką alternatywę mam do zaproponowania, myśląc bardziej o moich kolegach, o niekatolickich, niechrześcijańskich, współczesnych dorosłych, niż o młodzieży (bo w szkole jest chyba trochę łatwiej). Wielu nie znalazło innej alternatywy niż strajk lub demonstracja, aby wyrazić swój sprzeciw i pragnienie sprawiedliwości. Ja również zdaję sobie sprawę, że zainicjowałam lub uczestniczyłam w bardziej konstruktywnych inicjatywach niż te wymienione powyżej, takich jak zbiórki funduszy czy spotkania, ale spotkania modlitewne obiektywnie nie są dla każdego, ponieważ nie mogę zaproponować mojemu koledze komuniście, aby odmówił Różaniec w intencji pokoju; mogę mu powiedzieć, że ja to robię, ale go nie zaproszę; ja go w każdym razie nie zaprosiłam. Inicjatywy, które pozwalają na darowizny i zbiórki funduszy, są dobrze odbierane, ale ludzie chcą czegoś więcej, czyż nie? Pragną wyjść poza dobre intencje czy gesty i zdaję sobie zresztą sprawę, że nawet te inicjatywy, choć godne pochwały, są cząstkowe; nie odpowiadają w pełni temu pragnieniu.
Dla mnie możliwość modlitwy, w której wszystko jest zawierzone, a wszystkie moje ograniczenia rozpoznane i uznane, daje również wolność uczestnictwa w cząstkowych formach publicznej ekspresji, a przynajmniej nieoceniania ich negatywnie. Zdaję sobie sprawę, że przede wszystkim jesteśmy proszeni o przemianę; nie rządu czy innych, ale mnie samej, która muszę nauczyć się jeszcze wszystkiego o tym, czym naprawdę jest pokój, zaczynając od własnego domu. Dziękuję.
Davide Prosperi. Dziękuję. Twoja wypowiedź jest przemyślana i z pewnością dobrze sformułowana. Odnosząc się do fundamentalnego pytania, które zadajesz, to ciekawe, że dziś powraca temat, który zawsze był obecny w naszej historii i nie tylko: demonstrowanie jest w istocie częścią demokracji, jednym z możliwych sposobów publicznego afirmowania jakiejś wartości. Zauważam, że powraca temat, który towarzyszył nam bardzo długo, ponieważ przez kilka lat wydawaliśmy określony osąd na temat narzędzia „demonstracji”, kiedy to katolicy promowali i organizowali demonstracje w obronie określonej koncepcji człowieka, określonej inicjatywy. Wszyscy pamiętamy na przykład naszą abstynencję od inicjatyw takich jak Dzień Rodziny, z powodów, które tu wspólnie współdzieliliśmy. Dzisiaj, paradoksalnie, czujemy się bardziej skłonni przyłączać się do inicjatyw, które nie mają katolickich korzeni. Z pewnością wynikają one z potrzeby zrobienia czegoś, wniesienia wkładu, wyrażenia swojej opinii, jak już powiedziano i jak przypomnieli dziś kardynałowie Pizzaballa i Parolin, słusznie stwierdzając, że ten aspekt z pewnością zasługuje na docenienie.
Jak jednak łączą się ze sobą te dwie rzeczy? Jako odpowiedzialni (jesteś tu również z tego powodu), jesteśmy wezwani do wydawania osądu o tych inicjatywach, który stanowiłby wkład wychowawczy dla całego Ruchu, a taki osąd nie może opierać się jedynie na tym, czy jedna inicjatywa okazuje się zwycięska, a inna przegrana. Dlatego nie wystarczy powiedzieć: „Wspaniale, moi przyjaciele poszli, to porządni ludzie, poszli z dobrym zapałem, w dobrej wierze, podjęli pokojową inicjatywę, nie ma w tym nic złego”. Słyszałem, jak niektórzy krytykowali tych, którzy uczestniczyli, ale uważam, że niesłusznie. W każdym razie sądzę, że ważne jest, abyśmy, przynajmniej w naszym gronie, spróbowali nieco głębiej wniknąć w osąd tych spraw. Każdy podjęty gest obecności publicznej posiada wartość proporcjonalną nie tylko do konsensusu, jaki osiąga, do liczby uczestników, ale przede wszystkim do celu, jaki zamierza osiągnąć. A jaki jest cel tych demonstracji? Przede wszystkim potępienie poważnej przemocy wobec mieszkańców Gazy. Dla wielu było to również potwierdzenie pilnej potrzeby pokoju.
Teraz jednak trzeba zrozumieć, czy to posunięcie okazało się właściwe dla zamierzonego celu. Uważam, że to, co powiedzieli wyżej wymienieni kardynałowie, jest bardzo prawdziwe, odzwierciedlając człowieczeństwo tych, którzy uczestniczyli w tych wydarzeniach, z wyłączeniem wichrzycieli. Z pewnością jest jeden aspekt, którego nie można zignorować: to prawda, istnieje potrzeba sprawiedliwości i pokoju, ale ta potrzeba wymaga wychowania adekwatnego do tej potrzeby. Tymczasem poryw ten zostaje ukierunkowany na inicjatywę, w której bardzo często, niestety, dominuje sprzeczność między deklarowanym celem a sposobem działania. My natomiast zawsze uczyliśmy się, że metoda i cel idą ramię w ramię! Problemem nie jest więc tylko przemoc i zniszczenia – pojawia się znacznie ważniejsza kwestia.
Uświadomiłem to sobie w ten weekend: byłem w Madrycie na spotkaniu z hiszpańskimi odpowiedzialnymi, a w sobotnie popołudnie poszedłem do Muzeum Reina Sofia, aby zobaczyć Guernikę Picassa. Nigdy wcześniej jej nie widziałem, poza reprodukcjami: to dzieło ogromnych rozmiarów i naprawdę jest imponujące. Po wizycie, w drodze na kolację, utknęliśmy w samym środku demonstracji, którą organizowano w Madrycie. Rzeka ludzi, może milion; nie miała końca, musieliśmy zejść z drogi i zawrócić. Większość ludzi z pewnością była tam w dobrej wierze, ale – przykro mi to mówić – widziałem sceny, których nie chciałem zobaczyć: ludzie wchodzili na stojące autobusy i sprayem pisali hasła w rodzaju „Śmierć Izraelowi”, „Żydzi muszą umrzeć” itd. I pomyślałem, tuż po obejrzeniu obrazu: dla mnie taki gest doskonale przedstawia Guernica Picassa (namalowana po bombardowaniu baskijskiego miasta w 1937 roku, podczas hiszpańskiej wojny domowej, i dedykowana ofiarom). Ten obraz jest prawdziwie tragicznym przedstawieniem horroru wojny, w obliczu którego ludzkie słowa brzmią: „Nie ma nadziei”. Moim zdaniem prawdziwym problemem, prawdziwą tragedią większości tych demonstracji jest to, że – poza potępieniem zła – nie ma żadnej propozycji dobra. Nie ma potwierdzenia istnienia miejsca światła, nadziei, na które można by spoglądać. Czy były jakieś przypadki? Świetnie, warto je wskazać.
Stawiam więc drugie pytanie: czy naprawdę nie jesteśmy przekonani, że modlitwa jest czymś konkretnym? Mówisz: „Nie mogę zaproponować gestu modlitwy tym, którzy w nią nie wierzą”; dlaczego nie? Dlaczego nie mogę zaproponować im gestu modlitwy? Oczywiście, w sposobie, w jaki to robię, muszę brać pod uwagę osobę, którą mam przed sobą. Dlaczego nie mogę zaproponować tego, co najbardziej determinuje mój sposób patrzenia na to, co się wydarza?
Jest z tym związany jeszcze jeden aspekt: czy to rzeczywiście prawda, że z punktu widzenia inicjatywy nic nie możemy zrobić? Na przykład było wiele publicznych momentów osądu, w których ludzie, dobrze znający sytuację, będący tam, tam mieszkający, opowiadali i dokumentowali oryginalne spojrzenie na tę sytuację. Dlaczego nie możemy promować tego rodzaju inicjatyw w środowiskach, w których przebywamy? Jest to również sposób demonstracji, sposób na wyrażenie swojego głosu, ale odmienny, i to nie tylko dlatego, że pokojowy (choć nie jestem pewien, czy do końca byłby pokojowy: być może ci sami ludzie, którzy oszpecili pomnik Karola Wojtyły, przyszliby i nas pobili). W każdym razie chodzi o cel i o to, co chce się wyrazić poprzez sposób, w jaki ten cel jest realizowany.
To jest prawdziwa racja, dla której napisaliśmy ten osąd w ulotce: jeśli przeczytasz ją ponownie w świetle tego, co właśnie powiedziałem, zobaczysz, że nie ma w niej potępienia ani negatywnej oceny tych, którzy uczestniczyli w dobrej wierze. Prawdziwym wyzwaniem jest dla nas to, abyśmy pomagali sobie nawzajem patrzeć na wydarzenia w Gazie i Izraelu z tej samej perspektywy, z której patrzymy na wszystko inne. Jestem absolutnie za publicznymi demonstracjami, ale myślę, że musimy sobie nawzajem pomagać, aby nie zatracić naszej oryginalności, jak to zawsze robiliśmy.
Dodam, że ulotka proponuje nie tylko modlitwę jako gest, ale także świadectwo jedności. Pod pewnym względem ten drugi krok jest trudniejszy niż pierwszy, ponieważ zaczyna się już w naszym domu.
Jeśli pomyślimy o 300–400 chrześcijanach, którzy pozostali w Gazie, od razu ogarnia nas uczucie, przypływ miłości i czujemy się z nimi połączeni, zjednoczeni, czujemy, że cierpimy razem z nimi, ponieważ w naszym osądzie dominuje nasze wspólne pochodzenie, nasza przynależność do doświadczenia chrześcijańskiego: oni są braćmi, którzy cierpią, i to sprawia, że cierpimy również my. Odczuwamy z tego powodu ból, ale nic nie wiemy o tym, co myślą, jaki mają osąd, na przykład w kwestii zbrojeń czy końca życia; nic nie wiemy, ale dominuje w nas świadomość naszej wspólnej przynależności.
Paradoksalnie, czasami zmiana następuje właśnie z tymi najbliższymi, tak że dominuje nie nasza wspólna przynależność, nie to pochodzenie uznawane za źródło osądu o mnie, o rzeczywistości, a zatem także o tobie; dominuje raczej to, co myślisz, jak się zachowujesz, jaką masz opinię na ten czy inny temat. Dlatego świadectwo jedności musi zaczynać się tam, gdzie żyję, gdzie jestem, ponieważ taka jedność jest właśnie świadectwem czegoś, czego nie jestem w stanie uczynić, w uznaniu, że jest ona generowana przez Kogoś Innego. Należę do tej jedności, tak jak czuję, że przynależę do tych 400 osób w Gazie, tak jak odczuwam głęboką niesprawiedliwość, gdy osadnicy najeżdżają ziemie palestyńskie, dewastują ich pola lub niszczą ich domy i rodziny. Podobnie uważam za niesprawiedliwe, że podobne czyny popełniają – w odwrotnej sytuacji – islamscy Palestyńczycy. Chrześcijanie rzadko robią to innym, ponieważ istnieje odmienność w pochodzeniu naszego bytu. Oczywiście możemy dopuszczać się tych samych okrucieństw, co wszyscy inni, ale wiemy, że postępując w ten sposób, popełniamy błąd. To znaczy uznajemy, że dobro, które dotyczy mojego życia, które dotyczy mojego narodu, dotyczy również życia wszystkich ludzi, wszystkich narodów; uznajemy, że historia nie wypełni się, jeśli mój naród będzie dominował nad innymi. Spełnienie historii dokona się, gdy wszyscy ludzie zjednoczą się w Chrystusie: On może wniknąć w serce każdego człowieka poprzez nasze świadectwo, nie poprzez przemoc; nie poprzez zniszczenia, lecz poprzez męczeństwo, czyli świadectwo jako ofiarę z siebie dla potwierdzenia prawdy Chrystusa. Tak o tym mówi ksiądz Giussani: „Kiedy Chrystus będzie wszystkim we wszystkich – to jest ideał historii. Ideałem historii jest, aby Chrystus był wszystkim we wszystkich, aby wszyscy Go uznali, aby wszyscy ludzie byli jedno – im bardziej będzie się to rozpowszechniać, tym bardziej społeczeństwo zazna pokoju” (Una presenza che cambia, Bur, Milano 2004, s. 193–194).
Męczeństwo zaczyna się tutaj, zaczyna się dziś między mną a tobą – to jest pierwsze „działanie”, wraz z modlitwą, o jakim możemy dawać świadectwo wszystkim w każdej chwili, w każdym momencie, w każdym działaniu naszego dnia. I to jest poświęcenie, ponieważ za każdym razem zauważamy, że jedno to mówić o tym, a co innego tym żyć. W tym musimy sobie nawzajem pomagać, ponieważ będziemy mniej wiarygodni dla świata, jeśli nie będziemy zdolni do jedności nawet między sobą. Mówimy o pokoju, ale ze świadomością, że pokój jest wypełnieniem jedności między ludźmi! Zresztą to właśnie to ostatecznie definiuje nasze pierwotne odczucie, gdy kogoś spotykamy, do tego stopnia, że we wszystkich kulturach, tradycjach i językach jednym ze sposobów, w jaki pozdrawia się nawzajem, życząc sobie wszystkiego dobrego, jest „Pokój z tobą”, ponieważ pokój jest właśnie warunkiem doświadczania dobra w życiu. Czyż nie były to pierwsze słowa, z którymi papież Leon XIV zwrócił się do Kościoła i świata w dniu swojego wyboru, czyniąc swoim pozdrowienie zmartwychwstałego Chrystusa do apostołów? „Pokój z wami wszystkimi! Najdrożsi bracia i siostry, to jest pierwsze pozdrowienie Chrystusa Zmartwychwstałego, Dobrego Pasterza, który oddał życie za Bożą owczarnię. Ja także chciałbym, by to pozdrowienie pokoju przeniknęło wasze serca, dotarło do waszych rodzin, do wszystkich ludzi, gdziekolwiek się znajdują, do wszystkich ludów, do całej ziemi. Pokój z wami!” (Błogosławieństwo Apostolskie „Urbi et Orbi”, 8 maja 2025).
Skąd bierze się oryginalny osąd
Zacznę od doświadczenia, które przeżywam w pracy od kilku ostatnich miesięcy. Wśród moich kolegów panuje duże poruszenie kwestią izraelsko-palestyńską, szczególnie w odniesieniu do Gazy. Większość z nich otwarcie opowiada się za palestyńskością. Doszło do bardzo interesujących, wręcz prowokacyjnych rozmów z nimi, ale wielokrotnie uświadamiałem sobie, że nie miałem własnego, oryginalnego stanowiska. Przeprowadziłem analizy, aczkolwiek rozsądne, ale tkwiłem w dialektyce, która groziła, że również ja stanę się ideologiczny (na przykład wybuchła mała i bezużyteczna „bitwa” o użycie terminu „ludobójstwo”). Zdawałem sobie sprawę, że same analizy, choć trafne, nie wystarczały, by stawać wobec moich rozmówców. Co więcej, nie wystarczały mnie, biorąc pod uwagę pytania, które dramatyczna sytuacja w Gazie budziła i wciąż budzi. Nawet po pracy nad wystąpieniem Prosperiego na spotkaniu Stowarzyszenia Włoskich Centrów Kultury („Kultura: Być ze względu na Chrystusa”), tęskniłem za oryginalnym stanowiskiem, takim, które rzucałoby wyzwanie innym nie w sensie ideologicznym (to znaczy miało na celu ustalenie, kto wśród zaangażowanych stron ma rację lub „bardziej rację”). Jednak sam nie dawałem rady.
To zapoczątkowało rozmowy z kilkoma przyjaciółmi z Ruchu, dotyczące tego, co to znaczy mieć wobec kolegów oryginalne stanowisko w sprawie wojny i Gazy; odbyło się regionalne spotkanie Diakonii i wystąpienia młodzieży z CLU na temat pokoju; wakacje naszej wspólnoty, na które zaprosiliśmy Giacomo Gentile z Pro Terra Sancta, aby dał świadectwo; wystąpienia kardynała Pizzaballi w różnych formach i formatach; wystawa na temat pokoju, przygotowana przez GS na Meeting; i wreszcie ulotka Ruchu.
Te wydarzenia i spotkania pozwoliły mi zweryfikować, że przynależąc do Ruchu, staję się bardziej sobą, ponieważ nieustannie jestem prowokowany, bym odkrywał, co okoliczności (takie jak na przykład trwające wojny) mi mówią, co mają wspólnego z sensem mojego życia. A jeśli sensem mojego życia jest Chrystus, to poprzez rozmowę, słuchanie lub czytanie pewnych wypowiedzi, poprzez bycie w tej komunii, w której On wychodzi mi na spotkanie, zrozumiałem, że oryginalne stanowisko wynika z utożsamienia się ze spojrzeniem Chrystusa na człowieka. Jednak nie w oderwaniu od kontekstu, co więcej, oznacza utożsamienie się ze spojrzeniem, które przede wszystkim On na mnie kieruje. Koleżanka, jedna z najbardziej aktywnych działaczek na froncie pro-pal, opowiadała mi, że na wakacjach nocowała w tym samym miejscu co młodzi Izraelczycy. Kiedy ich spotykała, była zgorszona, że mogli „być na wakacjach” (być może byli nawet żołnierzami). Wywiązała się rozmowa, w której zakwestionowałem myślenie, że zło jest zawsze po jednej stronie, a osoba, z którą się rozmawia, jest zła, nawet jeśli się jej nie zna. Powiedziałem jej natomiast, że coraz bardziej uświadamiam sobie swoją potrzebę bycia zbawionym i łaski bycia już zbawionym i ciągle zbawianym. Bo nawet gdyby miała rację i ci chłopcy byli żołnierzami lub ekstremistycznymi osadnikami izraelskimi, największą różnicą między mną a nimi nie jest zło, do którego są zdolni (i do którego ja również jestem zdolny), ale spotkanie, które mnie przed tym złem uchroniło.
W przeciwnym razie sami stajemy się moralistami i uciekamy się do agresji, próbując osądzać innych na podstawie uprzedzeń, szufladkując ich w kategorii wrogów (myślę, że każdy, kto śledził strajki i słyszał wiele wykrzykiwanych sloganów, może zrozumieć, jak realne jest to ryzyko). I posuwamy się nawet do usprawiedliwiania pewnego stopnia przemocy, o ile nie terroryzmu, ponieważ zostały użyte „w słusznej sprawie”: taki osąd wyraził również jeden z moich kolegów.
Zatem przynależąc do Ruchu, jestem bardziej sobą, ponieważ bez przynależności do Ruchu spojrzenie, które opisałem w odniesieniu do siebie (a zatem i do innych), nie byłoby możliwe. Ponieważ zanim je „posiadłem”, to właśnie to spojrzenie Chrystusa bierze w posiadanie mnie, by mnie zbawić poprzez przynależność do tego towarzystwa. I to nie zamyka, nie blokuje. Nie chodzi o to, że teraz mam „słuszny” osąd, przy pomocy którego mogę bronić się przed światem, przed ranami, jakie może on zadawać. Przeciwnie, mogę patrzeć na wszystko (i nawiązywać relacje z każdym) z pragnieniem, z zainteresowaniem, bez obawy przed zranieniem, a może nawet narażeniem na szwank osądu Ruchu, ponieważ w każdej okoliczności mogę uczynić krok ku mojemu przeznaczeniu.
Thomas Teatini
(wystąpienie w czasie Regionalnej Diakonii Lombardii)
Znaczenie realnego miejsca
Kilka dni temu w grupce Bractwa rozmawialiśmy o wydarzeniach w Gazie i demonstracjach. Dyskusje były intensywne, ale ostatecznie nie byłem w pełni usatysfakcjonowany. Dlatego pod koniec spotkania starałem się streścić moim przyjaciołom to, co mi leżało na sercu. Powiedziałem, że w gruncie rzeczy, w trakcie demonstracji, dostrzegam potrzebę prawdziwej sprawiedliwości: znam ludzi, którzy brali w nich udział, i przeczuwam ich szczerość. Jednocześnie podzielam osąd, że udział w nich naraża nas na instrumentalizację i prowadzi do gwałtownych reakcji. Dostrzegam jednak w sobie ryzyko „zlikwidowania” tego stanowiska i stwierdzenia, że skoro demonstrowanie jest złe, możemy po prostu zająć się swoimi sprawami. „Wygodniejsze” jest również myślenie, że wymaga się od nas kontynuowania tego, co robimy każdego dnia.
Rzecz w tym: co robimy każdego dnia? Osąd Ruchu o wydarzeniach w Gazie, z mojego punktu widzenia, wzywa do budowania pokoju, zaczynając od tego, gdzie się znajdujemy, utrzymując otwarte pytanie o sens i wspólnie się modląc, uznając, że odpowiedź pochodzi ze spotkania z Chrystusem.
Czuję, że potrzebuję pomocy w przeżywaniu obu tych wymiarów – oddania pracy i świadomości, że wszystko rodzi się z tego spotkania – szczególnie w relacjach z ludźmi wokół mnie. Jestem profesorem na Uniwersytecie Katolickim i w następny poniedziałek rozpoczynały się zajęcia. Ciągle zastanawiałem się, jak powinienem rozpocząć wykłady z prawa bankowego. Co powinienem powiedzieć młodzieży? Wśród nich będą tacy, którzy wyszli na ulice, i tacy, którzy nie są tym zainteresowani. Nie uważałem, że warto otwierać debatę na temat Gazy, ale też nie można zacząć tak, jakby nic się nie stało. Uniwersytet rozesłał zaproszenie do wspólnej modlitwy różańcowej, zgodnie z zaleceniem papieża. Nie byłem jednak pewien, czy to było to, co mogłem zaproponować. Napisałem do znajomych z grupy, aby lepiej wyjaśnić, co mam na myśli, i poprosić o pomoc. Niektórzy powiedzieli mi, że musimy mieć odwagę, by publicznie proponować osąd Ruchu, a nie tylko żyć nim prywatnie. Jeśli naprawdę uważamy, że najprawdziwszą odpowiedzią na wymóg pokoju i sprawiedliwości jest modlitwa i poważne traktowanie tych wymogów we wszystkim, co robimy, to musimy o tym mówić wszystkim.
W poniedziałek rozpocząłem zatem zajęcia od powiedzenia studentom, że nie chcę ignorować tego, co się dzieje: ja również noszę w sobie te same wymogi sprawiedliwości i pokoju, a najwłaściwszą reakcją dla mnie jest próba przeżywania ich we wszystkim, co robię, zachęcając ich do tego samego. Dodałem, że najrozsądniejszą reakcją jest przyłączenie się do propozycji Uniwersytetu, by wspólnie odmawiać Różaniec, który odbywał się w kaplicy o 14:00. Następnie przedstawiłem program kursu. Na koniec jeden ze studentów podniósł rękę: „Profesorze, zastanawiam się, dlaczego robię to, co robię. Dlaczego mówił pan o Gazie? Dlaczego chciał pan rozpocząć kurs techniczny, taki jak prawo bankowe?”. Powiedziałem mu, że nie mam na to odpowiedzi, ale dla mnie Różaniec jest uznaniem, że sam nie jestem w stanie odpowiedzieć na te wymogi sprawiedliwości i pokoju. To jest sposób na powierzenie ich Temu, który może odpowiedzieć: Chrystusowi. Przypomniałem, że prawo bankowe ma więcej wspólnego z naszym wrodzonym wymogiem sprawiedliwości, niż się wydaje; że Benedykt XVI w Caritas in veritate poświęca kilka fragmentów roli banków i finansów w społeczeństwie, a możliwość praktykowania sprawiedliwości jest również dostępna na kursie technicznym. Ponownie zaprosiłem ich na Różaniec i dodałem, że zastanawiając się nad tym, jak rozpocząć kurs, przeczytałem ponownie list kardynała Pizzaballi i dodam go do materiałów. Potem poszedłem na Różaniec, gdzie nie pojawił się żaden z moich studentów. Wyniosłem z tego dwie rzeczy. Po pierwsze: możliwość powiedzenia tego, co powiedziałem na zajęciach, zrodziła się z przynależności do ludu, z relacji z przyjaciółmi z Bractwa, która pomogła mi osądzić i podjąć decyzję. Po drugie: czułem, że jestem w stanie dać moim studentom osąd o Gazie, ponieważ istniało miejsce, do którego mogłem ich zaprosić, by doświadczyli tego osądu: kaplica uniwersytecka. Ogólna propozycja by nie wystarczyła. Uważam, że konieczne jest posiadanie miejsca, w którym można by zapraszać do przeżywania proponowanego przez nas osądu, gdzie moglibyśmy przyprowadzić studentów, przyjaciół i inne osoby. Nawet jeśli nikt nie przyjdzie, ważne jest, aby istniało realne miejsce, ponieważ tylko w ten sposób wiara staje się wspólnym doświadczeniem.
Claudio Frigeni
(wystąpienie podczas Regionalnej Diakonii Lombardii)
#Ślady