Giovanni Segantini, Ucałowanie krzyża, 1881-82, Segantini Museum St. Moritz, depozyt Fundacji Otto Fischbachera Giovanniego Segantiniego

Buntownik i krzyż

Dziecko w ramionach matki wychylające się, aby ucałować szafot – w tym geście „wszystko jest pozytywnością”. Żarliwość nonkonformisty Segantiniego przedstawiona na obrazie z wielkanocnego plakatu 2025
Giuseppe Frangi*

*Dziennikarz, założyciel i prezes Stowarzyszenia Giovanni Testori

„Ze szkoły Brera wychodziły wówczas obrazy pełne nadziei”. Był rok 1879: młody Giovanni Segantini kończył naukę w Akademii w Mediolanie z najwyższą oceną i z wieloma srebrnymi medalami w szkole perspektywy i krajobrazu. Aby zapłacić za studia, uczył chłopców w zakładzie poprawczym Marchiondi, gdzie sam przebywał jako więzień między 12. a 15. rokiem życia.
Z archiwów instytutu wiemy, że natychmiast zastawił zdobyte w Akademii medale, aby zdobyć pieniądze na utrzymanie. Segantini, syn Agostina i Teresy Lovaty, urodzony 15 stycznia 1858 roku w Arco di Trento, a zatem obywatel cesarstwa austro-węgierskiego, z pewnością nie miał łatwego dzieciństwa. „W ciele, w którym przeznaczenie umieściło moją duszę, musiałem dużo walczyć. Zostałem sierotą w wieku sześciu lat” – napisał w szkicu swojej Autobiografii. W istocie jego matka zmarła w wieku zaledwie 29 lat: „Jestem jej drugim i ostatnim dzieckiem. Pierwsze zmarło jako ofiara płomieni, a ja, kiedy się urodziłem, doprowadziłem moją matkę do choroby”.

Po tym incydencie ojciec przeprowadził się do Mediolanu, gdzie miał syna i córkę z poprzedniego związku. Dla małego Giovanniego były to bardzo trudne lata. Najpierw został zamknięty w ciasnym domu, podczas gdy jego przyrodnie rodzeństwo pracowało. Następnie umieszczono go w Marchiondim. W archiwum zakładu poprawczego można przeczytać: „Giovanni Segantini z Trydentu – przyjęty 9 grudnia 1870 roku, uciekł 16 sierpnia i powrócił 1 września 1871 roku – zwolniony 31 stycznia 1873 roku. Przeciętne zachowanie, przydzielony do sekcji szewców”. Artysta zauważa: „W tym stanie rzeczy nie mogłem nie zdziczeć, pozostałem na zawsze niespokojny i buntowniczy wobec wszystkich ustanowionych praw”. Po tym trudnym dzieciństwie Segantini odziedziczył niegramatyczny sposób pisania człowieka, który nigdy nie uczęszczał do szkoły, a także, jak sam napisał, „uczucie litości dla wszystkich nieszczęśników”.

Jednak w 1879 roku jego życie uległo zmianie. Jeden z jego obrazów, namalowany na prowizorycznym podobraziu, starym parawanie kominkowym, został dostrzeżony przez jury wiosennej wystawy Akademii i zakupiony przez Towarzystwo Sztuk Pięknych. Wszyscy byli pod wrażeniem malarskiej jakości wnętrza mediolańskiego kościoła św. Antoniego Opata. Oczarowany Segantinim był także, wraz ze swoim bratem Albertem, Vittore Grubicy, bardzo aktywny właściciel galerii, który przyjął go do swojego zespołu, zapewniając mu stały dochód miesięczny. W ten sposób jesienią 1881 roku artysta mógł zrealizować swoje marzenie o opuszczeniu Mediolanu i zamieszkaniu w otoczeniu bardziej mu odpowiadającym, urodził się bowiem w górach. Przeprowadził się do Pusiano, w regionie Górnej Brianzy, i zabrał ze sobą swoją młodziutką żonę Bice Bugatti, siedemnastoletnią siostrę Ettore, twórcy legendarnego samochodu noszącego jego nazwisko. „Udałem się w stronę Prealp i mieszkałem tam około czterech lat – pisze w Autobiografii. – Natura stała się dla mnie niczym instrument, który grał i akompaniował temu, co śpiewało moje serce”. Było to bardzo upragnione położenie do dawania wyrazu i oddawania głosu nadziei pielęgnowanej przez lata spędzone w Akademii.

Fragment dzieła

Natura stała się dla niego językiem wyrażania swoich najgłębszych uczuć. W ten sposób w 1882 roku namalował jeden ze swoich najsłynniejszych tematów, Ave Maria podczas przeprawy: rodzina pasterzy przepływa przez jezioro ze swoim stadem owiec na charakterystycznej łodzi. Dwa drewniane łuki zapewniające osłonę w razie deszczu lub przed zbyt intensywnym słońcem, wieńczą spokojny i łagodny krajobraz. Na odległym brzegu można rozpoznać dzwonnice Bosisio Parini, Garbagnate Rota i Casletto – wszystkie te miejscowości położone są nad brzegami jeziora Pusiano. W centrum łuków, niczym aureola, wznosi się nad tym krajobrazem łuna powstała za sprawą rozbłyskującego światła dopiero co schowanego za horyzontem słońca. To jest moment modlitwy Anioł Pański i wszystko ukazuje głębokie uczucie, jakie przekazuje modlitwa.

Segantini, człowiek szorstki i szczery, odczuwał całkowitą harmonię z tym światem: „Próbowałem odtworzyć uczucia, których doznawałem, zwłaszcza w godzinach wieczornych, po zachodzie słońca, gdy moja dusza miała skłonność do łagodnej melancholii”. Ave Maria podczas przeprawy opowiada historię dawnego świata, ale czyni to za pomocą nowoczesnego języka obrazowego, podejmując temat przedstawienia światła i eksperymentując z nową techniką, dywizjonizmem, charakteryzującym jego dojrzałe arcydzieła. Nieprzypadkowo obraz ten, wysłany na Światową Wystawę w Amsterdamie w 1883 roku, został nagrodzony złotym medalem. Obraz powrócił tak poważnie uszkodzony, że kilka lat później Segantini zdecydował się namalować go ponownie, w jeszcze bardziej oczyszczonej i intensywnej wersji, która dziś znajduje się w muzeum w Sankt Moritz, poświęconym jego osobie.

W latach spędzonych w Brianzie Segantini pracował nad obrazami określanymi przez niego mianem „dzieł pasterskich”, w których można dostrzec szczere napięcie religijne. Inspiracją dla niego było odniesienie do Jeana-François Milleta, którego poznał za pośrednictwem reprodukcji udostępnionych przez Vittore Grubicy’ę, a także dzięki biografii francuskiego malarza napisanej przez Alfreda Sensiera, kultowej książce, która w tych samych latach podbiła również serce Vincenta van Gogha.

Jak pisze Francesco Arcangeli, historyk sztuki o wyjątkowej wrażliwości, „to Millet prowadzi wyobraźnię Segantiniego za pomocą bezgranicznego bodźca – wydarzeń, rzeczy, nadziei – dzięki któremu skromna, pasterska chłopska opowieść przeradza się w uroczystą epopeję. Jakie to ma znaczenie, że ideały mistrza mogą wydawać się ogólnikowe? Nie ma eposu bez entuzjazmu, bez optymistycznego nastawienia, a Segantini głęboko wierzy w niezawodną dobroć natury życia. To właśnie to wszechogarniające uczucie karmi jego epickie narracje z głębi, ocala je przed deformacją lub retoryczną amplifikacją”.

Spośród „dzieł pasterskich” tego okresu, czterokrotnie w latach 1882–1884, Segantini pracował nad całkowicie własnym tematem Ucałowania krzyża: w dwóch przypadkach były to obrazy olejne zachowane odpowiednio w Sankt Moritz (który jest obrazem wybranym do plakatu CL na Wielkanoc 2025 r., red.) i w muzeum w Amsterdamie, a w dwóch innych – obrazy wykonane pastelami, znajdujące się obecnie w zbiorach prywatnych.

Istnieje bardzo osobisty wątek łączący ten temat z tematem Ave Maria podczas przeprawy. Można go znaleźć między wierszami Autobiografii: „Wciąż pamiętam moją matkę i gdyby było możliwe, żeby stanęła tu, przed moimi oczami, po 31 latach rozpoznałbym ją bardzo dobrze. Znów widzę ją oczami wyobraźni – tę jej wysoką postać i powolny chód. Była piękna, nie jak świt czy popołudnie, ale jak wiosenny zachód słońca” (błędy gramatyczne pochodzą od autora).

CZYTAJ TAKŻE: Wielkanoc 2025. Plakat Komunia i Wyzwolenie

Segantini tworzy zatem pod wpływem zranienia spowodowanego brakiem – brakiem matki, którą stracił zbyt wcześnie, gdy miał zaledwie sześć lat. To matka trzyma mocno dziecko na łódce i opiera swój policzek o jego policzek. Tak samo matka trzyma mocno w ramionach dziecko wyciągające ręce, by dosięgnąć krzyża i móc go ucałować: wspaniały szczegół, ze względu na prostotę i naturalność, z jaką Segantini przekazał nam ten gest.

Matka okazuje się dla dziecka niezawodnym oparciem, dzięki któremu może ono wychylić się do przodu. Dwoma małymi rączkami oplata drewno, obejmuje je mocno i niemal odciska swoją twarz na środku krzyża. W geście dziecka nie ma śladu religijnej powinności, gdyż jego działanie wypływa z zażyłości oraz spontanicznego i czystego uczucia; z „miłości” do tej obecności przywoływanej przez krzyż. Kiedy zatem stajemy przed tym obrazem, jesteśmy poruszeni myślą o buntowniku i nonkonformiście Segantinim, który poddaje się podobnemu impulsowi, zestrajając swoje malarstwo z prostotą serca leżącą u podstaw gestu dziecka: robi coś więcej niż tylko przedstawia scenę. Lgnie do niej; lub, jak to ujął własnymi słowami, tworzy dzieło „odlane z jednego kawałka”.

W tle obraz skąpany jest w blasku zachodzącego słońca, z którym artysta wiązał wspomnienie swojej matki: jest to „godzina, która zmienia pragnienie… i roztkliwia serce”. Możemy dostrzec tęsknotę, która każe Segantiniemu wspinać się jeszcze wyżej, szukać w górach Engadyny intensywności czystego światła, niemal odbicia raju, typowego dla jego arcydzieł. Jak sam pisał, „to właśnie w tych krainach najśmielej wpatruję się w słońce, pokochałem jego promienie i zapragnąłem je zdobyć”.