Meeting doszedł do skutku dzięki 3000 wolontariuszom w różnym wieku i różnej proweniencji: 500 uczestniczyło przy budowie podczas pre-Meetingu, a 2500 – w ciągu tygodnia Meetingu

Na świecie jest miejsce dla mnie

„Miłość, cześć, czułość i absolutny szacunek dla człowieka”. Co wydarzyło się podczas Meetingu w Rimini? I czym jest „pasja”, o której była mowa w tytule? Sześć intensywnych dni (z wrześniowych „Tracce”)

Ręce. Jedna kierowała się powoli ku sercu, by towarzyszyć słowom. Druga zaczynała stamtąd, od klatki piersiowej, aby wykonać ruch w przeciwną stronę, na zewnątrz. Przyjmowanie i oddawanie, „bierność i pasja: to nie przypadek, że wyrastają z tego samego korzenia” – wyjaśniał Josep Maria Esquirol, hiszpański filozof, zasiadający na podium audytorium wraz ze swoim kolegą z pracy i przyjacielem Costantino Esposito. A ten gest uczyniony, aby podkreślić naszą naturę – ponieważ człowiek jest „niekończącą się raną”, jest zdolnością do przyjęcia człowieka i oddania w zamian człowieczeństwa – jest obrazem opowiadającym o Meetingu. A przynajmniej o jego istocie.

W tym roku tytuł brzmiał „Pasja do człowieka”. Został zaczerpnięty od księdza Giussaniego, w stulecie jego urodzin, a pochodzi z jego wystąpienia wygłoszonego właśnie w Rimini, w 1985 roku: „Chrześcijaństwo nie powstało po to, aby założyć jakąś religię, powstało z pasji do człowieka” – powiedział. I odmieniał przez wszystkie przypadki tę pasję w całym jej bogactwie: „Miłość do człowieka, cześć dla człowieka, czułość wobec człowieka, absolutny szacunek dla człowieka”. Potrzebujemy ich, zawsze. Ale tym bardziej dzisiaj, pogrążeni w chaosie historii, która „wydaje się odwracać plecami” do „spojrzenia Chrystusa”, jak pisze papież Franciszek w swoim przesłaniu skierowanym do organizatorów. A tymczasem to spojrzenie jest najpilniejszą sprawą, ponieważ do życia potrzeba „ręki, która cię podnosi, objęcia, które cię ocala, przebacza, dźwiga raz i kolejny”. Potrzeba „bezwarunkowej pasji do każdego brata i siostry, których spotyka się na drodze”, takiej jak pasja Dobrego Samarytanina.
Oto tegoroczny Meeting był przede wszystkim tym: spojrzeniem i gestami. A także słowami, które stawały się nagle prawdziwsze, kiedy zachęcały, aby to sobie uświadomić, zamiast tracić czas na analizy lub układanie scenariuszy.

Przede wszystkim spojrzenie. Wiele z rzeczy, które uderzały, łączyło właśnie to. Zaczynając od obrazu, który w pewien sposób towarzyszył wszystkiemu: dużego zdjęcia wyróżniającego się przy wejściu na wystawę „Giussani 100”, przygotowanej w związku ze stuleciem urodzin założyciela CL. Jego intensywne spojrzenie, pełne, krzyżujące się wielokrotnie na zdjęciach i nagraniach prezentowanych na ekspozycji z naszym spojrzeniem, wciąż powracało na myśl. I to nie tylko dlatego, że wiele mówiło się o Giussanim, ale ponieważ nie dało nie zanurzyć się w tym, co było wokół, i nie zobaczyć tej twarzy wyłaniającej się na wiele sposobów.

Jakieś przykłady? Wystawa „Nie jak, ale to”, na której stowarzyszenie „Famiglie per l’Accoglienza” –grono przyjaciół, którzy otwierają swoje domy dla opieki zastępczej albo adopcji – obchodziło 40-lecie istnienia. Żadnej retoryki ani schlebiania sobie. Raczej prosty i radykalny pomysł: zaproszenie 14 artystów, aby spędzili czas z częścią z tych rodzin i opowiedzieli o tym, co uchwycili. Rok pracy „z jedynym pragnieniem, by podążać za tym, co się działo, i zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi” – opowiada Luca Sommacal, przewodniczący. Rezultat wykroczył znacząco wzruszające ponad piękno zdjęć, obrazów, rzeźb i utworów muzycznych. „Wystawa nie wyjaśnia niczego, ale komunikuje spojrzenie” – jak powiedział Esposito po jej odwiedzeniu.

Pewien sposób patrzenia na człowieka – pasja właśnie – podobny do tego, co uderzało na wystawie „Od Martiniego do Guttuso”, gdzie wśród sześciu XX-wiecznych arcydzieł wyróżniał się Syn marnotrawny autorstwa Artura Martiniego. Lub na przejmujących zdjęciach Gusa Powella, amerykańskiego fotografa, który w Rimini opowiedział przy pomocy obrazów kawałek swojego życia rodzinnego. Widać było na tych zdjęciach nieskończoną czułość. W gestach i w spojrzeniu, które je uchwyciło. To było świadectwo.

Jest to kolejny motyw przewodni Meetingu: świadkowie. Osoby, w których słowa i gesty są spójne, ponieważ rodzą się z zafascynowanego spojrzenia. To nie przypadek, że na początku spotkania-dialogu poświęconego tematowi Meetingu (można oglądnąć ponownie na YouTube) kardynał Matteo Zuppi, przewodniczący Rady Episkopatu Włoch, podjął tytuł, zaczynając od tego miejsca: „Gdy słyszało się u księdza Giussaniego słowa «pasja do człowieka», były one wiarygodne: pasja wiązała się z całym jego życiem, była racją jego życia”. To nie przypadek także, że kilka godzin później Pierbattista Pizzaballa, łaciński patriarcha Jerozolimy, wyznał, że przyjął zaproszenie na spotkanie (wraz ze środkowoafrykańskim kardynałem Dieudonné Nzapalainga i arcybiskupem Moskwy Paolo Pezzim), ponieważ „poproszono mnie, żebym nie mówił o pokoju, ale opowiedział o moim doświadczeniu”.

To nie przypadek także, że jedno z najważniejszych wystąpień było na swój sposób świadectwem. Chodzi o doświadczenie Muhammada Bin Abdul Karima Al-Issy, sekretarza generalnego Światowej Ligi Muzułmańskiej, jednego z największych autorytetów świata islamskiego. Był już kiedyś na Meetingu, aby mówić o dialogu. Tym razem powrócił, aby skonfrontować się ze Zmysłem religijnym, książką księdza Giussaniego. To była konfrontacja realna i lojalna. Mówił o sobie i o tym, w jaki sposób tekst katolickiego księdza, urodzonego sto lat temu, otworzył świat na relację wiary i rozumu, na świadomość człowieczeństwa, na wolność. Ten, kto był obok niego, po zakończonym spotkaniu mówił, że był poruszony. Ale jeśli się nad tym dobrze zastanowić, jest to to samo poruszenie duszy, które doprowadziło go tutaj, do Rimini: przyjaźń z kardynałem Jeanem-Louisem Tauranem, który zmarł w 2018 roku. „Absolutne poszanowanie człowieka”. Ileż rzeczy na pierwszy rzut oka niemożliwych wydarza się z tego powodu.

Jeden z centralnych dialogów poświęconych Giussaniemu rozpoczął się, gdy ksiądz Luigi Maria Epicoco, goszczący wraz z Davide Prosperim (przewodniczącym Bractwa CL) i Massimo Turchettą (szefem wydawnictwa Rizzoli), wobec oklasków audytorium za jego przemówienie, powiedział onieśmielony: „To są brawa dla Giussaniego, brawa za jego świadectwa”. Na co Alberto Savorana, moderator rozmowy, odpowiedział niespodziewanie: „To są oklaski dla świadka, który mimo że nigdy nie poznał go osobiście, mówi o nim. Moglibyśmy spotkać się na zaawansowanym kursie czytania Giussaniego, ale wtedy nie przemówiłby do nas tak, jak mówi do nas w tym momencie za pośrednictwem twojej twarzy”.

Syn marnotrawny Arturo Martiniego na placu, który był zadedykowany sztuce; znalazło się tam sześć oryginalnych arcydzieł, a całość została zatytułowana „Od Martiniego do Guttuso”

Widoczna pasja – ponieważ wydarzała się, kiedy się o niej rozmawiało – przejawiająca się na nieskończoną ilość sposobów. I ciekawe jest to, że jest ona czymś pierwotnym, ale jednocześnie że trzeba o nią dbać, wspierać poprzez pracę. Aby dotrzeć do intensywnej chóralności Liberi tutti, spektaklu inauguracyjnego o Gilbercie K. Chestertonie, potrzebna była harmonia między aktorami a reżyserem Otello Cencim, która wykraczała poza wieczory spędzane na próbach. „A jedną z najpiękniejszych rzeczy na wystawie Powella było właśnie to, jak do niej doszliśmy – opowiada Alessandra Vitez, odpowiedzialna za wystawy. – Stopniowo podczas spotkań w czasie roku uświadomiliśmy sobie, że jego pytania stawały się naszymi”. Widać to było w pawilonach wystawowych.

Jak na wystawie o Fernando Pessoa („Jeśli chcę, chcę nieskończoności”), będącej małym klejnotem, który zrobił wrażenie na wielu odwiedzających, nie tylko ze względu na odkrycie geniusza literatury i jego kufra z dziełami, ale ze względu na twarze młodych Portugalczyków, którzy ją zorganizowali. Byli tam w towarzystwie małej grupki włoskich rówieśników, pomagając sobie nawzajem w kwestiach językowych, słowo po słowie, w opowiadaniu o wystawie, heteronimach, wersetach. A zwłaszcza w porównywaniu ich ze sobą i odkrywaniu, co było w nich z tej potrzeby sensu, która płonęła w Pessoa. „Ludzie czytali, patrzyli na nas i widzieli jedność, ponieważ ją przeżywaliśmy” – opowiada Manuel, jeden z nich.
Wolontariusze. W tym roku było ich trzy tysiące. Poruszali, ale zawsze w nowy sposób, zaskakujący, do którego nie można się przyzwyczaić. A przyczynę pozwala zrozumieć siostra Azezet Habtezghi Kidane, misjonarka kombonianka, goszcząca na Meetingu ze swoim wspaniałym świadectwem, kiedy mówi, że „są potrzebne osoby tego rodzaju, by dawać nadzieję na jutro”. Ona sama czyni to, mówiąc o księdzu Giussanim; ale także o Giovannim, przewodniku, który towarzyszył jej na wystawie: „Widziałam, jak ten chłopak tym żyje, jak odczuwa Giussaniego. Zobaczyłam jego pasję”. To samo spojrzenie.

To dlatego właśnie Mariam Al Qassab, odpowiedzialna za marketing Międzynarodowych Targów Książki w Szardży (Emiraty), ogromnego wydarzenia kulturalnego w świecie arabskim (żeby mieć jakieś pojęcie: więcej odwiedzających niż na targach książki we Frankfurcie), po trzech dniach spędzonych w pawilonach wystawowych, na pytanie „co uderzyło ją najbardziej?” nie mówi o organizacji: „Podróżowałam po świecie, widziałam wiele wspaniałych i dobrze zorganizowanych przedsięwzięć. Ale nie wolontariuszy. Zrobili na mnie wrażenie”. Albo Marco Sesana, Country Manager i CEO Generali Italia, poprosił o głos wieczorem, zanim otwarte zostały podwoje pawilonów wystawowych, aby przemówić do wolontariuszy: „Tu zobaczyłem ducha tych, którzy chcą zbudować coś wielkiego”.

Uderzające jest uświadomienie sobie, że tym „czymś wielkim”, wcześniej niż Meeting, jest własna osoba. „Mówię tu o moich kompetencjach, o tym, czego się uczę i nad czym pracuję – mówi Martina Saltamacchia, profesor historii średniowiecznej na Uniwersytecie w Nebrasce, która przez lata współpracowała przy wielu wystawach i spotkaniach w Rimini. – Ale docierając do sedna tego, co mnie pasjonuje, w tajemniczy sposób zdaję sobie sprawę, że tego kawałka wiedzy nie byłoby beze mnie. Nie istnieje treść kulturowa «oderwana» od mojego «ja». Oto dostrzeżenie tej więzi sprawia, że coraz bardziej wzrastam jako osoba. A im bardziej wzrastam, tym większy wkład mogę wnieść w życie innych”.

W miejscu, w którym wydarza się coś takiego, człowiek czuje się jak w domu, jest mu dobrze. I okazuje się, że mówi się o sobie tak, jak nie zdarza się to często. Neil Landau, autor i producent wykonawczy, jeden z największych ekspertów od seriali telewizyjnych, zgodził się przyjechać na Meeting zaintrygowany zaproszeniem: „Jeśli tylko połowa tego, co mi mówicie, jest prawdą, musi to być interesujące”. Przyszło mu znaleźć się w sali, gdzie opowiadał o śmierci ojca, gdy był dzieckiem, o tym, jak cała jego praca jako pisarza w zasadzie bierze się z tego („brak i potrzeba wybaczenia mu tego, że mnie opuścił”), o ryzyku, jakie trzeba podjąć, aby wychowywać. I o sobie. Przed wyjazdem powiedział, że jest „wdzięczny za tę energię. Moje serce jest wypełnione – to jedna z tych rzeczy, które zmieniają życie”. Ale także Brunori Sas, autor tekstów, podczas jednego z cieszących się największą popularnością spotkań Meetingu, zakończył, opowiadając o sobie z otwartym sercem, i w pewnym momencie uświadomił sobie: „Mówię rzeczy, o których nie mówię nigdzie indziej. Dzieje się tak chyba z powodu waszej bliskości”. Wieczorem grupa młodych wolontariuszy, jak często zdarza się podczas Meetingu, zaimprowizowała śpiewy, Sas nie wytrzymał, podszedł i usiadł pośród nich, aby razem grać i śpiewać.

Pasją do człowieka jest też to: można odsłonić siebie bez wahania, szczerze. Meeting jest jednym z tych niezbędnych miejsc, o których mówili Mike Caulfield i Giuseppe Riva podczas pięknego spotkania poświęconego „Czasowi uwagi” oraz cyfrowości, która nam go kradnie: rzeczywiste miejsca, gdzie tworzą się relacje pomagające „budować własną tożsamość”. Miejsca, w których ludzie „nigdy dotąd tak, jak w tym roku pragnęli być, ponieważ rozumieją, że jest to okazja do wzrostu, doświadczania dla siebie” – zauważa Savorana. Jest to miejsce, w którym właśnie z tego powodu naprawdę się spotykamy, spotkania są czymś „generatywnym, a nie demonstracyjnym” – jak powiedział kardynał Zuppi: nie służą zademonstrowaniu tego, co wiem, ale zrodzeniu czegoś nowego.

Weźmy na przykład główne wydarzenie poświęcone nauce. Tematem była przygoda Jamesa Webba, superteleskopu, który zaczyna badać granice wszechświata. Spotkanie wypełniały oszałamiające ze względu na wyniki i perspektywy odkrycia. Ale uderzało także coś innego: sposób, w jaki naukowcy, w tym laureat Nagrody Nobla John Mather, opowiedzieli o swoim doświadczeniu. „Było otwarcie, gotowość mówienia o sobie, które wynika tylko z określonego klimatu, z uważności, która przyjmuje” – zauważa astrofizyk Marco Bersanelli.

To jedna z cech charakterystycznych Meetingu: dochodzi do spotkań, które nie zdarzają się nigdzie indziej. Przynajmniej nie w taki sposób. Abdelu Karakalli, lider słynnej grupy tanecznej, powracający do Rimini 10 lat po swoim wspaniałym spektaklu, wyznał przyjaciołom: „Tutaj sprawy postrzega się w inny sposób, jaśniejszy. Mówienie na przykład o religii u nas w Libanie jest niemożliwe, ponieważ dzieli. Tutaj jednoczy. Widziałem szczęśliwych ludzi. I zrozumiałem to, co mówi ksiądz Giussani, że chrześcijaństwo jest pasją do człowieka”. Tymczasem Markéta Irglova, czeska piosenkarka (Oscar 2008 dla najlepszej piosenki z filmu Once) w taki oto sposób wyjaśniła powód, dla którego wzięła udział w koncercie finałowym, zadedykowanym Claudio Chieffo: „Przyciągają nas osoby, które emanują światłem i miłością poprzez swoją pracę i sposób bycia”.

Odmiennym klimatem można było oddychać nawet podczas jednego z najczęściej komentowanych na zewnątrz momentów: spotkania przywódców politycznych, odbywającego się pod patronatem Intergrupy na rzecz Pomocniczości. Godzina i czterdzieści minut konfrontacji na tematy, które stają się jeszcze gorętsze podczas kampanii wyborczej: wojna, gaz, praca, szkoła… Sprawy, o które Letta, Meloni i wszyscy inni walczą każdego dnia w mediach społecznościowym i w telewizji. Tutaj żadnych sporów. Jest prawdziwa dyskusja. „Wobec prawdziwej obecności, obdarzani zafascynowanym spojrzeniem, nawet politycy zmieniają swoje nastawienie – zauważa później Giorgio Vittadini, moderator. – Jesteś prawie zmuszony przejrzeć całą strukturę, ściszyć głos”. Krótko mówiąc, uprawiać politykę. Pytanie brzmi: dlaczego? Co na to pozwala? I grzechem jest nie utrzymać go otwartym, aby nie zredukować się przypadkiem do zaszufladkowania wszystkiego w rankingu tych, którzy otrzymali najwięcej oklasków. Mapa stronnictw okazuje się nieaktualna, pojawia się kierunek ponadpartyjny: „Tutaj oklaskuje się tematy, nie stronnictwa” – mówi Vittadini.

Premier Mario Draghi z wolontariuszami

Tym bardziej odnosi się to do Mario Draghiego, który wybrał Rimini, by dokonać bilans swojego rządowego doświadczenia i wskazać kwestie, nad którymi będzie musiał popracować jego następca, „kimkolwiek będzie”. Został przyjęty w sposób, który go poruszył, między innymi owacjami na stojąco na sali i wielokrotnie usłyszanym: „Dziękuję, panie premierze”, gdy przechodził między pawilonami. Szacunek i wdzięczność dla tego, kto poważnie traktuje swoje zadanie, i w ten sposób przywołuje cię, byś robił to samo.

Wreszcie to właśnie ta pasja pozwala otwierać się nieoczekiwanym podwojom, przestrzeniom do dialogu, gdzie ktoś wchodzi czasami z wielką odwagą. Aleksandr Archangielskij, rosyjski dziennikarz goszczący na spotkaniu poświęconym Europie, zakończył swoje wystąpienie, odczytując wiersz autorstwa Wasyla Stusa, ukraińskiego poety, który zmarł w gułagu w 1985 roku. I zrobił to po ukraińsku, nauczywszy się tych wersetów z pomocą przyjaciela za pośrednictwem Zooma. Dla Bernharda Scholza, przewodniczącego Meetingu, „jest to jeden z faktów, które najbardziej poruszyły mnie w ciągu całego tygodnia: jest w nim obietnica”.

Tę samą obietnicę dostrzegła Elena Mazzola z organizacji pozarządowej Emmaus z Charkowa. Na jednym z pierwszych spotkań wyjaśniła, dlaczego około 40 „jej” dzieciaków, Ukraińców uciekających przed wojną, przyjechało do Rimini, by pracować jako wolontariusze w restauracji apulijskiej: „Straciliśmy wszystko: domy, naszą pracę, przyjaciół. Wszystko. Ale nie potrzebujemy żadnych zasiłków – potrzebujemy kogoś, kto popatrzy na nas z pasją do człowieka. Ci młodzi są tu, by pracować, ponieważ z budowania «ja» może również przyjść nadzieja dla Ukrainy”.

CZYTAJ TAKŻE: WIDZIALNE I NIEWIDZIALNE

Tak naprawdę wystarczyłoby spędzić z nimi pół dnia – podążać za nimi w ich entuzjazmie, posłuchać ich opowieści, towarzyszyć im w tej surrealistycznej i pełnej radości chwili, w której Vadim w obecności przyjaciół z restauracji apulijskiej poprosił Nastyę o rękę, na kolanach, z bukietem róż i pierścionkiem – by lepiej zrozumieć, czym był ten Meeting. „Tutaj jesteśmy szczęśliwi, ponieważ czujemy się użyteczni dla rzeczywistości – powiedział Maxim, jeden z wychowawców, który się nimi opiekuje. – I to jest pasja do człowieka: że na świecie jest miejsce dla każdej osoby. Przede wszystkim dla mnie”.

Inne historie, wywiady i świadectwa z Meetingu na clonline.org wraz z pełną wersją nagrań z najważniejszych spotkań.