Rozmowa Érica-Emmanuela Schmitta z Daniele Mencarellim

Dziennik jednego spotkania

Portret z Meetingu francuskiego pisarza i dramaturga Érica-Emmanuela Schmitta, który po raz pierwszy przyjechał do Rimini (z wrześniowych „Tracce”)
Alessandro Banfi

Éric-Emmanuel Schmitt jest postawnym mężczyzną, wysokim i dobrze zbudowanym. Wyłania się z korytarza w oświetlonym holu Grand Hotelu z uwodzicielskim uśmiechem, idąc zdecydowanym krokiem. Od razu wyznaję mu, że mam wrażenie, iż znam go od wielu lat, i wymieniam przeczytane książki, mówię o entuzjazmie wywołanym odkryciem jego bogatej twórczości. Raz w kinie, kiedy indziej w teatrze, a jeszcze innym razem stereo, słuchając muzyki z płyty CD dołączonej do Mojego życia z Mozartem. Spełnia się moje marzenie: spotkanie z autorem, który jest nie tylko wielką osobowością literatury współczesnej, ale pisarzem autentycznym, który opowiedział nam fantastyczne historie, a przede wszystkim zadającym prawdziwe pytania. Z manią pytań. Dla mnie, dla wielu z nas, autor „serca”, płodny i eklektyczny. Człowiek, który sprzedał dziesiątki milionów egzemplarzy swoich książek, ważny członek jury Nagrody Goncourtów, krótko mówiąc, zasiadający na Olimpie światowej kultury. Miałby wiele powodów, aby zajmować się swoimi sprawami, a tymczasem, jak to naprawdę bywa z wielkimi osobowościami, cechuje go bezbronna i rozbrajająca pokora.
Wymieniliśmy się e-maile’ami późną wiosną dzięki intuicji Marco Aluigiego z Meetingu w Rimini i zaangażowaniu dwóch menedżerów z włoskiego świata wydawniczego: Sandro Ferriego, genialnego patrona edizioni e/o i jego włoskiego wydawcy, oraz Lorenzo Fazziniego, kierującego Libreria Editrice Vaticana. Schmitt zgodził się przyjechać na Meeting, pisząc przepiękny list z odpowiedzią na zaproszenie, wystosowane przez przyjaciół z Rimini („Współdzielimy te same wartości. A także wizję świata opierającą się na poszanowaniu innych, dialogu i refleksji”). Schmitta z pewnością przyciągnęła idea dialogu o literaturze jako wyrazie nieredukowalności człowieka. Ale przede wszystkim przekonał – i to jest pierwsza rzecz, o której mi mówi – pomysł skonfrontowania się z pisarzem Daniele Mencarellim, którego książkę przetłumaczoną w Paryżu Tutto chiede salvezza („Wszystko prosi o zbawienie”) przeczytał. Schmitt mówi: „Bardzo mi się podobała. Są to bardzo ludzkie historie, dobrze opowiedziane. Miło mi, że odbędę z nim publiczną rozmowę, ponieważ uważam, że występuje między nami powinowactwo. Na szczęście skończyłem wczoraj, przed wyjazdem z Brukseli, trzeci tom historii ludzkości, którą piszę. Musiałem przekazać go wydawcy i udało mi się to”.

Siedzimy przy stoliku w Grand Hotelu, gdzie przychodzi również Mencarelli. Nie zważając na bariery językowe, między obydwoma pisarzami rozpoczyna się głęboka wymiana myśli. Stawką jest nie tylko przygotowanie spotkania na Meeting, w żadnym razie. Schmitt opowiada o pracy, którą był pochłonięty. „Przez całe życie myślałem o napisaniu dzieła, w którym opowiedziałbym historię ludzkości w formie powieści (w Polsce ukazał się pierwszy tom, zatytułowany Raje utracone – przyp. red.). Poprzez silne, żywe, wiarygodne postacie. Jak często powtarzam, uważam się za tragicznego optymistę. Ludzkość nie postępowałaby naprzód bez zła, chcę to powiedzieć publiczności w Rimini”.
Mencarelli prosi go, by lepiej wyjaśnił, co ma na myśli, kiedy mówi o ignorancji jako cnocie, a ja dodaję wspomnienie o ówczesnym kardynale Józefie Ratzingerze, który właśnie w Rimini mówił o „gnozie” jako jednym z największych niebezpieczeństw zagrażających wierze. Schmitt zapala się i wyjaśnia, że ludzka wiedza ponosi klęskę, gdy rości sobie prawo do posiadania: „Już od czasów starożytnych filozofów prawdziwa mądrość rodzi się ze świadomości niewiedzy. Wiara nie jest wiedzą opierającą się na dowodach, ale raczej formą ufnego oddania się niewiedzy. Dlatego odróżniam zagadkę od tajemnicy. Zagadka mnie nie interesuje. Tajemnica jest niezgłębiona i niewyczerpana. Oto dlaczego najbardziej nieredukowalną rzeczą w człowieku, czymś, co czyni nas braćmi, jest pytanie. Nieustanne zadawanie sobie ostatecznych pytań o życie i śmierć. Dziś społeczeństwo oferuje nam przedmioty będące substytutami szczęścia. Biblia nazywa je bożkami i w tym momencie historii jesteśmy w nich zanurzeni”. Mencarelli przerywa mu, cytuje Camillo Sbarbaro, wielkiego włoskiego poetę, i mówi: „Szczęście bierze się z bólu, ze zranienia, czasem z niemożności wytrzymania otchłani zła i nicości”. Kwestia wiary ożywia dyskusję. A Schmitt opowiada swobodnie: „Kiedy opublikowałem Ewangelię według Piłata, przyszła do mnie pewna odnosząca sukcesy dziennikarka z «Le Monde». Była moją fanką, bardzo spodobała jej się ta książka, ale była zaniepokojona. Doradziła mi: «Nie możesz mówić, że jesteś wierzący, ponieważ ryzykujesz, że zostaniesz umieszczony w bańce, w rodzaju pojemnika, gdzie zostają zamknięci katoliccy pisarze». Odpowiedziałem jej, że może spotkam w tej bańce Charlesa Péguyego i George’a Bernanosa… Dzisiaj jest inaczej: minęło 20 lat i klimat, nawet we Francji mającej obsesję na punkcie sekularyzmu, się zmienił. Katolicyzm, jako abstrakcyjna miniona tradycja, może być również bardzo przydatny w kwestiach marketingowych, jak pokazują niektórzy z moich odnoszących sukcesy kolegów. Pozostaję wierzącym agnostykiem, pełnym wątpliwości i pytań. Wszystko zaczęło się pewnej nocy Łaski na pustyni, o której opowiedziałem w mojej książce Noc ognia. Do tamtej nocy byłem ateistą. Nie szukałem Boga, On wyszedł mi na spotkanie”.

CZYTAJ TAKŻE: PAPIEŻ. „WOJNA TO SZALEŃSTWO!”

Kultura współczesna źle toleruje eklektyzm, wszechstronność opowiadania. Mencarelli mówi, że właśnie jego druga powieść zostanie zekranizowana jako serial na Netflixie. Schmitt wyjaśnia, jak jego dzieła trafiły do kina (Pana Ibrahima i kwiaty Koranu i Odette i inne historie miłosne). „Mój przepis jest prosty: zawsze odnoszę się do moich postaci, wracam do nich, aby zrozumieć, jaką drogę obrać, co robić. Napisane opowiadanie zawsze będzie lepsze od redukcji na potrzeby ekranu, o tym trzeba pamiętać. Ponieważ pozostawia czytelnikowi, jego fantazji i wyobraźni możliwość przejścia sugerowanej drogi”. Przechodzimy do rozmowy o akcie twórczym, momencie najbardziej decydującym w historii artysty. Schmitt wyznaje: „Napisałem Pana Ibrahima i kwiaty Koranu w ciągu zaledwie czterech dni, rzutem na taśmę. Czasami myślę, że wystarczy posłuchać czegoś, co już istnieje, co rosło i rozwinęło się w nas. Tak jak to bywa z muzyką”. Francuski pisarz studiował filozofię (jest absolwentem Paris Normale) i ukończył studia muzyczne w Konserwatorium w Lyonie. Jego dziadek był jednak złotnikiem rzemieślnikiem. I Schmitt codziennie obserwował go podczas jego żmudnej pracy. „Dla mnie pisanie jest również tym: cierpliwym dłutowaniem dzień po dniu, powracaniem do zdań. Poprawianiem ich, rozpoczynaniem od nowa za każdym razem. Widziałem, jak robił coś takiego kiedy byłem dzieckiem, i sądzę, że te dwie postawy – umiejętność uważnego słuchania i cierpliwego dopracowywania – muszą iść ze sobą w parze”. Andrea Moro, językoznawca i neuropsychiatra na Uniwersytecie w Pawii, poznał Schmitta kilka lat temu i ich spotkanie podczas Meetingu było pełne ciepła. Moro opowiada „Tracce”: „Moja teoria o Schmitcie jest taka, że jest on jednym z nielicznych współczesnych pisarzy, którzy umieją posługiwać się składnią tak, jak czynili to autorzy piszący po łacinie. Powiedziałem mu to kilka razy. Przypomina go być może tylko Marguerite Yourcenar. Mówię o strukturze składniowej, która kalkuje niektóre modele literatury klasycznej”. Pytam Schmitta, czy uważa się za „papistę”, jak śpiewak operowy z filmu Uczta Babette. „Dzisiaj papież Franciszek jest postacią bardzo cenioną nawet przez tych, którzy nie nazywają siebie chrześcijanami albo są praktycznie ateistami. Czasami wydaje mi się, że uwolnił chrześcijaństwo z klatki, która została zbudowana wokół niego”.
Opuszczając pawilony wystawowe, spotykamy ojca Mauro Leporiego, opata generalnego zakonu cystersów. Nie znają się, ale Lepori podchodzi, wita się i wyjaśnia pisarzowi: „W klasztorze często czytamy pana książki”. Schmitt wzrusza się na chwilę. Jaki mały jest świat, a jak wielki jest Bóg.