© Turi Distefano

Gdzie właściwie teraz jesteśmy?

Głęboka odnowa. „Wewnętrzne poczucie powołania”. Nowojorski poeta i pisarz Paul Mariani mówi, co odkrywa i w czym tkwi centrum przebudzenia człowieka.
Luca Fiore

„To książka, która trafia w samo sedno. Przebudzenie naszej ludzkości! Bum! To jest dokładnie to, co się dzieje ze mną”. Paul Mariani jest starszym mężczyzną włoskiego pochodzenia, urodzonym w 1940 r. w Nowym Jorku. Jest emerytowanym profesorem Boston College, na którym prowadził wykłady z poezji i literatury. Jako krytyk napisał kilka ważnych biografii amerykańskich autorów, w tym Williama Carlosa Williamsa, Harta Crane'a (o którym powstał film z Jamesem Franco) i Gerarda Manleya Hopkinsa. Dzięki ostatniej, o Wallace Stevensie, został finalistą National Book Award. W tym roku ukazał się jego ósmy zbiór wierszy, Ordinary Time. Dziś jest na emeryturze i mieszka na wsi w Massachusetts, gdzie za pośrednictmwe ekranu telewizora obserwuje dramat Amerykanów rozgrywający się wokół koronawirusa. Na przestrzeni lat miał okazję zapoznać się z dorobkiem ks. Giussaniego i mówi: „Jego teksty i teksty ks. Carróna bardzo pomogły mi w życiu jako katolickiemu pisarzowi”. Nieco ponad dwie godziny temu otrzymał plik Przebudzenie Człowieka i już odpowiada e-mailem: „Czytałem te słowa i były dla mnie prawdziwym pocieszeniem”.

Co Pana w tym tekście uderzyło?
Mieszkamy z żoną poza miastem i jesteśmy całkiem bezpieczni. Mamy syna, jezuitę, który mieszka w Nowym Jorku, w Bronksie, gdzie sytuacja jest zupełnie inna. Martwimy się, ale on mówi, że wszystko będzie dobrze. Mam przyjaciela, który przebywał w domu starców dla weteranów i był jednym z pierwszych, którzy zmarli na koronawirusa. Tak zdajesz sobie sprawę z tego, że wirus może do ciebie dotrzeć nawet w domu. Wiemy, że w naszym wieku jesteśmy w grupie zwiększonego ryzyka. Włączasz telewizję i nie możesz nie słuchać wiadomości o zakażeniach i zgonach. Mimo to nie wiem, jak to możliwe, ale są ludzie, którzy nadal uważają, że to wszystko to mistyfikacja. Jakby wirus był czymś wymyślonym. Ale on jest rzeczywisty! Carrón w pierwszej kolejności nam mówi: musimy zdać sobie sprawę z wpływu rzeczywistości na nas. Ale dodaje: rzeczywistość zawsze była wokół, tylko nie zauważaliśmy jej. Żyliśmy naszymi życiami, oglądaliśmy telewizję, piliśmy kieliszek dobrego wina, wszystko toczyło się tak, jak zawsze. Potem w pewnym momencie wkroczyło coś, co wszystko zmieniło. I nie można już nawet pójść do kościoła. Jestem szczęściarzem, bo mam czas na refleksję. Mogę skupić się na tym, co się wydarza i na tym, co się dzieje we mnie.

Co się Panu wydarza?
Moja żona i ja na nowo zaczęliśmy zadawać sobie pytania: kim jesteśmy? Jaki jest prawdziwy sens naszego życia? Myślę, że to jest „przebudzenie się człowieka”. Nieuniknionym stało się myślenie o Chrystusie.

W jakim sensie?
To trochę tak, jakby On się odwrócił i na mnie patrzył. Przebudzenie mojego człowieczeństwa może mieć tylko źródło religijne. To jest spojrzenie, które wciąż wraca.

Jest coś, co Pan odkrył w tym „zawrotnym czasie”?
Jedna rzecz, którą zrozumiałem, to fakt, że nadal chcę pisać poezję. Zaczęli mnie prześladować moi włoscy przodkowie pochodzący z Compiano, w prowincji Parma. Moje serce tam powraca i pytam się: kim są te duchy? Jaką rzeczywistość odnajdę powracając tam? Wciąż rozmyślam nad tak zwanym „poetą-filozofem”. Jak dwa języki, język filozofii (ostatnio razem z żoną czytaliśmy dużo Kierkegaarda) i język poezji, mogą się między sobą porozumiewać? Myślę, że są w stanie to zrobić. A co bym powiedział moim ukochanym przodkom z Compiano, gdybym ich spotkał? Naprawdę nie wiem. Ale na pewno byłoby coś, co wykraczałoby poza język. Musiałoby być coś ponad to, żeby mogło zaistnieć spotkanie. Wyobrażam to sobie jako taniec. Muzykę. Może to być muzyka niesłyszalna, ale w pełni realna.



Trudno to sobie wyobrazić.
Kiedy czytałem mistykę, zobaczyłem, że czasami język się zatrzymuje, nie może wyjść poza swoje ramy, bo jest jedynym, co mamy. Dla pisarza jest to coś frustrującego. Ale jest rzeczywistością. Jak komunikujemy tę rzeczywistość? Myślę, że to część tego, co próbuje robić Carrón. Mówienie o głębszej rzeczywistości, którą Hegel nazwałby „ideałem”, względem interakcji, nawiązania kontaktu. Kontaktem z czym? Z kim? Tu wraca znowu Chrystus. Święty Piotr mówi „Panie, do kogóż pójdziemy? Tylko Ty…”. Przez całe życie uczyłem i używałem języka, pół wieku. Im bardziej się starzeję, tym bardziej odczuwam ułomność języka. Liczy się bycie. Nie język, nie dyskurs. Gdy patrzysz na gwieździste niebo, zdajesz sobie sprawę, że istnieje coś, co nie ma końca. Możesz się zbliżyć, ale im bardziej się zbliżasz, tym bardziej czujesz się oddalony. Paradoks polega na tym, że ten sens transcendencji współistnieje z poczuciem, że to coś, co jest kompletnie inne, już tutaj jest. Po naszej stronie pozostaje się na to otworzyć. Pod tym względem bardzo fascynuje mnie Komunia i Wyzwolenie. „Komunia”: do tego zmierza moje serce. Mówię o tym, kiedy myślę o tym tańcu z osobami, z którym chciałbym tańczyć. Z którymi chciałbym śpiewać.

To trudny taniec w dzisiejszych realiach, gdy narzucony jest dystans.
Tak, ale czuję głód. Ogromnie brakuje mi tego, by móc przytulić moje wnuki i moje dzieci. Jestem Włochem i czuję, jak bardzo jest to potrzebne dla ich dobra i dla mojego też. Kiedy będzie można to zrobić, wyjdę i będę przytulał wszystkich na ulicy. Teraz, kiedy jest to nam odebrane, bardziej rozumiemy tego sens. Oczywiście, wciąż umiera mnóstwo ludzi. Dotyka nas obraz śmierci i pochówków. Ale kiedy wyjdziemy, będziemy mieli odnowiony sens życia. Mam więcej chęci przebywania z ludźmi niż wcześniej, rozmawiania, śmiania się, łamania z nimi chleba.

Nawet w takich okolicznościach życie jest dla Pana „powołaniem”?
Tak. To nie to samo, jak z postanowieniami noworocznymi, których po tygodniu od Nowego Roku już nie pamiętasz. To poczucie powołania, głębokiego odnowienia, dotyka samego wnętrza. Chciałbym się tam dostać. Jakbyś umarł i nagle po trzech dniach wyszedł wskrzeszony jak Łazarz, co byś wtedy zrobił? Nie mógłbyś robić nic innego, jak tylko świadczyć o tym, co ci się wydarzyło. Z upływem lat coraz bardziej próbowałem być świadkiem mojej wiary, dobra i optymizmu. Bo nieważne, co się stanie, Chrystus jest zawsze tutaj z nami. Ze średniowiecznego obrazu patrzy na ciebie z krzyża. A później zmartwychwstały Chrystus mówi do ciebie: „Zjedzmy śniadanie na plaży nad Jeziorem Galilejskim”. Dzień dzisiejszy oznacza dla mnie pójście dalej, dzielenie chleba, który On nam daje, i dzielenie się tym, kim jestem. Mam prawie osiemdziesiąt lat i nie chcę, by to pragnienie we mnie zniknęło. Chcę to robić dopóty, dopóki nie zabraknie mi sił. Chcę odejść, jak się u nas mówi, z butami na nogach.