„Widzieć rzeczy niemożliwe”
Co zapełnia przestrzeń między jednostką a kosmosem? Tegoroczny Meeting zainauguruje teatralna adaptacja Atłasowego trzewiczka. 150 lat od urodzin autora zostaje wystawiony na scenie chrześcijański paradoks („Ślady”, nr 4/2018)Kluczowym problemem całej twórczości Paula Claudela jest ów punkt świadomości, w którym stajemy się ludźmi. Osiągnięcie, całym swoim „ja”, bez wykluczania czegokolwiek ze swojego istnienia, takiej dojrzałości, która wyzwoliłaby nową wolność. Ale wolność u Claudela zawsze jest konsekwencją jakiegoś wydarzenia – często wręcz dramatycznego. Tak jest w Zwiastowaniu, w którym pojawiają się postacie zmuszone skonfrontować się z nieprzewidzianym wyjazdem głowy rodziny, chorobą Wioleny, zdradą Mary. Tak też jest z Yse w Podziale Południa. Oraz z Donią Prouhezą, bohaterką Atłasowego trzewiczka, kobietą rozdartą między dwóch mężczyzn, trzy rozumy, trzy wizje świata, za pośrednictwem których zdobywa nowy sposób patrzenia na sprawy, nowy sposób – a przecież o wiele bardziej „jej” – doświadczania i posiadania całego świata. W tym dziele, mocniej niż w jakimkolwiek innym, Claudel przekazuje, że tym zwężeniem, poprzez które stajemy się dorośli i pojmujemy pełnię rzeczy, jest ofiara.
To właśnie Atłasowy trzewiczek – w adaptacji Giampiera Pizzoli na podstawie tłumaczenia Simonetty Valenti, zatytułowanej Atraverso il mare del desiderio [Poprzez morze pragnienia] – zainauguruje tegoroczny Meeting. „Szaleństwo – wyjaśnia reżyser Otello Cenci – którego we Włoszech nikt wcześniej się nie podjął. Uniwersalna historia, opowieść o tym, jak poprzez liczne zawieruchy nasze serce może odkryć swoją przystań, swoje miejsce na świecie”.
Nowe wydanie Atłasowego trzewiczka samo w sobie jest już ważnym wydarzeniem z punktu widzenia historycznego i kulturalnego: ogromny rozmiar dzieła (wystawione w całości trwałoby jedenaście godzin) oraz przeogromna liczba postaci (około 70: stąd potrzeba adaptacji), połączony z oporami, które przede wszystkim z powodów ideologicznych dzieło Claudela zawsze budziło we Włoszech, sprawiło, że bardzo nieliczni mieli dotąd okazję zobaczyć je na scenie.
Meeting oferuje niepowtarzalną możliwość spotkania z jednym z wielkich arcydzieł XX wieku, dokładnie w 150. rocznicę urodzin Claudela.
Decyzja o wystawieniu Atłasowego trzewiczka jest jednak wyjątkowo szczęśliwa nie tylko ze względu na swoją wartość historiograficzną czy też zbieżności dat: otóż wiąże się ona nadzwyczajnie z samym tytułem Meetingu. „Teatr totalny” – mówiono często o tym dziele, nie tylko ze względu na jego monumentalność: otóż akcja Trzewiczka obejmuje cały świat i w jej rozwoju wspólną osią jest właśnie nieusuwalny związek między historiami pojedynczych postaci – najbardziej epizodycznych, pozornie mikroskopowych – a przeznaczeniem wszystkich rzeczy.
Wątek jest bardzo prostym schematem narracyjnym: we wspaniałym XVI wieku, Donia Prouheza, poślubiona Don Pelagiuszowi, o której względy zabiega Don Kamil, jest bardzo zakochana w Don Rodrygu, kochającym ją ze wzajemnością. Nigdy jednak miłość ta nie zostanie skonsumowana: fabuła utworu przedstawia rozwój, pogłębienie racji tej rezygnacji, tej ofiary.
Cały świat zostaje umieszczony na scenie, by celebrować dramat ludzkiej natury rozgrywający się wobec woli Boga. Otóż nie ma na ziemi miejsca, którego nie dotknęłyby wydarzenia Trzewiczka: Europa i Ameryka, Azja i Wschód. Ogromne poruszenie, rozmieszczenie sił oraz światów, krążące wokół historii mężczyzny i kobiety, którzy kochają się, nigdy się nie dotknąwszy. Pragnienie wieczności i nieskończoności, którym nawet ziemia wydaje się nie wystarczać, spełnia się jednak na ziemi i ponad ziemią, w ludziach i pośród ludzi. Rodryg i Prouheza nie mogą obejść się bez świata, ziemi, ciała, a jednak to wszystko wciąż nie wystarcza, domaga się przezwyciężenia, wyjścia ponad. Na początku epoki nowożytnej, w której żyjemy do tej pory, człowiek natyka się na dramat niewystarczania samemu sobie.
Tak mówił o tym dziele Urs von Balthasar, który uważał Trzewiczek za jeden z fundamentów zachodniej kultury i redagował jego przekład: „XVI wiek Claudela to czasy, w których ziemia rozrasta się pod stępką Krzysztofa Kolumba, który przy pomocy linii prostej jak strzała nie poszukuje już horyzontu ponad sobą, ale przed sobą. Niespodziewanie jednak dochodzi do straszliwego, a zarazem wspaniałego odkrycia: linia zatacza koło i powraca do punktu wyjścia. Lądowo-wodny glob jest więzieniem, na zawsze. Ludzkość odnosi się do samej siebie nie tylko z punktu widzenia geograficznego i astronomicznego, samo jej pragnienie, które kierowało się ku górze, ku aniołom, zatacza koło i wraca do punktu wyjścia. Jeśli istnieje raj, znajduje się tutaj, na ziemi, którą trzeba odnaleźć, na tej ziemi, która być może zostanie pożarta przez płomień własnego pragnienia i swojej winy. Przez płomień Bożej miłości i gniewu, ale tak czy inaczej będzie to ziemia odrodzona i przemieniona”.
Dramat, ból, ofiara człowieka dadzą życie nowemu człowiekowi, człowiekowi dotkniętemu przez Boga, znajdującemu się tu tymczasowo w naturze, przeciwko niej i ponad nią, w tajemniczym paradoksie, którego postacie Atłasowego trzewiczka są właśnie aktorami. „Jedynie radość jest matką ofiary” – mówi don Rodryg. „Jaka to radość?” – pyta go Chińczyk. „Wizja tej radości, którą ona mi daje” – odpowiada Rodryg. „Torturę żądzy nazywa pan radością?” – dopytuje dalej Chińczyk. Na co Rodryg: „Nie żądzę odczytała na mych ustach, lecz wdzięczność i rozpoznanie”* (Dzień I, sc. VII). Każda ofiara wypływa z wdzięczności – każde wyrzeczenie wychodzi od jakiegoś daru. I oto jak osobisty dramat przybiera tutaj kosmiczne wymiary: działania Rodryga i Prouhezy burzą naturalną logikę, stają się świadectwami, które dosłownie rozbijają strukturę świata takiego, jakim jest znany, przewiercają ją i czynią przeźroczystą, i nawet postacie o różnym pochodzeniu i poglądach, wywodzące się z różnych, a wręcz przeciwstawnych kultur – które Claudel będąc z zawodu ambasadorem, znał doskonale – dostrzegają porywającą odmienność. Do tego stopnia, że ulegają jej urokowi, zostają przez nią przemienieni. „Dobro z jej rąk – wyznaje Don Kamil – wydaje mi się groźniejsze niż zło” (Dzień II, sc. IX).
„Nie to w niej kocham – mówi Rodryg o Prouhezie – co niepewne, zmącone, bezsilne i znikome – ale to, co stanowi jej przyczynę sprawczą, nagi byt, czyste życie, to miłość tak potężna tak jak ja sam pod moim pragnieniem, jak wielki, surowy płomień, jak potężny śmiech!” (Dzień I, sc. VII). Rodryg odkrywa, że kocha w Prouhezie coś głębszego od niej samej, coś jeszcze głębszego od jej „delikatnych rysów”: „nagi byt”, „czyste życie”, miłość silniejszą od ich obydwojga, silną jak pragnienie, które czyni ich żywymi nawet w ofierze i które nie gasi miłości, ale wręcz przeciwnie, w ofierze – paradoksalnie – ocala ją i spełnia. Miłość wielka jak kosmos ocala i spełnia miłość dwóch jednostek, małych ludzkich istot zamkniętych w dramacie, który wydaje się nierozwiązalny. Pokazuje to dobrze rozmowa między Prouhezą a Aniołem Stróżem:
Anioł Stróż:
Dobrze się stało, że nauczyłaś go pragnąć.
Donia Prouheza:
Pragnąć złudzenia? Zjawy, co na zawsze mu umyka?
Anioł Stróż:
Pragnienie dotyczy tego, co istnieje, złudzenie to to, co nie istnieje. (Dzień III i IV, sc. IV)
Pragnienie, pisze Claudel, jest zawsze prawdziwe: jest zawsze ukazywaniem się jakiejś prawdy. I także w tej bezprawnej i niespełnionej miłości błyszczy coś nieśmiertelnego.
Donia Prouheza:
I zawsze będzie mnie kochał?
Anioł Stróż:
To, co czyni ciebie tak piękną – nie może umrzeć. I nie może zginąć to, co żywi jego miłość. (Dzień III i IV, sc. IV)
I jeszcze w rozmowie Prouhezy z Don Kamilem:
Don Kamil:
Prouhezo, będziesz należeć naprawdę do Rodryga odkąd – przestając do niego należeć – oddasz się cała Bogu!
Donia Prouheza:
Więc by należeć do Rodryga, muszę się wyrzec Rodryga?
Don Kamil:
Myślę, że… zaspokoisz krzyż dopiero wówczas, gdy oddasz mu wszystko, co nie jest w tobie wolą Boga – odtrąconego. (Dzień III i IV, sc. VI)
Oto sposób zapełnienia przestrzeni między szczegółem a wszystkim, między jednostką a kosmosem – wola Boga, miłosne objęcie krzyża jako miejsce największego ludzkiego blasku. Oto wielki chrześcijański paradoks, który fascynował, a zarazem gorszył Cludela, podobnie jak zawsze gorszył (i fascynował) jego oszczerców. Oto miejsce, w którym „siły poruszające historię to te same siły, które czynią człowieka szczęśliwym”. W czasach takich jak nasze, w których krzyż „płynie swobodnie po morzu, (…) aż po granice nieba – równie oddalone od starego świata, który opuściłem, / I od tego drugiego, nowego” (Dzień I, sc. 1), tylko z tego, co jest „ponad światem” może wyłonić się racja „świata”. Claudel pokazuje nam, w jaki sposób nawet najmniejszy, nędzny szczegół może być na zawsze przeszyty wiecznością. I na tym świecie błyszczeć światłem, którego nikt wcześniej nie widział, tak by każdemu zadać pytanie, które Prouheza kieruje ostatecznie do Don Pelagiusza: „Czyż oczy twoje nie są w stanie widzieć rzeczy niemożliwych?” (Dzień II, sc. III).
* Cytaty pochodzą z: P. Claudel, Atłasowy trzewiczek, tłum. I. Sławińska, w: tegoż, Wybór dramatów, wybór, oprac. i wstęp H. Sawecka, Lublin 1998, s. 135-234.