
Doktor Jedności
Kardynał Newman wzbogacił nauczanie Kościoła, przezwyciężając dualizm nowoczesności. W jego myśli nie ma rozdźwięku między rozumem a wiarą, autorytetem a sumieniem, prawem moralnym a przebaczeniem*Kapłan Bractwa św. Karola Boromeusza, badacz Johnego Henry’ego Newmana
Papież Leon XIV postanowił nadać świętemu Johnemu Henry’emu Newmanowi tytuł Doktora Kościoła. Newman dołącza tym samym do elitarnego grona 37 świętych, takich jak święty Augustyn, święty Tomasz z Akwinu czy święta Teresa z Lisieux, których Kościół czci już jako Doktorów Kościoła. Każdy święty odzwierciedla szczególny aspekt życia i nauczania Jezusa i każdy może nauczyć czegoś wiernych poprzez świadectwo swojego życia i wiary. Jednak ze względu na wyjątkową wartość ich doktryny, niektórzy z nich otrzymują honorowy tytuł Doktora Kościoła.
John Henry Newman urodził się w 1801 roku w Londynie i wychował się w wierze anglikańskiej. Z wielką odpowiedzialnością podjął obowiązki duszpasterskie jako ksiądz anglikański i wykładał na Uniwersytecie Oksfordzkim. Wraz z kilkoma przyjaciółmi założył Ruch Oksfordzki, mający na celu odnowę Kościoła anglikańskiego poprzez tworzenie tekstów inspirowanych nauczaniem Pisma Świętego i Ojców Kościoła. W latach 30. XIX wieku uchodził za najważniejszego intelektualistę anglikańskiego swoich czasów.
Im bardziej jednak Newman zagłębiał się w doktrynę anglikańską, tym większe wątpliwości go ogarniały i w 1845 roku doszedł do przekonania, że pełną prawdę można znaleźć jedynie w Kościele katolickim. Nawrócił się, przyjął święcenia kapłańskie i założył w Anglii Oratorium św. Filipa Nereusza. Nie sposób zrozumieć ducha Newmana bez uwzględnienia towarzystwa, do którego należał: od świętego Filipa Nereusza nauczył się, że dla członka Oratorium miejscem uświęcenia jest przede wszystkim życie wspólnotowe, nie tyle przestrzeganie abstrakcyjnej reguły, co kochanie konkretnych osób, ze wszystkimi ich wadami. W kolejnych dekadach wielu angielskich katolików miało trudności z zaufaniem temu konwertycie, aż wreszcie w 1863 roku napisał Apologię pro vita sua, aby bronić szczerości swojego nawrócenia i nawrócenia katolickich księży w ogóle. W 1879 roku papież Leon XIII mianował go kardynałem. Na jego pogrzebie w 1890 roku za jego trumną podążał ogromny tłum, szacowany na 20 tysięcy osób, w tym wielu biedaków.
Liczni wielcy myśliciele XX wieku, tacy jak Romano Guardini, Erich Przywara, Edyta Stein, Henri de Lubac czy Yves Congar, doceniali jego myśl. Także ksiądz Luigi Giussani przeczytał niektóre z jego kluczowych tekstów jako seminarzysta. Erich Przywara dostrzegł w Newmanie potencjalnego nowego Doktora Kościoła, ponieważ potrafił w oparciu o wiarę udzielać odpowiedzi na wyzwania nie tyle człowieka starożytnego czy średniowiecznego, co człowieka nowoczesnego i współczesnego. Według polskiego jezuity kardynał Newman zdołał przezwyciężyć typowy dla nowożytności podział między sferą obiektywizmu, której przykładem są nauki przyrodnicze, a sferą subiektywizmu, której przykładem jest protestancka wizja wiary. Chciałbym zilustrować tę refleksję Przywary w trzech obszarach.
Pierwszym rozdźwiękiem, który Newman przezwyciężył, był rozdźwięk między rozumem a prawdą. W swoich ostatnich Kazaniach uniwersyteckich, będąc jeszcze anglikaninem, Newman zaczął zwalczać racjonalistyczny pogląd głoszący, że różnica między rozumem a wiarą polega na tym, że pierwszy opiera się na twardych dowodach, a drugi na słabych. Tymczasem według niego rozum polega na zdolności do przechodzenia od rzeczy widzialnych do rzeczy niewidzialnych, tak jak czyni to wiara. Wiara posługuje się metodą rozumu i dlatego jest rozumna. Zdefiniowany w ten sposób rozum nie może jednak dłużej twierdzić, że jest nieomylny. Newman wskazuje zatem sposoby, które mogą go wzmocnić i poszerzyć. Po pierwsze stwierdza, że odpowiednie uczucia czynią rozum zdrowszym. Osoba kochająca będzie popełniać mniej błędów w swoich dociekaniach dotyczących ukochanej osoby. Po drugie kładzie nacisk na potrzebę syntetycznej wizji rzeczywistości: ci, którzy dostrzegają znaczenie poszczególnych zjawisk i łączących je powiązań, poznają je głębiej. „Jeden rodzaj myśli filozoficznej – pisze – (…) zakłada koncepcję powiązania starego z nowym; intuicyjne zrozumienie relacji i wpływu każdej części na pozostałe; bez tego nie ma całości i nie mogłoby istnieć żadne centrum”.
Po trzecie Newman stwierdza, że poznanie jest zjawiskiem dynamicznym: osoba, która jako osoba dorosła powtarza rzeczy tak, jak uczyła się ich jako dziecko – to znaczy osoba, która nie uczy się nieustannie z tego, co jej się przytrafia – nie ma kontaktu z rzeczywistością. W swoim dziele O rozwoju doktryny chrześcijańskiej stosuje tę ideę do samego Kościoła, z czasem coraz lepiej rozumiejącego prawdy, które zawsze wyznawał. Ostatnim czynnikiem wzmacniającym rozum, na który Newman kładzie nacisk zwłaszcza w Idei uniwersytetu, jest komunia: prawdę rozpoznaje się w dialogu z przyjaciółmi.
Jak widać z powyższego, Newman nie postrzega rozumu w sposób abstrakcyjny, lecz jako ucieleśnioną zdolność, ściśle związaną z pojedynczą osobą i jej historią. Chociaż ta koncepcja rozumu jest subiektywna, jego zadaniem jest rozpoznanie prawdy obiektywnej. Newman głęboko wierzy w istnienie dogmatu, niezmiennej prawdy, którą jednak każdy człowiek musi starać się zrozumieć najlepiej, jak potrafi. Choć stara się zrozumieć twierdzenia Kościoła tak precyzyjnie, jak to możliwe, nigdy ich nie akceptuje bez gruntownego przemyślenia w oparciu o własne doświadczenie i osobiste zasady.
Drugi obszar, w którym Newman przezwycięża rozdźwięk między obiektywnością a subiektywnością, dotyczy relacji między osobistym sumieniem moralnym a autorytetem. Również w tym przypadku unika fundamentalistycznych i jednostronnych poglądów. Według niego sumienie i autorytet potrzebują siebie nawzajem. Jako anglikanin, Newman próbował zgłębić protestancką tezę, zgodnie z którą człowiek zazwyczaj nawraca się poprzez rozważanie Pisma Świętego. Dlatego też badał święte teksty, aby zobaczyć, jak ludzie nawracali się w biblijnych opowieściach i był szczególnie poruszony jednym konkretnym epizodem: spotkaniem apostoła Filipa z etiopskim urzędnikiem dworskim. Ten ostatni medytował nad Pieśnią o cierpiącym słudze Izajasza. Kiedy Filip zapytał, czy rozumie to, co czyta, dworzanin odpowiedział: „Jakżeż mogę [rozumieć], jeśli mi nikt nie wyjaśni?” (Dz 8, 31). Newman interpretuje tę odpowiedź, stwierdzając, że chrześcijanin powinien nie tyle dążyć do zrozumienia Pisma Świętego, co raczej szukać kogoś, kto mógłby mu je wyjaśnić: nauczyciela. Podstawowym zadaniem osobistego sumienia jest zatem rozpoznanie autorytetu, za którym należy podążać.
Kilka lat później Newman poszedł o krok dalej i zapytał, jaką cechę powinien posiadać ten autorytet, pretendujący do wyjaśniania znaczenia Pisma Świętego, i odpowiedział: nauczyciel, który chce objaśniać Objawienie, musi rościć sobie prawo do bycia nieomylnym, inaczej nie warto go słuchać. Ci, którzy szukają prawdy o Bogu, nie szukają osobistych opinii, lecz głosu Kościoła, czyli głosu Chrystusa. Doszedłszy do tego wniosku, Newman poprosił o przyjęcie do Kościoła katolickiego, z pewnością nie ze względów praktycznych, lecz z powodu sumienia.
25 lat po jego nawróceniu Sobór Watykański I ogłosił dogmat o nieomylności papieża, a Newman stanął przed nowym problemem. Niektórzy katolicy ultramontaniści zinterpretowali dogmat do tego stopnia, że uznali papieża za nieomylnego we wszystkich jego twierdzeniach. Newman potwierdził wagę nieomylności, nie zapominając jednak o drugiej stronie skali: moralnym sumieniu jednostki. Nie zaprzeczając, że Kościół ma władzę autorytatywnego nauczania w sprawach wiary i moralności, kardynał stwierdził: „Gdybym był zobowiązany wprowadzać religię do toastów wznoszonych po posiłku (co, prawdę mówiąc, nie wydaje mi się najlepszą rzeczą), będę wznosił toast, jeśli chcecie, za papieża; jednak najpierw za sumienie, a potem za papieża”.
Dla Newmana sumienie moralne i autorytet nie wykluczają się wzajemnie, lecz wymagają jeden drugiego. Człowiek, który szczerze poszukuje dobra i jest świadomy własnych ograniczeń, musi pragnąć znalezienia autorytetu, który mógłby go pokierować w jego poszukiwaniach. Natomiast autorytet taki jak Kościół, który nie dysponuje środkami przymusu fizycznego, może jedynie odwołać się do sumienia pojedynczej osoby, mając nadzieję, że rozpozna ona prawdę. Dla Newmana Kościół i sumienie moralne to dwaj wikariusze Chrystusa; ich zadaniem jest towarzyszenie jednostce w poszukiwaniu woli Bożej.
Trzecim napięciem, które Newman przezwycięża, jest napięcie między „moralistami” – którzy, mocą powszechnego powołania do świętości, wzywają wszystkich do przestrzegania prawa moralnego – i „laksystami”, którzy usprawiedliwiają swoje grzechy tym, że wszyscy ludzie są grzesznikami, a Bóg jest miłosierny. Newman zadaje sobie pytanie, jaka jest różnica między starożytnym człowiekiem cnotliwym a chrześcijańskim świętym. Odpowiada na nie w następujący sposób: starożytny człowiek cnotliwy, taki jak grecki filozof Arystoteles, podąża godną pochwały ścieżką ascezy, która prowadzi go do stawania się coraz lepszym i doskonalszym. Rezultatem tej drogi jest jednak to, że z czasem zaczyna coraz bardziej gardzić braćmi i siostrami, którzy nie wybrali tej samej drogi i pozostali uwikłani w grzech.
CZYTAJ TAKŻE: Wenezuela. Święci dla wszystkich
Chrześcijański święty natomiast, który kroczy drogą wiary, nadziei i miłości (caritas), im dalej postępuje, tym bardziej uznaje się za grzesznika. Nie może gardzić grzesznikami, ponieważ czuje się jednym z nich. Wręcz przeciwnie, przyzna, że jest największym grzesznikiem ze wszystkich, również dlatego, że uznaje odpowiedzialność za grzechy swoich braci i sióstr. Dla starożytnego filozofa miarą moralności jest on sam. Tymczasem dla chrześcijańskiego świętego miarą moralności jest Chrystus. A porównując swoje życie z życiem Chrystusa, nawet najświętsza osoba może jedynie przyznać, że wciąż bardzo daleko jej do doskonałości.
Wraz ze świętością, z bliskością Boga, narasta skrucha i żal za własny grzech. „Tylko katoliccy święci przyznają, że są grzesznikami, ponieważ tylko oni widzą Boga (…). Jest to wizja Boga dana nam przez wiarę, która czyni nas pokornymi, pozwalając nam odczuć kontrast między nami a Bogiem, w którego dane jest nam się wpatrywać”.#Ślady