
Nicea. Sobór wiary
Pierwsze chrześcijańskie spotkanie ekumeniczne odbyło się 1700 lat temu. Pogłębiło ono zrozumienie Tajemnicy Trójcy Świętej, zwalczyło herezję Ariusza i sformułowało Credo. Fundament w historii Kościoła, zaprezentowany na wystawie na „Meetingu” w Rimini*Badacz historii starożytnego chrześcijaństwa i literatury patrystycznej
Siedemnaście wieków temu w Nicei (na terenie dzisiejszej Turcji), późną wiosną 325 roku, odbył się pierwszy w historii Kościoła sobór powszechny. Kolejna okrągła rocznica, jak zawsze, jest okazją do licznych obchodów. Podczas ostatniej edycji „Meetingu” w Rimini temu właśnie soborowi została poświęcona wystawa. Dlaczego jednak, pomijając rocznicę, interesuje nas wydarzenie tak odległe w czasie i przestrzeni, które na pierwszy rzut oka może wydawać się wydarzeniem dla wtajemniczonych?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć wprost do istoty wiary chrześcijańskiej, która rodzi się ze spotkania z Chrystusem, to znaczy z faktu brzemiennego w znaczenie i przepełnionego mądrością, pozwalającego nam wniknąć w Tajemnicę Boga. Chrystus nie przyszedł na świat, aby spełniać dobre uczynki, jak cudotwórca uzdrawiający chorych czy dobroczyńca karmiący ubogich; ani też po to, by nauczać ludzi właściwego postępowania, jak to czyni nauczyciel moralności. Jezus Chrystus jest Synem Bożym, który wcielił się, aby dać nam poznać Ojca, co więcej, ukazać Jego oblicze, co jest najważniejszą potrzebą ludzkości. „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14, 8) – skierowana do Jezusa prośba apostoła Filipa doskonale podsumowuje potrzebę i oczekiwanie człowieka na przestrzeni dziejów, gdyż każdy z nas nosi w sobie nieskończone pragnienie szczęścia, całkowitego spełnienia własnego człowieczeństwa, którego jednak nikt i nic na świecie nie jest w stanie zaspokoić.
Co więcej, sami z siebie nie potrafimy nawet zdefiniować, czego oczekujemy, ponieważ, jak mówi Dante, „każdy bezwiednie i niejasno czuje, / Że jest gdzieś dobro, co duszę pokoi, / Więc go koniecznie dostać usiłuje” (D. Alighieri, Boska Komedia, Czyściec, Pieśń XVII, w. 127-129, tłum. E. Porębowicz). Filip, rozpoznając, że oblicze Boga jest jedyną rzeczą, która wystarcza człowiekowi, aby zaspokoić jego pragnienia, osiąga szczyt zmysłu religijnego, ale wtedy pada wyrażająca zdumienie odpowiedź Jezusa: „«Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: "Pokaż nam Ojca?"»” (J 14, 9). Słowa Jezusa wskazują, że spotkanie Go, a nawet współdzielenie z Nim życia nie wystarczają, by rozpoznać rysy tego Bożego oblicza. Potrzebna jest osobista praca oraz droga z przewodnikiem, „szkoła”.
W tym sensie można powiedzieć, że chrześcijaństwo, zgodnie z przepiękną, bardzo nam drogą formułą Pawłową, jest prawdziwie „posłuszeństwem serca tej formie nauczania, której zostaliśmy powierzeni” (por. Rz 6, 17). Wierny temu nakazowi Kościół od samego początku nieustannie medytował nad przesłaniem Jezusa, pogłębiając, nie bez wysiłku i sporów, jego zrozumienie i znaczenie, oraz przekazywał tę doktrynę wiernym jako cenny skarb, który należy uczynić owocnym w życiu. Warto zastanowić się nad jednym punktem: w historii Kościoła nigdy nie było możliwe, aby stać się chrześcijaninem bez poznania i zrozumienia tego, w co się wierzy. Wiara w Chrystusa oznacza w istocie, jak mówi święty Augustyn, „wierząc, kochać Go i stawać się Jego przyjacielem, wierząc, wchodzić w Jego intymność i włączać się w Jego członki”. Jak można jednak kochać kogoś, kogo się nie zna? Byłoby to zauroczenie, a nie prawdziwa miłość. Z tego powodu Kościół zawsze udzielał i wymagał – w przypadku dorosłych przed chrztem, a w przypadku niemowląt po chrzcie, gdy tylko dziecko osiągnęło wiek rozumny – uporządkowanej i pełnej katechezy. Z tego samego powodu ksiądz Giussani zawsze tak bardzo podkreślał, że Szkoła Wspólnoty jest fundamentem doświadczenia ruchu CL: ponieważ bez świadomości osądu nie ma doświadczenia.
Od najdawniejszych czasów katecheza, liturgia i misja były w Kościele powiązane z tworzeniem i rozwojem wielorakich formuł (lub symboli) wiary, czyli deklaracji, które w jasnej, przystępnej i łatwej do zapamiętania dla wiernych formie streszczały istotne treści doktryny chrześcijańskiej, stanowiąc regułę wiary. Istnieje zwyczaj, który zakorzenił się w Kościołach zachodnich w III wieku, począwszy od Kościoła rzymskiego, i sugestywnie pomaga nam zrozumieć, o co toczyła się gra. W pewnym momencie drogi katechetycznej biskup dokonywał tak zwanego „przekazania symbolu” (traditio symboli) katechumenom, dając im do nauczenia się na pamięć Credo, którego artykuły były następnie analitycznie i systematycznie wyjaśniane w katechezie. Pod koniec tej formacji, tuż przed chrztem, miało miejsce redditio symboli, czyli „zwrócenie” przez kandydatów do chrztu tego, co zostało im powierzone. Mianowicie byli oni zobowiązani do publicznego wyznania nabytej wiary, czyli Credo, co stanowiło pierwszą formę świadectwa. Oznacza to, że nie otrzymujemy wiary bez udziału Kościoła, który nam ją daje, abyśmy ją przyswoili, a następnie przekazali innym i dali świadectwo światu, wzbogaceni naszym osobistym przylgnięciem.
W tym procesie wypracowywania formuł wiary Credo nicejskie stanowi decydujący krok, ponieważ przed nim wszystkie symbole były „lokalne”, wyrażały jeden Kościół lub grupę Kościołów. Stanowisko pierwszego soboru powszechnego jest natomiast stanowiskiem katolickim, a więc uniwersalnym, dążącym do zachowania jedności całego Kościoła poprzez zdefiniowanie Credo, które jednoznacznie wyklucza jakąkolwiek błędną lub zawężającą interpretację wiary chrześcijańskiej. Wypracowanie formuł Credo w czasie Soboru Nicejskiego miało zapobiec rozprzestrzenianiu się błędnej nauki Ariusza, ale metoda nicejska ma wartość ogólnego wskazania, aktualnego również dla nas dzisiaj.
Ariusz był poważanym kapłanem z Aleksandrii, obdarzonym wielką siłą przekonywania i wybitnymi zdolnościami komunikacyjnymi. Jego kazania około 320 roku zaczęły wywoływać silne podziały wśród wyznawców Jezusa w egipskiej metropolii. Jedna kwestia leżała mu na sercu: obrona absolutnej transcendencji i jedyności Boga Ojca, a jednocześnie podtrzymywanie rozróżnienia między Ojcem a Synem, poprzez zwalczanie postrzegania Ich jako różnych przejawów tej samej istoty Boskiej. Mówił: „Znamy tylko jednego Boga, niezrodzonego, wiecznego, bez początku, prawdziwego, posiadającego nieśmiertelność, mądrego, dobrego, potężnego” i w konsekwencji tego utrzymywał, że „Ten, który jest bez początku, ustanowił Syna początkiem stworzeń i uczynił Go swoim Synem po tym, jak Go stworzył”.
Syn, owszem, ale nierówny Ojcu; istota Boska, lecz „mniejszy bóg”, jeśli można tak się wyrazić. Warto zwrócić uwagę, że twierdzenia Ariusza nie są złe, co więcej, zawierają cząstkę prawdy, ale właśnie tu tkwi trucizna arianizmu, jak i każdej innej herezji: w redukcji „całej prawdy” (J 16, 13) z powodu absolutyzacji częściowego punktu widzenia. Ta pokusa jest nieustająca w historii Kościoła i dotyczy każdego chrześcijańskiego pokolenia, w tym naszego, i dlatego właśnie interesuje nas kryzys ariański IV wieku.
Co zostaje utracone w arianizmie? Doktryna ta miała wszystko, aby podobać się ówczesnym ludziom, zarówno tym o mentalności żydowskiej, jak i hellenistycznej. Nie brakowało jej także biblijnych podstaw, ale prowadziła w ślepy zaułek, w którym gubi się zasadnicza część chrześcijańskiego objawienia. Bóg Ariusza, jeśli przyjrzeć się bliżej, tak naprawdę nie jest Ojcem. Jest On „osamotnionym Bogiem” absolutnego monoteizmu, który w pewnym momencie staje się Ojcem, a wręcz występuje jako Ojciec, ale nie jest nim w istocie. Nieprzypadkowo ariańska formuła, którą Sobór Nicejski uznał za konieczne formalnie potępić szczególną anatemą, brzmiała: „Był czas, gdy [Syn] nie istniał”. Skoro jednak Syn nie jest Bogiem, Bogiem-w-osobie, lecz Jego wysłannikiem lub pośrednikiem (Boskim, z pewnością, ale nie prawdziwie Bogiem), skoro Ten, który przyszedł do nas, ludzi, stał się ciałem, umarł na krzyżu i zmartwychwstał dla naszego zbawienia, nie jest samym Bogiem, lecz kimś innym, to w jakim sensie my, jednocząc się z Chrystusem, stajemy się również „dziećmi Bożymi”? Czy to tylko metafora, figura retoryczna? Tymczasem w prawosławnej koncepcji wiary zrodzenie Syna z Ojca jest wieczne, a Bóg jest Ojcem w istocie; co więcej, jest to Ojciec-i-Syn (i Duch Święty, który jednak został niemal całkowicie pominięty w Nicei). Zaczynamy zatem rozumieć, jak bardzo nas to dotyczy. Gdyby Ariusz miał rację, zmieniłby się sposób, w jaki mówimy „Ojcze” w modlitwie Ojcze nasz. Wyciągnijmy z tego pierwszy, fundamentalny wniosek: właściwe (lub niewłaściwe) myślenie o Trójcy Świętej zmienia nasze życie.
Z przykładu nicejskiego można wyciągnąć również ważną lekcję dotyczącą metody. Jak już wspomnieliśmy, nauki Ariusza wywołały przeciwstawne reakcje i podzieliły Kościół aleksandryjski, którego biskup Aleksander, po początkowym wahaniu, zajął stanowcze stanowisko, potępiając jego tezy. Ariusz i jego zwolennicy nie podporządkowali się biskupowi i jak opowiada historyk Sozomen, „niemała część ludu przeszła na ich stronę” – niektórzy dlatego, że podzielali idee Ariusza, a inni, ponieważ uważali, że zostali potraktowani [przez biskupa] zbyt surowo.
W historii kryzysu ariańskiego występuje jeszcze jeden bardzo ważny element, który moglibyśmy określić jako „ireniczny” lub pojednawczy, zmierzający do uznania braku konfliktu między chrześcijanami za wartość najwyższą, podporządkowując w ten sposób kwestię prawdy „pokojowi politycznemu”. Także w tej postawie nie ma miejsca na pogardę, ale i tu istnieje niebezpieczeństwo osłabienia wiary chrześcijańskiej i wynikającej z niej komunii. To nie my budujemy jedność Kościoła poprzez „osiąganie porozumienia”, czyli znalezienie kompromisu między naszymi różnymi poglądami na Boga i świat. Jedność wypływa z przynależności do Chrystusa: jesteśmy zjednoczeni, ponieważ opieramy się „na tym samym (epì to autò)”, jak głoszą Dzieje Apostolskie, opisując pierwszą wspólnotę w Jerozolimie. Osoba Chrystusa jest ostatecznym kryterium interpretacji każdego aspektu objawienia: Bóg przemawiał i działał na wiele sposobów w historii zbawienia, ale przemówił ostatecznie przez Syna (por. Hbr 1, 1–2). Jeśli to rozpoznanie postaci Chrystusa jest źle rozumiane lub zaciemniane, łatwo popaść w przywiązanie do własnego stronniczego i zawężonego poglądu na Bożą Tajemnicę, jak czynią to heretycy, znajdując w Piśmie Świętym argumenty na poparcie swoich tez.
Kryzys wywołany przez Ariusza nie ograniczył się do Aleksandrii, ponieważ arianie zręcznie zaangażowali w sprawę kilku biskupów z innych części cesarstwa, w tym prominentne postaci, takie jak Euzebiusz z Nikomedii, który był blisko cesarza, czy zwłaszcza Euzebiusz z Cezarei, który prawdopodobnie był kulturowo najbardziej poważanym biskupem tamtych czasów. Taki rozwój wypadków sprawił, że konieczne stało się odwołanie się do wyższej instancji, czyli do cesarza, w celu rozwiązania sporu. Cesarz Konstantyn zaś podjął decyzję nieoczywistą na tamte czasy, by nie rozstrzygać sporu politycznie, lecz delegować go do zgromadzenia ogólnego biskupów, uważanego za „ekumeniczne”, mimo że uczestnicy (których było mniej niż 318, jak głosi Tradycja) pochodzili prawie wyłącznie z określonych regionów Wschodu, podczas gdy łaciński Zachód, w tym biskup Rzymu, był niemal niereprezentowany. Z powodu braku źródeł trudno odtworzyć przebieg prac tego soboru, ale jedno jest pewne: w Nicei większość biskupów odmówiła rozwiązania kryzysu ariańskiego tekstem kompromisowym, który byłby na tyle niejasny i wieloznaczny, że przeciwnicy mogliby go zaakceptować i interpretować na swój sposób. Zamiast tego dążono do przyjęcia jednoznacznego Credo. W tym celu biskupi podjęli ryzyko wyjścia poza ramy wyłącznie biblijnego języka, przyjmując również kategorie z greckiego języka filozoficznego, aby mówić o naturze Boskiej.
Oświadczono zatem, że Syn jest „zrodzony, jednorodzony z Ojca, to znaczy z substancji Ojca” i doprecyzowano, że jest „zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu”, wprowadzając termin homoousion, nie do przyjęcia dla arian, ale również trudny dla wielu osób niebędących arianami. Termin ten w kolejnych dekadach miał okazać się problematyczny oraz być zapowiedzią dalszych konfliktów w Kościele.
CZYTAJ TAKŻE: „Nie marnuj życia, zrób z niego arcydzieło”
Ojcowie nicejscy nie rozwiązali kryzysu ariańskiego, który szalał przez kolejne dziesięciolecia, ale droga, którą obrali, była słuszna, ponieważ pozwoliła Kościołowi, choć za cenę wielkich zmagań i bolesnych rozłamów, osiągnąć niezwykłą dojrzałość w rozumieniu Tajemnicy Trójcy Świętej. O Duchu Świętym w Credo nicejskim się tylko nadmienia. W praktyce jest to jakby „pustka”, która zostanie wypełniona, wraz z innymi brakami i lukami, dopiero pod koniec wieku, w Credo Soboru Konstantynopolitańskiego z 381 roku, które jest w istocie tym, które Kościół każe nam odmawiać w każdą niedzielę. Kiedy wypowiadamy jego słowa, rozważajmy je jedno po drugim, ze świadomością, że wyrażają one nie tylko to, kim jest Bóg, ale także to, kim jesteśmy my, kim jestem ja. „Jestem Tobą, który mnie czynisz”. W kontemplacji tego Boskiego „Ty”, którą Credo każe nam podejmować w każdą niedzielę, widzimy również, jak w zwierciadle, nasz prawdziwy obraz. #Ślady