Oczekiwanie przed Grotą Narodzenia Pańskiego w Betlejem (©Valentina Frigerio)

Ziemia Święta. Wśród strażników żłóbka

Ziemia Święta, od dwóch lat bez pielgrzymów, dzisiaj jest jeszcze bardziej odizolowana. Wciąż jednak nie przestaje się budować tutaj oazy dobra, nawet gdy spadają irańskie rakiety. „Bo zawsze jest dłoń, która pomoże ci stawić czoła ciemności”
Valentina Frigerio

W Betlejem nie ma już różańców. Niebieskie drewniane drzwi bazarów z pamiątkami religijnymi są zamknięte. Kawiarnia Segafredo, serwująca „najlepszą kawę w Betlejem”, którą można degustować na tarasie, gdzie do niedawna w gablocie znajdował się papamobile, którym Franciszek odwiedził miasto w 2018 roku, odnotowała dziś zaledwie kilkunastu klientów. Pod koniec maja, w pensjonacie prowadzonym przez stowarzyszenie Pro Terra Sancta, w którym się zatrzymałam, towarzysząc odpowiedzialnym CL, przez wiele tygodni byłam pierwszym i jedynym gościem. Plac przed bazyliką Narodzenia Pańskiego, na którym zazwyczaj ustawiają się długie kolejki pielgrzymów czekających na swoją kolej, aby odwiedzić i pomodlić się w miejscu narodzenia Jezusa, jest pusty.

„Nie widzieliśmy żadnych pielgrzymów od prawie dwóch lat, od 7 października” – wyjaśnia Roni Tabash, właściciel jednego z dwóch otwartych sklepów z pamiątkami religijnymi, przy placu Żłóbka. „Najpierw covid, teraz wojna. Większość firm ubezpieczeniowych nie oferuje ubezpieczeń grupowych, musimy zatem żyć z oszczędności. Właścicielami tych sklepów są głównie arabscy chrześcijanie, którzy oprócz tego, że od lat muszą żyć w niepewności, pogłębionej przez niedawne starcia Izraela z Iranem, zostali pozbawieni jedynego źródła dochodu. „W ubiegłym roku 175 rodzin chrześcijańskich, czyli około 20% ogółu, opuściło Betlejem i wyjechało się do Europy lub Ameryki Łacińskiej – kontynuuje Roni. – Ja zostaję ze względu na mojego ojca, który jest w podeszłym wieku i nie może się poruszać. Jest jednak jeszcze inny powód: urodziłem się w Betlejem i chcę chronić i strzec miejsca, w którym narodził się Jezus. Mam 44 lata i nigdy nie doświadczyłem takiej wolności, jaką macie w Europie. My, arabscy chrześcijanie, mniejszość wśród mniejszości, nie posiadamy niczego, ale mamy Dzieciątko Jezus. A jedyną drogą do nadziei jest patrzenie na Tego, który narodził się obok mojego sklepu z pamiątkami”.

Do sklepu wchodzi pięć pań, a Roni wita je uśmiechem, popisując się efektownie językiem polskim, w którym przekonuje je, by nie przegapiły ikon, srebrnych łańcuszków i szopki z drewna oliwnego. Roni pełni również funkcję naszego przewodnika po Grocie i bazylice Narodzenia Pańskiego. Wie, kiedy jest odpowiedni moment, by je odwiedzić, szanując „status quo” regulujący prawa i obowiązki trzech wspólnot religijnych – prawosławnych obrządku greckiego, katolików obrządku łacińskiego (franciszkanów Kustodii Ziemi Świętej) oraz prawosławnych obrządku ormiańskiego – a także kolejności ich nabożeństw. Prosi nas, abyśmy pomodlili się z nim przy samym żłóbku „za chrześcijan w Ziemi Świętej: jeśli chcecie, abyśmy wytrwali, musicie nas chronić. A nie ma potężniejszej «broni» niż Różaniec św.”.

Roni Tabash z ojcem, właściciele jednego z dwóch sklepów z pamiątkami religijnymi, które wciąż działają przy placu Żłóbka w Betlejem (©Valentina Frigerio)

Krzyż i obecność
Nad Betlejem zapada wieczór. Panorama miasta rozświetla się i można rozpoznać kościół prawosławny, duży budynek należący do Akcji Katolickiej, który Pro Terra Sancta planuje przekształcić w ośrodek rekreacyjny dla rodzin chrześcijańskich, ale także pobliską osadę wspólnoty żydowskiej Homat Shmuel, a jeśli przyjrzeć się uważnie, także Jerozolimę, która jest oddalona o zaledwie 10 kilometrów. Na tej panoramie widać pięciometrowy krzyż, podświetlony na czerwono, wznoszący się nad budynkiem cywilnym, kilka metrów od centrum Betlejem. „Moi rodzice postawili go w czasie pandemii covidu – wyjaśnia Rony, młody Palestyńczyk, kierownik pensjonatu Pro Terra Sancta. – To ma być przesłanie nadziei dla wszystkich chrześcijan, którzy tu mieszkają, sposób na powiedzenie, że pozostajemy tutaj, mimo wszystko”. Jego marzeniem jest wolna Palestyna, a sposobem na realizowanie go jest ochrona części ziemi powierzonej chrześcijanom, za których czuje się odpowiedzialny.

Również dla niego głównym tematem jest wytrwałość, wynikająca z miłości do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. „Był czas, mniej więcej w latach 50., kiedy katolicy stanowili ponad 70% populacji Betlejem; teraz jest ich zaledwie 20% – wyjaśnia Michael, audiolog, który po studiach medycznych w Londynie postanowił wrócić do ojczyzny i otworzyć klinikę. – Chciałem być blisko rodziny i zbudować coś użytecznego tutaj, w najważniejszym miejscu dla chrześcijaństwa”. Jednak niewielka liczba chrześcijan nie wynika tylko z emigracji, ale również ze wskaźnika urodzeń: w przeciwieństwie do muzułmanów i żydów, którzy mają średnio po ośmioro dzieci, chrześcijanie mają ich troje.

Eliana ma dwójkę dzieci. Podczas studiów w Perugii, uczestnicząc w spotkaniu na temat sytuacji chrześcijan w Syrii i Iraku, zabrała głos, deklarując swoją tożsamość: „Jestem palestyńską chrześcijanką. Reprezentuję 1% chrześcijan w moim kraju. Módlcie się za nas”. Od tego momentu narodziła się przyjaźń ze studentami z Comunione e Liberazione, którzy zorganizowali spotkanie. To właśnie ona skłoniła ją do tego, by po powrocie do Betlejem zwrócić się z pytaniem, czy również tam istnieje wspólnota Ruchu. W ten sposób spotkała Linę i Hibę, które tego wieczoru wraz z mężami współdzielą życie przy grillowanej jagnięcinie na tarasie należącym do Paolo Ferrariego, Memor Domini, szefa biura Pro Terra Sancta, rozmawiając o zaangażowaniu dzieci w egzaminy końcowe, o kwestiach związanych z działalnością charytatywną na rzecz dzieci uczęszczających do szkoły salezjańskiej, o nowej pracy Eliany, a także o sekretach roladek Liny.

Kilka dni po tej kolacji i naszej podróży niebo nad Betlejem przeorały irańskie rakiety wystrzelone w kierunku terytorium Izraela. Albo, co gorsza, ich szczątki spadające niczym śmiercionośny deszcz po przechwyceniu i zniszczeniu przez ogień przeciwlotniczy Sił Obronnych Izraela. „Nie mamy tu żadnych bunkrów, w których moglibyśmy się schronić, gdy usłyszymy nadlatujące pociski – mówi Eliana podczas rozmowy na Zoomie. – Jesteśmy odizolowani, a przekraczanie granicy z Izraelem jest zabronione, podobnie jak racjonowana jest dostawa benzyny i żywności. Kupujemy to, co zostało na półkach supermarketów. I idziemy zapalić świecę w Grocie Narodzenia, która dziś jest jeszcze bardziej wyludniona”.

„You are too good to be Christian”
„Wiara jest darem otrzymanym w Kościele i dlatego wymaga, aby żyć nią we wspólnocie. W coraz bardziej indywidualistycznych kontekstach, w których jedynym zaimkiem jest «ja», ważne jest, aby dostrzegać ludzi, którzy świadczą o «my» – tak właśnie powiedział kardynał Pierbattista Pizzaballa, łaciński patriarcha Jerozolimy, przyjmując odpowiedzialnych CL. – Poza osobistym świadectwem, które pozostaje rdzeniem wiary, konieczne jest, aby każdy z nas, wykonując swoją pracę, budował odpowiedzialne «my», w którym będzie można dostrzec oblicze świętych. To jest najbardziej znaczący sposób dawania świadectwa”.

Słowa Patriarchy trafnie opisują rzeczywistość kobiet i mężczyzn, którzy w miejscu, gdzie dwa tysiące lat temu Gwiazda Betlejemska zwiastowała narodziny Zbawiciela, nadal budują oazy dobra. I w jakiś sposób pokoju. Jedną z nich jest Lina, jedna z „palestyńskich kobiet”, jak potocznie nazywają je przyjaciele z Ruchu. „You are too good to be Christian” – mówią jej muzułmańscy koledzy. Jesteś zbyt dobra, żeby być chrześcijanką. „Powinnaś nawrócić się na islam, wtedy pójdziesz do nieba”. Zadziwia ich fakt, że Lina i inne chrześcijańskie pielęgniarki traktują wszystkich z szacunkiem i troską, bez względu na pochodzenie etniczne czy religię, do tego stopnia, że „kiedy jedziemy do wiosek na wizyty domowe, myślą, że jesteśmy obcokrajowcami; nie pojmują, że ktoś stąd może tak traktować innych”. Podobne zdumienie ogarnęło także samą Linę, gdy około dziesięciu lat wcześniej grupa Włochów odwiedzających szpital, w którym pracowała, zaprosiła ją na wieczór z piosenką. Przyzwyczajona do nieufności wobec obcokrajowców, nie przyjęła zaproszenia. Zapytała ich jednak, dlaczego wciąż przychodzą, a gdy odpowiedzieli: „Żeby z wami być”, Lina zrozumiała, że jest tam coś innego, czego nie widziała nigdy nigdzie indziej. Stąd też udział w spotkaniach i lektura niewielkiego tomiku księdza Giussaniego È, se opera („Jest, jeśli działa”, dodatek do „30 Giorni”, nr 2, 1994) – podarowanego jej przez Ettore Soranzo, jednego z Włochów – który „całkowicie odmienił jej życie”.

Kard. Pierbattista Pizzaballa, łaciński patriarcha Jerozolimy (©Rimini Meeting Archive)

„Niedoskonałe” wspólnoty
Mimo że Jerozolima leży blisko, jest ona niedostępna dla Liny, Hiby i Eliany, które nie mogą przejść na drugą stronę Muru. Dlatego też do nich i Paolo docierają przyjaciele mieszkający w Świętym Mieście, raz w miesiącu albo gdy warunki na to pozwalają, razem ze wspólnotą z Hajfy. Ich pragnieniem jest komunia, burząca mury i granice. Ponieważ w centrum stawia Tego, który czyni jedność możliwą.

„Nie rośćmy sobie prawa do tworzenia idealnych wspólnot – podkreślił kardynał Pizzaballa. – Ale chodzi o wspólnotę, w której się żyje, akceptując trud wychodzenia na spotkanie drugiemu człowiekowi, który nigdy nie jest taki, jak ja tego oczekuję. Z tej perspektywy ruchy stanowią nową rzeczywistość, wykraczającą poza tradycyjne kategorie, którą należy wspierać. Bycie osobą świecką, żyjącą w kontakcie z ludźmi, ułatwia komunikowanie chrześcijaństwa, które może odmłodzić i ukazać nowe sposoby bycia chrześcijaninem”.

„Niedoskonałe” wspólnoty, ale potrafiące wspierać tych, którzy do nich należą, nawet w najciemniejszych chwilach. „Tylko wymiar wspólnotowy sprawia, że człowiek jest w stanie przezwyciężyć doświadczenie ryzyka”. Dla Hussama, onkologa mieszkającego w Hajfie z żoną Chiarą i dwójką dzieci, słowa Giussaniego z rozdziału 13. Zmysłu religijnego nigdy nie były tak aktualne. „Z ręką w ręku matki dziecko może wejść do każdego ciemnego pokoju na świecie”. Tak właśnie czuł się jego syn, gdy pierwszej nocy musiał wejść do bunkra, słysząc wycie syren i przelatujące pociski. Tak jest w jego życiu, w którym „ręka jest ręką towarzystwa, które pozwala mi stawić czoła nawet mrocznemu pokojowi wojny, z całą moją wolnością”.

Ta sama ręka, która w czasie dzisiejszych ataków musi być użyta do przewożenia pacjentów do podziemia szpitala i wypisywania jak największej liczby z nich do domu. „My również musimy zatrzymać tylko 40% pacjentów, a resztę odesłać” – opowiada Malal, młoda lekarka pracująca w szpitalu w Beer Szewie, na południu Izraela, który 19 czerwca został poważnie uszkodzony przez irański pocisk. Malal, mimo że przebywała na oddziale, wyszła z tego bez szwanku: „Byłam zdumiona, gdy przytuliłam zapłakaną żydowską koleżankę, z którą jeszcze kilka dni wcześniej byłam w ciągłym konflikcie. «Jak mogę nie patrzeć na nią tak, jak patrzą na mnie moi przyjaciele tutaj i we Włoszech, którzy z odległości wielu kilometrów obejmują mnie swoim towarzystwem?» – zadałam sobie pytanie ze świadomością, że teraz ona i ja współdzielimy ten sam ból, który pozwala nam się spotkać”.

„Na pytanie: «Jak się masz?» odpowiadam, że jestem tutaj, bo to jest pewność tego, że wykonuję moje zadanie – tak przynajmniej twierdzi Gianfranco Pinto Ostuni, „Gpo” dla przyjaciół, franciszkanin z Kustodii Ziemi Świętej, pochodzący z Apulii, a mieszkający w Jerozolimie. – Nawet gdyby nie było już żadnego pielgrzyma, nawet gdyby wszyscy wyjechali, pozostalibyśmy wierni racji, dla której tu jesteśmy”. Przypomina mi to słowa Roniego, który ironicznie przywłaszczył sobie tytuł „strażnika żłóbka”, aby podkreślić swoją determinację w „obronie” miejsc świętych.

CZYTAJ TAKŻE: Niebo Flannery

Przebaczenie i bezinteresowność
Z Gazy wciąż napływają doniesienia o starciach związanych z dostępem do pomocy humanitarnej dla coraz bardziej wygłodniałej ludności. Jak możliwy jest pokój w tym targanym konfliktem miejscu? Zadałam to pytanie Sobhy’emu Makhoulowi, diakonowi maronickiemu należącemu do CL, gdy przejeżdżaliśmy przez granicę między Betlejem i Jerozolimą, kiedy było to jeszcze możliwe. „Potrzebne jest przebaczenie – odpowiedział. – Przebaczenie jednak wymaga hojności. Bezinteresowność miała miejsce tylko raz w historii – kiedy Jezus umarł za nas. Jeśli ci ludzie nie przyjmą Jezusa, nigdy nie będzie pokoju”. Mój wzrok pada na różaniec, który kupiłam w sklepie Roniego, wiszący teraz na tablicy w kuchni, wśród zdjęć z wakacji i ogłoszeń letnich oratoriów, i przypominają mi się jego słowa, podobnie jak słowa wszystkich spotkanych osób. W Betlejem wciąż są różańce.