Eksperyment doświadczenia
Zapowiedź grudniowych Tracce: prezentujemy rozmowę z 1980 roku z kardynałem Ratzingerem: „Jednym z najpiękniejszych przejawów ducha i mocy tkwiących w chrześcijaństwie jest spotkanie z ludźmi, którzy żyją w wierze”Przedstawiamy rozmowę z 1980 roku Josepha Ratzingera, ówczesnego arcybiskupa Monachium, z Ulrichem Hommesem ze stacji telewizyjnej Bayerischer Rundfunk. Rozmowę zamieszczoną w trzynastym tomie, w trzecim woluminie Opera omnia Josepha Ratzingera-Benedykta XVI, wydanym obecnie we Włoszech przez Lev (polskie wydanie miało miejsce w 2018 roku), gromadzącym wszystkie wywiady, jakich udzielił. Włoskie wydanie zostało zaprezentowane w czwartek 21 listopada, w Lumsie, w Rzymie (via Porta Castello 44) o godz. 17.00, w obecności między innymi księdza Federica Lombardiego, prezesa Fundacji Josepha Ratzingera-Benedykta XVI i kardynała Georga Gänsweina, byłego prywatnego sekretarza Benedykta XVI.
Chyba niemal każdy dochodzi kiedyś do takiego momentu, aby bardzo wyraźnie zapytać o sens życia. Nieuchronnie kiedyś to następuje, z reguły nie w czasie, kiedy komuś dobrze się wiedzie, a wokół niego wszystko jest w porządku, ale raczej w sytuacjach cierpienia i biedy albo też po doświadczeniu wielkich rozczarowań lub po prostu w dokuczliwej nudzie. Jeśli wtedy rozejrzeć się dookoła, to można dokonać bardzo osobliwego odkrycia: z pytaniem o sens wydają sobie radzić najłatwiej ci, którzy wierzą – wierzą w bardzo ścisłym tego słowa znaczeniu, np. w religii chrześcijańskiej. Również wierzący ludzie nieustannie borykają się z problemami i są dręczeni przez lęki, ale wydają się jednak jakoś być o spory krok przed wszystkimi innymi. Skąd się to bierze?
Również człowiek wierzący nie jest osobą, której oszczędzone zostają problemy, kryzysy, cierpienia, wewnętrzne trudności. Ale czymś wyjątkowym jest świadomość, że jest chciany, że jest potrzebny, że ma zadanie do wykonania, że istnieje pewne wyobrażenie o nim. Początek Ewangelii Jana „Na początku było Słowo” można przecież przetłumaczyć tak: na początku był sens! I dla mnie osobiście czymś równie niesamowicie budującym jest zawsze świadomość, że istnieje uprzedzająca wola, która mnie wymyśliła, zanim sam siebie wymyśliłem i poznałem, miłość, która mnie chce i jeszcze w dodatku mnie wspiera, kiedy sam nie mogę zrobić nic szczególnego, jeśli sam nie jestem w stanie stworzyć i nadać sensu. To trwanie w woli, której jestem całkowicie pewny i o której wiem, że jest ona sensem i miłością, i wyznacza sens także dla mnie, jest tym, co usuwa również pęknięcia sensu we własnym życiu.
Jeśli nieco poszerzyć wypowiedź Księdza Kardynała na temat tego doświadczenia, oznaczałoby to, że sens w ludzkim życiu płynie właśnie przede wszystkim spoza samego człowieka. W gruncie rzeczy jest to jednak całkowicie sprzeczne z samopoczuciem współczesnego człowieka. Współczesny człowiek chce zrobić wszystko sam, a przede wszystkim chce panować nad sobą. Czy może zatem także trudności, które tak wielu z nas ma z uznaniem sensowności życia, znajdują w tym swoje wytłumaczenie? Czy nie trzeba wręcz powiedzieć, że osoba, która nie patrzy poza siebie, w zasadzie przeczy samej sobie i dlatego nie będzie w stanie uznać swojego życia za szczególnie sensowne?
Tak, rzeczywiście stanowi to część poczucia życia współczesnego człowieka, że sam chce tworzyć swoje życie i nie chce czekać na coś, co może nie nastąpić. W rezultacie opiera się na tym, co może zrobić sam, i dlatego trudno przyjąć mu wiarę, która mówi, że tego, co decydujące, nie możesz osiągnąć sam, to musi być ci dane. O tyle właśnie to wyznaczenie sensu, które daje oparcie, jest tym, co czyni wiarę tak wielką, ale zarazem tym, co czyni ją tak trudną dla współczesnego człowieka, ponieważ człowiek musi się w niej zawierzyć czemuś, co jest poza nim.
Z drugiej strony równie pewne jest, że jeśli sens zależy od tego, co mogę sam zrobić lub co może zrobić grupa, to jest on po prostu niewystarczający. W tym momencie bowiem, kiedy sam już nic nie mogę zrobić – a taka chwila nadchodzi dla każdego, nie tylko w momencie śmierci, ale już w wielu sytuacjach w trakcie życia, skończyłby się przecież wielki sens. Sens musi być silniejszy niż to, czego możemy dokonać, to musi być coś, co na mnie oczekuje. Stawia on również przede mną zadania. W tym sensie owa chrześcijańska wiara nie jest czymś biernym, nie mówi po prostu „wszystko już jest”; chodzi raczej o coś, co jest przede mną, czego nie mogę zrobić sam, ale co właśnie chce mnie samego i pragnie, abym był czynny, co wyznacza cele dla moich działań.
Ksiądz Kardynał powiedział, że „to daje oparcie”, „chce mnie”, „mam wyznaczony sens”. Jeśli poddamy się temu działaniu, to wówczas zmieniają się diametralnie niektóre z zazwyczaj stawianych pytań. Często ludzie bardziej obawiają się tego, że wiara w sensie Kościoła i religii ogranicza, że trzeba wyrzec się możliwości, które zwykle są bardzo obiecujące. Z perspektywy doświadczeń, o których Ksiądz Kardynał właśnie mówił, nie tylko nie ma powodu, aby odrzucić odniesienie do tego, co pozaludzkie i nadprzyrodzone. Przeciwnie, mówiąc całkiem prosto, trzeba właściwie spoglądać w niebo, aby żyć w pełni na ziemi.
Prawdopodobnie w uszach dużej liczby naszych widzów zabrzmi to jednak trochę za ostro. Jest bowiem wielu takich, którzy nie radzą sobie z pytaniem o sens, którzy również chcieliby usłyszeć, jak można sobie z tym poradzić, ale są bardzo dalecy od wiary. Z reguły wolą żyć tak, jakby Boga nie było. Czy pomogłoby w takiej sytuacji stwierdzenie, że należałoby spróbować na odwrót – a więc nie żyć tak, jakby Boga nie było, ale żyć tak, jakby Bóg był?
Po pierwsze: jest oczywiście słuszne, że człowiek, opowiadając się za wiarą, stawia na pewną możliwość. Ale trzeba także zdawać sobie sprawę z tego, że przecież żaden człowiek nie jest w stanie urzeczywistnić tego wszystkiego, co po ludzku w ogóle może zaistnieć. Gdyby chciał tego dokonać, nie zapuściłby nigdzie korzeni, a w końcu nie miałby niczego w swoich rękach. Właśnie dlatego, aby mógł wszystko to zrobić, co dla niego możliwe, musi dokonać pewnych ustaleń i musi podjąć pewne ograniczenia; dopiero wtedy może otworzyć się przed nim owa perspektywa, która w życiu pozostaje ukryta. Powiedziałbym zatem: z pewnością wiara jest najpierw wyrzeczeniem się niektórych rzeczy. Ale gdy wkraczam na drogę, otwierają się przede mną wszystkie jej możliwości i dlatego mogę postępować naprzód.
A teraz co do drugiej kwestii, o której Pan mówił: Rzeczywiście uważam, że nie osiągnie się żadnego celu, kiedy ktoś próbuje uzasadniać siebie w wierze za pomocą czystej teorii. Wszystkie istotne elementy naszego życia poznajemy w pewnym wzajemnym oddziaływaniu pomiędzy myśleniem a działaniem, pomiędzy żywym doświadczeniem a tym, co z tego wynosimy. Innymi słowy, jeśli ktoś w ogóle odrzuci doświadczenie i nawet nie zacznie, nie może dojść do przekonania. I taka właśnie byłaby naprawdę moja propozycja w kwestii dochodzenia do wiary, i do tej możliwości odnalezienia owego sensu, właśnie tak, że zaczyna się czynić tak, jakby ten sens istniał. Tak właśnie proponował Pascal, ale również w taki sposób Charles de Foucauld odnalazł drogę do chrześcijaństwa – po prostu zdecydował się na uczynienie tego kroku.
Jeśli w swoim życiu wyjdzie się z prostego założenia, postępuje się od tego miejsca i dlatego zachowuje się tak, jakby się było chcianym, jakby inni ludzie byli chciani, jakby za tym stał odwieczny zamysł i nas podtrzymywał, gdyby niejako spróbować za pomocą takiego wzorca, wtedy można doświadczyć tego osobiście. Wtedy zobaczy się, jak otwierają się przez to większe możliwości, jak życie staje się bardziej wartościowe, bogatsze i jak sprawdza się to, czego w taki sposób się dokonuje. Oznacza to, że poprzez eksperyment doświadczenia okaże się, że stoi za tym prawda i że człowiek jest rzeczywiście tak wielki, jak to zakłada przyjęcie wiary.
CZYTAJ TAKŻE: Pod wodospadem
A zupełnie praktycznie: dla mnie na przykład jednym z najpiękniejszych przejawów ducha i mocy tkwiących w chrześcijaństwie jest właśnie spotkanie z ludźmi, którzy żyją w wierze i stali się w niej dojrzali. Otrzymuję bardzo wiele listów od misjonarzy, od sióstr chociażby z Rodezji, znajdujących się w najtrudniejszych sytuacjach. I kiedy potem widzę, jak ci ludzie, którzy po prostu tego dokonali, którzy żyją z tego ustalenia i założenia, jak w tak trudnych sytuacjach, w których po ludzku nie ma się już czego spodziewać, oni sami wręcz się jeszcze spełniają, są odprężeni, wolni, dojrzali i dobrzy, jest to dla mnie swoiste świadectwo płynące z doświadczenia. Ale to pokazuje mi znowu: tak, jeśli zacznie się od tej tezy, jeśli tak się żyje i szuka tego doświadczenia, ukazuje się też prawda, która w nich się kryje, okazuje się, że jest to największy i najbardziej nośny wzorzec życiowy. Teoria i refleksja są co prawda potrzebne, ale równocześnie jeśli nie dokona się także skoku i wychodząc z tego modelu życia, nie odważy się zdobyć własnych doświadczeń, nie zdoła się do niego zbliżyć. I odwrotni, jeśli wykona się ten skok, wówczas rzeczywiście wypróbuje się naprawdę swoją rzeczywistość.