Carlo Acutis: «Chodzi tylko o to, by skierować wzrok ku górze»
Carlo Maria Acutis zmarł w 2006 roku (w wieku piętnastu lat na białaczkę). W 2018 roku został uznany za „czcigodnego”. Ponownie opowiadamy jego historię ustami jego matki („Ślady” nr 2/2014)12 października 2006 roku zmarł w wieku piętnastu lat na błyskawicznie postępującą białaczkę Carlo Marią Acutis. Sport, pasja do komputera ... A potem, każdego dnia, msza święta i odmawianie Różańca. Chłopiec taki jak inni, ale z innym akcentem, który sprawiał, że czuł się przyjacielem każdego. Ojciec Roberto Gazzaniga, którego był uczniem w kolegium jezuickim Leona XIII w Mediolanie, wspomina: «Był tak dobry, tak utalentowany, że wszyscy to uznawali, ale bez zawiści i zazdrości. Carlo nigdy nie ukrywał swojej wiary, także w rozmowach i podczas spotkań konfrontując się z kolegami z klasy zawsze szanował stanowisko innych, jednocześnie jasno dając świadectwo chrześcijańskiego życia». Ksiądz Ennio Apeciti, dyrektor Biura ds. Kanonizacji Archidiecezji Mediolańskiej, powiedział: „Jego opinia świętości eksplodowała na cały świat, w tajemniczy sposób, jakby ktoś chciał ją ujawnić. Coś wielkiego wydarzyło się wokół jego życia, przed którym się kłaniam”. W Śladach, w lutym 2014, opowiedzieliśmy jego historię.
„Proszę pani, pani syn jest wyjątkowy” – Antonia Acutis zdanie to słyszała wiele razy: od księdza z parafii, od nauczycieli, od kolegów z klasy, od portiera z bloku przy via Ariosto w Mediolanie, gdzie przeprowadzili się w 1994 roku, trzy lata po narodzinach Carla, zmarłego w wieku zaledwie 15 lat. Kongregacja do spraw Kanonizacyjnych właśnie zezwoliła na rozpoczęcie jego procesu beatyfikacyjnego, po tym jak wniosek w tej sprawie złożyła wcześniej diecezja mediolańska.
Tak naprawdę Carlo był zwyczajnym chłopcem: żywym, mającym licznych przyjaciół oraz pasję do informatyki. Ta wyjątkowość miała jednak imię – nazywała się Jezus, Przyjaciel. Antonia zauważyła ją, gdy Carlo jako mały chłopiec, przechodząc obok kościoła, mówił jej: „Mamo, wejdźmy przywitać się z Jezusem, pomódlmy się”. Później odkryła, że czytał żywoty świętych i Biblię. Ich rodzina była zwyczajna, wcześniej nie chodzili nawet zbyt regularnie do kościoła. „Ale ten «potworek» zadawał mi wiele głębokich pytań, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Jego pobożność wywoływała we mnie zakłopotanie. Był taki mały, a miał taką pewność. Rozumiałam, że to było coś, co należało do niego, ale co przyzywało także mnie. W ten sposób rozpoczęłam moją drogę zbliżania się do wiary. Podążałam za nim”. Ksiądz Aldo Locatelli, kapłan towarzyszący jej i synowi, powiedział jej: „Są dzieci, które Pan wzywa od najmłodszych lat”.
W wieku 7 lat Carlo poprosił o zgodę na przystąpienie do Pierwszej Komunii Św. Wtedy Przyjaciel stał mu się jeszcze bliższy. Na prośbę księdza Aldo biskup Pasquale Macchi (który był sekretarzem Pawła VI), po przepytaniu chłopca stwierdził dojrzałość i chrześcijańskie wychowanie, zezwalając na wcześniejsze otrzymanie Sakramentu. Było tylko jedno zalecenie: uroczystość miała odbyć się w miejscu sprzyjającym wewnętrznemu skupieniu, bez rozproszeń. W ten sposób 16 czerwca 1998 roku Carlo przyjął Eucharystię w ciszy klasztoru Bernaga w Perego niedaleko Lecco. Życie Carla było zwyczajne, z jednym punktem stałym, wyjątkowym – codzienną Mszą św., gdyż jak mówił: „Eucharystia jest moją autostradą do Nieba. Mamy więcej szczęścia od apostołów, którzy chodzili 2000 lat temu z Jezusem – by Go spotkać, wystarczy wejść do kościoła. Jeruzalem mamy pod domem”. Po zakończeniu Eucharystii zatrzymywał się na adorację. Często przystępował do spowiedzi, ponieważ jak mówił, „tak jak balon, by wznosić się do góry, musi wyładowywać ciężary, tak samo dusza, by wznosić się do Nieba, musi pozbywać się nawet tych niewielkich ciężarów, jakimi są grzechy powszednie”. Są to proste słowa, słowa chłopczyka, przepełnione jednak pragnieniem bycia z tym Przyjacielem, który prosił go o wszystko, a przede wszystkim o dawanie o Nim świadectwa swoim życiem.
Carlo miał silny, żywiołowy charakter. Jego pasja do komputerów skłaniała go do nauki nowych oprogramowań. Lubił także grać na PlayStation z przyjaciółmi. W szkole – najpierw w instytucie sióstr św. Marceliny przy placu Tommaseo, a następnie w jezuickim liceum im. Leona XIII – był przyjacielem wszystkich, a w pierwszej kolejności potrzebujących. Jego koledzy, nawet niewierzący, bardzo go lubili. Prosili o radę, pomoc. Szukali jego towarzystwa. Z Carlem każdy czuł się dobrze, miał on w sobie coś pociągającego. A przecież nie należał do tych, którzy podążali za modą. Złościł się, gdy mama chciała kupić mu nowe buty. To nie było dla niego ważne. Nigdy nie ukrywał źródła swojego szczęścia. W jego pokoju wisiał wielki obraz Jezusa, a swoich kolegów zapraszał na Mszę św., by pojednali się z Bogiem. W swoim zeszycie napisał: „Smutek jest wpatrywaniem się w siebie, szczęście jest spojrzeniem skierowanym ku Bogu. Nawrócenie nie jest niczym innym jak podniesieniem wzroku z dołu ku górze. Wystarczy zwyczajny ruch oczu”.
W dzielnicy znali go wszyscy. Kiedy przejeżdżał na rowerze, zatrzymywał się, by pozdrowić portierów; wielu z nich było emigrantami, muzułmanami, hinduistami. Opowiadał im o sobie, o swojej wierze. A oni słuchali tego sympatycznego, uprzejmego chłopca. W porze obiadowej kazał pakować do pojemników jedzenie, które pozostało, by zanieść go okolicznym bezdomnym. W domu pomagał Rajesh, Hindus, bramin. Między nim a Carlem zawiązała się głęboka przyjaźń, tak że ostatecznie mężczyzna się nawrócił i poprosił o możliwość przystąpienia do sakramentów. Rajesh opowiada: „Mówił mi, że będę szczęśliwszy, jeśli zbliżę się do Jezusa. Przyjąłem chrzest, ponieważ to on zaraził mnie i oświecił swoją głęboką wiarą, miłością i czystością. Zawsze uważałem, że nie jest zwyczajny, ponieważ tak młody chłopak, tak przystojny i zamożny zazwyczaj woli prowadzić inne życie”. Carlo jednak nie wiedział, co oznaczało „inne życie”. W jego przekonaniu nie można było marnować pieniędzy. Za swoje oszczędności kupił pewnego razu śpiwór bezdomnemu, którego spotykał, chodząc na Mszę św. do kościoła Santa Maria Segreta. Albo też przekazywał je kapucynom z viale Piave, którzy rozdawali bezdomnym obiady.
W 2002 roku pojechał z rodzicami na Meeting do Rimini. Zaprzyjaźniony z nim kapłan prowadził wówczas spotkanie poświęcone Małemu Katechizmowi Eucharystycznemu. Zafascynowały go spotkane osoby i prezentowane wystawy. Przyszedł mu do głowy pomysł – wystawa o cudach eucharystycznych. Antonia Acutis: „Był pewny, że ludzie w ten sposób uświadomią sobie, że w hostii oraz w konsekrowanym winie naprawdę są ciało i krew Chrystusa. Że nie ma niczego symbolicznego, ale że jest to rzeczywista możliwość spotkania Jezusa. Pomógł mu wtedy katecheta, ta wystawa wydawała mu się nowym sposobem zachęcenia ludzi do rozważania Tajemnicy eucharystycznej”.
„Muszą zobaczyć”. Po powrocie do Mediolanu zabrał się do dzieła. Bardzo pomogło mu w tym obeznanie z komputerami. Zaangażował się duszą i ciałem. Zebrał informacje, a następnie poprosił rodziców, by towarzyszyli mu w podróży po Włoszech i Europie, odbytej w celu zdobycia materiału fotograficznego. Wciągał wszystkich, „wykończył” trzy komputery. Po trzech latach wystawa była gotowa. I na zasadzie „podaj dalej” stała się bardzo popularna – zaczęły napływać prośby o jej zaprezentowanie nie tylko z diecezji włoskich, ale z całego świata.
W lecie 2006 roku podczas wakacji Carlo zapytał mamę: „Czy według ciebie powinienem zostać księdzem?”. Kobieta odpowiedziała wtedy zwyczajnie: „Sam to zrozumiesz. Bóg pozwoli ci to zrozumieć”.
Na początku października Carlo się rozchorował. Wydawało się, że to zwyczajna grypa. Właśnie ukończył prezentację wideo z propozycją wolontariatu dla uczniów liceum im. Leona XIII. Była to praca, na której szczególnie mu zależało. Spotkanie, podczas którego miała odbyć się projekcja, wyznaczone było na 4 października. On jednak nie mógł na nie przyjść z powodu choroby. Kilka dni później trafił do szpitala św. Gerarda w Monzy. To nie była grypa, ale ostra białaczka, typu M3, ta najgorsza. Nie było żadnych szans. Tuż po przekroczeniu progu szpitala powiedział mamie: „Nie wyjdę już stąd”. Kilka dni wcześniej wyznał rodzicom: „Ofiaruję wszystkie moje cierpienia za Ojca Świętego i za Kościół oraz za to, bym nie musiał iść do Czyśćca, ale prosto do Raju”. Cierpienia przyszły. Gdy jednak pielęgniarka pytała go, jak się czuje, odpowiadał: „Dobrze. Są ludzie, którzy mają się gorzej. Niech pani nie budzi mamy, jest zmęczona i tylko martwiłaby się niepotrzebnie”. Przed śmiercią poprosił o namaszczenie chorych. Zmarł 12 października.
W dzień pogrzebu kościół i plac były wypełnione po brzegi. Jego mama opowiada: „Zobaczyłam ludzi, których nigdy wcześniej nie widziałam. Bezdomnych, emigrantów, dzieci... Wiele z tych osób opowiadały mi o Carlu. O tym, co zrobił, a o czym w ogóle nie miałam pojęcia. Dawali mi świadectwo o życiu mojego syna, kiedy czułam się osierocona”.
Świadectwo, które wykraczało poza śmierć, które przemieniło życie wielu osób. Jego historia i myśli zostały rozpowszechnione dzięki tym, którzy go poznali, oraz za pośrednictwem Internetu. Do rodziny przychodzą tysiące listów i e-maili z prośbą o więcej informacji o tym wyjątkowym chłopcu. W jednym z nich można przeczytać: „Odwiedziłem kościół św. Frediana na zamku we Florencji. Poraził mnie wizerunek Carla, który stał, jakby na mnie czekając. Nie mogłem się powstrzymać, by się nie zbliżyć i nie przeczytać historii chłopca, któremu wystarczyło 15 lat życia, by pozostawić niezatarty ślad na tej ziemi”. Albo rówieśnik, który nigdy nie poznał go osobiście, piszący na Facebooku: „Carlo pochodził z bardzo zamożnej rodziny, dlatego nic nie stało na przeszkodzie, by żył w dostatni sposób, co mogło napełnić go pychą. Tymczasem zawsze żył i myślał jak «ubogi», był otwarty na innych, altruista w stosunku do każdego, to nie jest mało na naszej «planecie»”. Dla wielu młodych staje się przykładem tego, jak można żyć wiarą. Ktoś opowiada o swoim nawróceniu. Wciąż też przygotowana przez niego wystawa dociera na krańce świata: do Chin, Rosji, Ameryki Łacińskiej, Stanów Zjednoczonych, dzięki pomocy Kawalerów Kolumba gości ją tysiące parafii i ponad sto uniwersytetów.
Ksiądz Giussani napisał: „Wolność Boga działa w życiu, które stworzył, angażuje się w nie, wychodząc od wybranych wcześniej osób i miejsc, preferowanych – powiedzielibyśmy, jest to jednak preferencja w służbie wszystkiemu”. Wyjątkowość Carla była tą preferencją, ukochaną i przyjętą przez niego. „Księdzem jest w niebie – mówi jego mama. – On, który nie pojmował tego, jak stadiony w czasie koncertów mogą pękać w szwach, a kościoły pozostają tak puste. Powtarzał: «Muszą zrozumieć»”.