O rodzinie. Konsekwencje pięknej miłości

KOŚCIÓŁ - SYNOD
Davide Perillo

W dniach 5–19 października biskupi z całego świata zebrali się w Rzymie, by rozmawiać o rodzinie. W przyszłym roku odbędzie się kolejne spotkanie na ten sam temat. Dlaczego tak bardzo leży on na sercu Papieżowi? I o co – oprócz kwestii moralnych i doktrynalnych – toczy się gra? Zapytaliśmy o to kardynała ANGELO SCOLĘ, który odpowiada, wychodząc od faktu: „Życie jest odpowiedzią”.

„Piękna miłość” – tak nazywa ją kardynał Angelo Scola, odwołując się do sformułowania zaczerpniętego z mądrości biblijnej. Tymi dwoma słowami kompromituje całe stronice wstępów i komentarzy, domniemanych rewelacji i mniej lub bardziej zawoalowanych diatryb, toczących się także między prałatami. A wszystko w perspektywie synodu biskupów poświęconego rodzinie, który, jeśli wziąć pod uwagę pewne relacje prasowe, wydaje się skazany, by zająć się prawie wyłącznie kwestiami etycznymi i prawnymi, takimi jak Komunia św. dla rozwiedzionych albo reforma Trybunału Roty Rzymskiej. Tymczasem jest to okazja do pogłębienia „tematu, który leży Kościołowi głęboko na sercu, ponieważ chodzi o ponowne odkrycie antropologicznej wartości afektywnego doświadczenia”. To słowa arcybiskupa Mediolanu, który tym kwestiom poświęcił rozmaite studia jako teolog, ale przede wszystkim staje z nimi oko w oko jako pasterz.
Kurtyna podniosła się 5 października wraz z rozpoczęciem nadzwyczajnego synodu w Watykanie. Po nim odbędzie się następny w przyszłym roku. A w ostatnich miesiącach w diecezjach na całym świecie zostały zebrane opinie, refleksje, świadectwa, które doprowadziły do tekstu przygotowawczego Instrumentum laboris.

Wasza Eminencjo, dlaczego ten synod był tak wyczekiwany?
Jeśli chodzi o sprawę uczuć, od przynajmniej 20 lat następuje radykalna transformacja postaw. Wystarczy spojrzeć na sposób, w jaki przeżywają ten wymiar nie tylko dorośli, ale także młodzież, już w gimnazjum. Kościół pragnie zaprosić wszystkich do refleksji nad pytaniem, jakie jest prawdziwe znaczenie wymiaru uczuć oraz miłości w życiu mężczyzny i kobiety. Czy to, co zostaje przedstawione jako klimat wolności, w którym obowiązuje kryterium „rób, jak ci się wydaje również w dziedzinie seksualności”, naprawdę sprzyja wzrostowi osoby, perspektywie szczęścia kobiet i mężczyzn? To jest prawdziwa racja obydwu synodów. By dyskutować nad kwestiami etycznymi czy też problemami podniesionymi przez bioinżynierię genetyczną, które mają doniosłe znaczenie, ponieważ mogą odcisnąć nieodwracalne piętno na tej przemianie zachowań, trzeba pogłębić czynnik pojawiający się wcześniej. A Kościół zajmuje się nim, ponieważ ze swej natury jest podmiotem wychowawczym.

Z prac przygotowawczych wyłania się to, co Wasza Eminencja nazywa „znaczącymi rozbieżnościami” między stwierdzeniami Kościoła, nawet wtedy gdy wciąż są postrzegane jako pewien ideał, a rzeczywistym doświadczeniem większości ludzi. Skąd ten dystans?
Powiedzmy przede wszystkim, że na tym polu zawsze dochodziła do głosu ludzka słabość. Kościół wie o tym i zawsze odpowiadał, proponując prawdę oraz pełnię doświadczenia „pięknej miłości”. Rozróżniając grzech od grzesznika, okazując duże zrozumienie grzesznikowi, przywołując go jednak do jego odpowiedzialności oraz wymagając konkretnych kroków ku pojednaniu i dojrzałości. Dopiero w ostatnich czasach sprawy bardzo się zmieniły.

Co się zmieniło?
Zmieniły się obyczaje. Dzisiaj zachowania są ewidentnie podporządkowane pewnej koncepcji wolności pojmowanej jako niechęć do wszelkich zobowiązań. A więc to, co wcześniej wydawało się nie do przyjęcia (zresztą niektórzy chrześcijanie sami przyczynili się swoją surowością do uczynienia tych spraw bardziej drażniącymi), zostaje ukazane jako wyzwolenie.

A jednak „piękna miłość”, fascynacja oraz pragnienie „na zawsze” są wpisane w naturę człowieka. W jaki sposób zostały zagubione po drodze?
Mam już pewne doświadczenie jako biskup, często spotykam narzeczonych. Rozmawiając z nimi, człowiek często uświadamia sobie, że nikt nie pomógł im dostrzec głębokiego wymiaru miłości. Odpowiedzialności za to nie ponoszą tylko ludzie Kościoła. Dużą rolę odgrywa presja opinii publicznej, media… Zbyt często jednak kładło się nacisk na „ty musisz” bez uzasadnienia tego, bez podania racji. Bez wyjaśnienia, że owa powinność musi wypływać z bliskiej relacji, która otwiera szeroko na dar z siebie, na jedność mężczyzny i kobiety oraz na owoc tej relacji, jakim jest dziecko. Od lat splot tych trzech czynników nazywam „tajemnicą zaślubin”. Uważam za konieczne i wyzwalające proponowanie na nowo z siłą tej kompleksowej wizji.

Dlaczego jednak doktryna i duszpasterstwo wydają się tak oddzielone od siebie, że pojawia się problem ich „powiązania”? To troska, która często wyłaniała się z relacji napływających w związku z przygotowaniami do synodu…
Jest to kwestia wymagająca głębszego wyjaśnienia. Trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę z jednego faktu: normy i prawa ze swej natury są uniwersalne, czyny tymczasem są zawsze indywidualne. A więc moralne działanie trzeba oceniać, wychodząc od pojedynczej osoby dokonującej pojedynczego aktu. To stanowi trudność w każdej etyce, także w katolickiej moralności. W każdym razie oddzielanie doktryny od pasterskiego działania wiąże się ze statyczną wizją człowieka: wciąż uważa się, co jest przejawem etycznego intelektualizmu, że jedynym problemem jest wyuczenie się słusznej doktryny, po to by potem zastosować ją w życiu: „Autentyczna doktryna, raz ogłoszona, zwycięży”. Takie stanowisko nie uwzględnia jednak jednej kwestii: już choćby przez sam fakt, że człowiek jest „rzucony” w życie, zaczyna doświadczać, a z tego rodzą się pytania, zapytania. Doktryna, która dla chrześcijanina w oczywisty sposób opiera się na pierwotnym doświadczeniu naśladowania Chrystusa, zaproponowanym autorytatywnie przez Kościół, musi być odkryta na nowo jako organiczna odpowiedź na rodzące się z doświadczenia pytania „dlaczego?”. W przeciwnym razie nie wystarcza.

Papież daje w tej kwestii silny bodziec.
Wydaje mi się, że Ojciec Święty wyraźnie dostrzegł potrzebę pochylenia się nad ludzkimi ranami również pod tym kątem. Kiedy zaprasza cały Kościół, za pośrednictwem jednego z najważniejszych organów, jakim jest synod, do zastanowienia się nad znaczeniem rodziny, myślę, że zamierza stawić czoła tej sytuacji z właściwym sobie realizmem, by przywrócić nadzieję i zaufanie nie tylko chrześcijanom, ale wszystkim ludziom.

Jego Eminencja kładzie duży nacisk w swoich wystąpieniach na konieczność odzyskania „sakramentalnego horyzontu” małżeństwa. Dlaczego tak ważne jest powtarzanie tego? Co znaczy, że małżeństwo jest przede wszystkim sakramentem?
W przypadku chrześcijanina – ten dyskurs, właściwie pojęty, odnosi się jednak do każdego ludzkiego doświadczenia – chodzi w gruncie rzeczy o to, czy Chrystus jest sercem, „uczuciowym centrum” mojego życia. Jeśli Chrystus jest motorem mojego życia, musi być dla mnie współczesny. Jest to wielkie wyzwanie rzucone przez Lessinga: „Kto pomoże mi pokonać tę przerażającą fosę, która oddziela mnie od Chrystusa żyjącego dwa tysiące lat temu?”. Kierkegaard mówił: „Tylko ktoś współczesny może mnie zbawić”. W jaki sposób Chrystus może być dla mnie współczesny? Drogę wskazał nam sam Jezus, ofiarując naszej wolności sakrament, to znaczy nieustający dar swojej Męki, Śmierci i Zmartwychwstania w Eucharystii. Sakrament jest dawaną mi każdego dnia możliwością osobistego prowadzenia dialogu z Jezusem, który w pełni realizuje się w Eucharystii, ale w analogiczny sposób kładzie podwaliny pod wszystkie okoliczności i więzi, jakie proponuje mi Bóg w ciągu dnia. Relacje i okoliczności są „jakby sakramentem” – to znaczy w Eucharystii znajdują pełny paradygmat, ale są sposobem, w jaki Jezus czyni się współczesny w moim życiu. A zatem, z tego punktu widzenia, czym staje się miłość? Czym staje się konkretne zakochanie w konkretnej kobiecie? Staje się pro-wokacją (łac. vocatio – wołanie), czyli wezwaniem, które Ktoś Inny kieruje do mojej wolności, ażebym współdziałał z Chrystusem poprzez odpowiedzialne przyjęcie tego zakochania. Odpowiedzialne, ponieważ wymaga pracy. Musimy z troską pogłębiać więź między Eucharystią a małżeństwem właśnie dlatego, że Eucharystia jest potężnym wyrazem oblubieńczego wymiaru więzi między Chrystusem a Kościołem. Jak mówi List do Efezjan, zjednoczenie męża i żony staje się symbolem zjednoczenia Chrystusa i Kościoła. Są to tematy, na których skoncentrują się synody – właśnie po to, by mieć wystarczająco szeroki horyzont i móc stawić czoła także kwestiom etycznym.

No właśnie, co do kwestii etycznych: czy pewne stanowiska na temat osób rozwiedzionych, które ponownie weszły w związek małżeński, nie kryją w sobie niebezpieczeństwa mylnego zrozumienia związku między Eucharystią a małżeństwem, do którego Wasza Eminencja właśnie teraz się odwołuje? Punktem wyjścia są otwarte rany, które oczywiście istnieją, ale czasem wydaje się, że kończy się niemal na upominaniu o prawo…
Problem jest złożony. By stawić mu czoła w realny sposób, to znaczy zgodnie z całą jego prawdą, trzeba przede wszystkim spojrzeć w twarz pojedynczym doświadczeniom. Zakwalifikowanie do „grupy rozwiedzionych i pozostających w nowych związkach małżeńskich” doświadczenia siłą rzeczy osobistego jest tak naprawdę czymś, co sprzeciwia się rzeczywistości: nie bierze się na serio ani procesu uczuciowego i seksualnego dojrzewania pojedynczego człowieka, ani wartości Eucharystii jako warunku współczesności Chrystusa w moim życiu. Ponadto doktryna chrześcijańska wyraziła się już w tej kwestii bardzo jasno: otóż osoby rozwiedzione oraz te, które ponownie weszły w związek małżeński, nie pozostają na zewnątrz kościelnej komunii, i wskazała już wiele form, przy pomocy których mogą uczestniczyć w życiu Kościoła. Jest ich przynajmniej dziewięć, jak mówi Sacramentum caritatis, nawet jeśli niemożliwe jest przystępowanie do sakramentalnej Komunii. Oczywiście trzeba nieco skorygować sposób, w jaki podejmowało się ten problem w praktyce, oscylując między laksyzmem a rygoryzmem, zamiast towarzyszyć wszystkim w żywym doświadczeniu komunii. Myślę, że powinno się i można by patrzeć także na ten aspekt w sposób bardziej pozytywny, skupiając się na tym, co istotne. Inna sprawa, którą trzeba poddać właściwej ocenie, to kryteria weryfikacji znikomej wartości małżeństwa oraz sposobu, w jaki ta weryfikacja zostaje w Kościele przeprowadzona. Być może można znaleźć bardziej pasterskie formy. Tak jak zjawisko masowego odchodzenia od świadomie przeżywanych praktyk chrześcijańskich stawia również problem wagi jakiegoś minimum wiary jako warunku zawarcia sakramentu małżeństwa. Trzeba pracować, zrozumieć i znaleźć drogi respektujące poszczególne przypadki miłości oraz obiektywnej więzi między Eucharystią a małżeństwem.

Jakie jest zadanie chrześcijan w tym wszystkim? Z Instrumentum laboris wyłania się potrzeba „świadków”. Co jednak oznacza dawanie świadectwa o pięknie małżeństwa?
Oznacza to czynienie tego, co robi wielu młodych, to znaczy zaakceptowanie zawierzenia sukcesu swojego życia, którym jest świętość, drodze, którą Pan – za pośrednictwem konkretnych znaków – wskazuje nam jako drogę uprzywilejowaną do osiągnięcia tego spełnienia. Chodzi o dawanie świadectwa o tym, że można kochać w ten sposób, pozwalając cierpliwie, w trudzie i być może w sprzecznościach, dojrzewać uczuciowemu wymiarowi własnego życia. Świadectwo jest czymś o wiele większym niż dobry przykład: jest sposobem poznania rzeczywistości – w tym przypadku rzeczywistości pięknej miłości – a w konsekwencji komunikowania jej w jej prawdzie.

Co nie oznacza wycofywania się do zakrystii: podkreślanie, że kluczem jest świadectwo, nie oznacza braku zainteresowania dla publicznej debaty, polityki, zaangażowania w czynieniu najlepszych z możliwych praw…
Przekonanie, że te dwie kwestie przeciwstawiają się sobie, rodzi się z mylnego pojmowania świadectwa – właśnie jako dobrego przykładu i niczego więcej. Jako że świadectwo wychodzi od osoby, od podmiotu, subiektywizuje się je, uważa się je za prywatny fakt. Świadectwo jednak samo w sobie przybiera także formy przyzwolone przez prawo, różniące się w zależności od społeczeństwa, w którym się żyje. Jeśli żyjemy w pluralistycznym społeczeństwie, ten rodzaj świadectwa może przecierać drogi przewidziane w demokracji i dać początek także propozycjom prawnym, publicznej debacie, a jeśli trzeba, również manifestacjom. Chodzi o podejmowanie za każdym razem decyzji o tym, co odpowiada zadaniu – jest to kwestia tym ważniejsza w pluralistycznym społeczeństwie, by zaproponować własną wizję spraw do dyskusji w perspektywie wzajemnego poszanowania, ponieważ na tym polega budowanie demokracji. W tym kontekście fundamentalną sprawą jest ponadto pogłębienie społecznej wartości klauzuli sumienia. Życzę sobie, by ten temat stał się okazją do owocnej debaty.

Gdyby jednak teraz Wasza Eminencja miał przed sobą dwoje młodych ludzi, którzy zapytaliby Waszą Eminencję, dlaczego warto zawrzeć związek małżeński, co Wasza Eminencja by odpowiedział?
Że życie zawsze jest odpowiedzią. Jeśli człowiek sam siebie nie rodzi, i nigdy nie będzie mógł tego uczynić, jeśli pochodzę od Kogoś Innego, a więc muszę się z tym liczyć, muszę odpowiedzieć. A założywszy, że życie – pomijając wszystkie naukowe odkrycia – jest krótkie i jest tylko jedno, trzeba odkryć, w jaki sposób doświadczenie relacji i miłości są jego fundamentem, ponieważ miłość zwycięża śmierć. Jestem wezwany do tego, by przez całe moje życie urzeczywistniać obietnicę zawartą w dobru bycia umieszczonym na świecie – ze wszystkimi sprzecznościami, trudami itd. – ażeby mogło wydarzyć się to, co widzę za każdym razem, udając się do różnych parafii. Pod koniec Mszy św. zawsze przychodzi do mnie jakieś starsze małżeństwo, które z uśmiechem mówi mi: „Wasza Eminencjo, 50 lat małżeństwa… 60 lat małżeństwa…”. Myślę, że tego rodzaju doświadczenie jest wspaniałe, nieporównywalnie bardziej satysfakcjonujące od doświadczenia kogoś, kto zmienił w życiu dwunastu partnerów. Dlatego mówię młodym, że warto. Niech poszukują takich świadków – nie brakuje ich!